niedziela, 26 grudnia 1999

Półtora wieku, czyli tyle co nic

Nie wszedłem trzy dni temu do Burlington Arcade, nie wejdę dziś do Harrodsa.



Nie muszę wymyślać wymówek. Po prostu święta. Albo Boxing Day. Niedziela. Nie wiem co bardziej. W każdym razie metro na wszelki wypadek strajkuje.


W tym roku jest 150-lecie Harrodsa. I chociaż w skali Anglii jest to niewiele, to jest oczywiście stosownie celebrowane. W witrynie wystawki na każdą dekadę. Tutaj jesteśmy na przełomie lat 60. i 70. XX wieku.

Zmiany, zmiany, zmiany

Co jest najważniejsze w kraju, w którym nic od wieków się nie zmienia? Zmiana. Zmiana warty. Tak przynajmniej twierdzą wszelkie przewodniki po Londynie.



Potęgę zmiany warty odkryłem kilkanaście lat wcześniej, zanim w grudniu 1999 roku zmierzyłem się z nią w stolicy Anglii. Bo czymże byłoby harcerstwo bez służby wartowniczej i czym byłaby służba wartownicza bez zmiany warty?


Nie chodzi o to, by po prostu podejść i wymienić wartownika. Liczy się ceremoniał i waga doniosłości chwili. Niestety, nie dysponuję dokumentacją z przejmowania służby wartowniczej w Harasiukach w 1982 roku czy też w Baranówce w 1984 roku.


Nie mam zresztą również dokumentacji ze słynnych zmian wart przy Buckingham Palace czy na placu Horse Guards Parade. Tej drugiej na pewno nie widziałem, a co do pierwszej zawodzi mnie pamięć. Zbyt krótko byłem w Londynie, kiedyś trzeba będzie nadrobić zaległości. Pod Buckingham Palace jednak coś tam widziałem.


Zamiast w południe na Horse Guards Parade wpadłem wieczorem na bardziej kameralną, można powiedzieć, że niemal roboczą zmianę warty Royal Horse Guards przy ul. Whitehall.


Nie pomylę się chyba, jeśli napiszę rozentuzjazmowany, że służba ta ma 350-letnią tradycję. Jak na Anglię nie jest to zresztą jakiś oszałamiający rekord.


Deszcze, nie deszcz, noc czy dzień – przegląd musi się odbyć.


Oni przecież nie robią tego dla turystów. Robią to dla siebie, to pewne.

Skręcając w Gerrard Street

Moja pierwsza chińska dzielnica. Chinatown w Londynie. Wystarczy skręcić z Wardour Street w Gerrard Street.



Londyn, wiadomo, cały jest wielokulturowy, ale po przejściu przez bramę naprawdę wiele się zmienia.


Umówmy się, że przy pałacu Buckingham takich elementów kulturowych królowa nie zobaczy.


No dobra, wydało się, po co tu przyszliśmy… Płacisz 7 funtów i jesz ile chcesz.

piątek, 24 grudnia 1999

Moje pięć lat z wampirem

Wampir? Tłumacz? Dziennikarz? Syn swego ojca? Tomasz Beksiński. W latach 80. nie lubiłem jego audycji muzycznych. Zbyt często gościły tam zespoły spod znaku New Romantic. Beksa coś w nich widział, ja niewiele…

W kolejnej dekadzie, w 1994 roku, odkryłem na nowo Beksińskiego w PR III. Spędziłem z nim niejedną sobotnią noc. Latem świtało, gdy o 4 rano kończył swe Trójki pod Księżycem, w których cofał się muzycznie do lat 70. i 60.

To właśnie wtedy kupiłem sobie płytę niemieckiego zespołu Amon Düül II „Phallus Dei” (1969 rok). Nagranie „Dem Guten, Schoenen, Wahren” z tej płyty:


