piątek, 30 września 1994

Kultowa balanżka

Głośno, choć niezbyt tłumnie, obchodzono w piątek trzylecie Pubu From. Na swą imprezę Wojciech From zaprosił do hali „Startu” przede wszystkim Kult (co zapewniło frekwencję) oraz swych znajomych artystów (co zapewniło różne wrażenia...).

Imprezę rozpoczęło tradycyjne ostatnio na olsztyńskich koncertach... oczekiwanie na rozpoczęcie. Podobno przyczyną ponadgodzinnego opóźnienia była kradzież sprzętu. Tak przynajmniej oznajmił Konjo, który w swym tradycyjnym (nudnym już nieco) stylu zapowiedział „balanżkę”, czyli trzylecie Pubu From.
Muzyka rozpoczynającego występ Atrocious Filth jest trudna, mroczna i nieprzystępna, dobrze jednak robi percepcji tej muzyki stanie pod samą sceną, a jeszcze lepiej przy głośnikach. Piekielny grzmot wywołuje wtedy stosowne wrażenie. Nie tyle muzyczne, co czysto fizyczne...
Wylansowany przez Konja pan Witek, który wystąpił po Atrocious Filth, trąci już nieco komercją. Nie śpiewane przez niego piosenki, które z założenia są pretensjonalne, ale właśnie pan Witek. Pomysł z panem Witkiem, którego nazwałbym Nikiforem polskiej sceny muzycznej, jest dobry na jeden występ, na jedną piosenkę na koncercie, ale nie na wypełnianie cennego czasu zgromadzonej publiczności.
Kolejnym podmiotem wykonawczym był Sławek Pytliński. W kolejce po piwo można było obejrzeć filmy. Najpierw epatujące pięknem przyrody, później brutalne japońskie kreskówki. Potem jeszcze Lary z Ujadalsów usiłował rozruszać publiczność puszczaną z taśmy muzyką reggae. Widownia myślała już jednak tylko o Kulcie. Gdy więc nagle na scenie pojawił się Kazik, wszyscy stanęli na równe nogi (bo od występu pana Witka siedzieli lub leżeli).
Kult zaczął długą, wolną wersję „Celiny”. Utworów ojca Kazika (Stanisława Staszewskiego) było na piątkowym koncercie sporo: „Baranek”, „Knajpa morderców”, „Inżynierowie z Petrobudowy”, „Kurwy wędrowniczki”.
Wbrew przypuszczeniom Kult nie zaprezentował nowych piosenek, prawie w całości oparł swój występ na starych utworach. Jedynym nowszym, nieogranym jeszcze utworem były „Ręce do góry”. Większość kawałków pochodziła z ostatnich dwóch-trzech lat. Pierwszą piosenką z lat 80-tych było „Hej, czy nie wiecie", potem jeszcze „Arahja”, „Generał Ferreira”, „Krew Boga” i „Polska”.
Były też inne stare piosenki, ale obce: „Passenger" Iggy’ego Popa oraz „Dziewczyna o perłowych włosach” - superprzebój węgierskiej Omegi. Jeśli policzyć polskie piosenki, które Kult śpiewa stale, angielskiego „Passengera”, węgierską „Dziewczynę o perłowych włosach” (nawet nie będę starał się tego napisać w oryginale) i fragment w jidysz w finale koncertu, to okaże się, że Kazik jest niezłym poliglotą (a przecież zespół ma w repertuarze również piosenkę po rosyjsku).
Po „Polsce” Kult zabisował tylko jeden raz reggae’ową wersją „Piosenki młodych wioślarzy”, w którą wplótł fragment rapowego utworu z solowego repertuaru Kazika oraz wspomniany już kawałek w jidysz.

Kącik okładkowy, czyli miałem taką kasetę jednego z podmiotów wykonawczych (z ciekawości, nie dla jakichś uniesień artystycznych):

I miałem też sporo kaset Kultu, a na nich utwory, które pojawiły się na tym koncercie:




piątek, 23 września 1994

Znienacka

To było piątkowe wrześniowe popołudnie.

23 września 1994 roku pełniłem dyżur reporterski w GW. Starzy wyjadacze poszli sobie do domu, w końcu było już po godz. 15.00. Nagle (znienacka, że tak powiem) radio podaje, że w Morągu zmarł Zbigniew Nienacki. Dzwonię do Tadzia, naszego redakcyjnego guru od kultury, ale ten bagatelizuje sprawę. „E tam, nie ma o czym pisać...”. Środowisko literackie lubi pielęgnować urazy, nawet w obliczu spraw ostatecznych. Może Tadzio nie trawił Nienackiego za jego działalność w PZPR i ORMO. A może po prostu nie spodobała mu się poetyka Skiroławek...
Wspólnie z kolegą wysmażyliśmy naprędce tekścik. Ja dzwoniłem do morąskiego szpitala, kolega przygotował krótki biogram. Notka ukazała się w sobotnim wydaniu. Czułem się dziwnie, żegnając po 20 latach od pierwszego spotkania z Panem Samochodzikiem jego autora.