Spędziłem 5 lat w rytm jego audycji. Początkowo pojawiał się w sobotnie noce co tydzień, po pewnym czasie, po przerwie wywołanej załamaniem nerwowym, co dwa tygodnie. Ostatnia „nasza” wspólna noc była z 27 na 28 listopada 1999 roku. Dwa tygodnie później, z 11 na 12 grudnia, Beksiński po raz ostatni zasiadł przed mikrofonem. Nie było mnie wtedy po drugiej stronie głośnika… Dziś mam tę audycję nagraną w całości i często do niej wracam. Kończy się słowami: Wiem, że los nie lubi, żeby go prowokować, albo żeby nim sterować... ale może tym razem... Dobranoc.
Dokładnie dwa tygodnie później, 24 grudnia, odebrał sobie życie. W moje urodziny… Byłem wtedy w Londynie i dowiedziałem się o tym kilka dni później. To, co wydawało się manierą i pozą, okazało się prawdziwym cierpieniem. Dziś, zmagając się z mądrogłupimi paniusiami i dandysami w Działach Obsługi Klienta Wielkich Korporacji, nachodzi mnie refleksja, że wiem, dlaczego Beksa nie miał siły już walczyć. Bezsens świata go zmęczył…

czwartek, 23 grudnia 1999

Elżbiety nie ma w domu

Zbliża się Boże Narodzenie. Nie wiem, gdzie spędza je królowa, było nie było zwierzchniczka Church of England, ale sądząc po fladze na Buckingham Palace, na pewno nie w swej oficjalnej siedzibie.



Gdyby tu wisiał sztandar królewski, a nie flaga zjednoczonego królestwa, tłum pod pałacem byłby pewnie kilkakrotnie większy.


Wiadomo, że królowa nie uczestniczy w zmianach warty, ale miło wiedzieć, że może ukradkiem się jej przygląda…


Na pewno przygląda się temu królowa Wiktoria, unieruchomiona tu na setki lat.


Wiktoria spogląda w stronę ulicy The Mall, po której czerwonej nawierzchni nadjeżdża Brytyjska Gwardia Królewska.


Potem konni okrążają pomnik, przejeżdżając przed pałacem Buckingham…


…i odjeżdżają w świetlaną przyszłość monarchii…

Niech sobie James chodzi do galerii

The Burlington Arcade. Prekursor europejskich galerii handlowych (otwarta 20 marca 1819 roku).

O, tu nie wejdę na zakupy. Wymówek mam kilka, do wyboru:
- już kupiłem prezenty świąteczne,
- pójdę raczej do Harrodsa,
- za małe kieszonkowe,
- spieszę się na Trafalgar Square…


Może niech sobie James Bond tam chodzi, skoro w pobliżu przebiega Bond Street (XVII-wiecznemu Thomasowi Bondowi przyczepili jako krewnego Jamesa…).

Jak Horacy z Horacym

Horacy Nelson. Pierwszy raz usłyszałem o tej postaci czytając książkę „Dzika Mrówka i tam-tamy” Andrzeja Perepeczki (nie mylić z Markiem). Ojciec Dzikiej Mrówki lubił się wymądrzać (skąd ja to znam?), więc w czasie morskiego rejsu wyjaśnił synowi paradoks Nelsona, który wygrał swą najważniejszą bitwę, choć podczas niej zginął...


22 lata później sam stanąłem na Trafalgar Square. Wiem, żadna rewelacja. W Londynie wszyscy już byli. Trzy razy.


Kolumna Nelsona ma 55 metrów. Zimową porą pomnikowi usiłuje dorównać choinka, ale oczywiście nikt nie śmie postawić wyższej niż obelisk.


Wystawiona w latach 40. XIX. wieku kolumna podobno dlatego jest taka wysoka, by lorda Nelsona nie dopadli wierzyciele.


Spoczywające u stop kolumny lwy odlano podobno ze zdobytych pod Trafalgarem francuskich armat.


Na Trafalgar Square stoi nie tylko pomnik Horatio Nelsona, ale również Jerzego IV oraz dwóch generałów. Największe wrażenie i tak robi czerwony autobus.

Genialni jeżdżą za darmo

W londyńskiej dzielnicy Westminster, przy Northumberland Street, niedaleko Tamizy od 1957 roku znajduje się pub i restauracja „Sherlock Holmes”.



Na matematycznych studiach ustaliliśmy zgodnie, że Holmes nie posługiwał się żadną dedukcją, ale szczegółów już po z górą ćwierć wieku nie pamiętam. Pamiętam za to doskonale zasadę indukcyjną, na podstawie której można było podróżować za darmo tramwajem. W regulaminie przewozów była informacja, że bez skasowania biletu można przejechać jeden przystanek (ten czas powinien być wykorzystany właśnie do skasowania). Skoro prawdziwe jest twierdzenie dla liczby naturalnej N, to prawdziwe jest również dla N+1 (przepraszam za ignorancję, ja tej matematyki nie skończyłem). Czyli następny przystanek też można jeszcze przejechać. I następny. I następny. Jesteśmy genialni, Holmesie.