piątek, 24 kwietnia 2009

Ptaszek w klatce

Ptaszek nazywa się Budgie i wylądował dziś w klatce, czyli w namiocie na Targu Rybnym w Olsztynie. Wylądował, pohałasował i pofrunął... Klatka została... Będę do niej zaglądał przez całe lato.



Ładne ptaszki:

Burke Shelley – gitara basowa i wokal, w grupie od 1967 roku


Craig Goldy – gitara, w zespole od 2008 roku


Steve Williams – perkusja, w grupie w latach 1975-1985 i ponownie od 1999 roku


Kto nie był, ma szansę nadrobić zaległości...

1. „Panzer Division Destroyed”

Nagranie z podwójnego singla „If Swallowed Do Not Induce Vomiting” z 1980 roku, od 1993 roku włączane do płyty „Power Supply” oryginalnie wydanej w 1980 roku.

2. „Guts”

Nagranie z płyty „Budgie” z 1971 roku, pierwsze nagranie na pierwszej płycie.

3. „Melt The Ice Away”

Z płyty „Impeckable” z 1978 roku.

4. „I Turned To Stone”

Z płyty „Nightflight” z 1981 roku. To wtedy poznałem Budgie.

5. „Falling”

Z najnowszej płyty „You’re All Living in Cuckooland” z 2006 roku.

6. „Parents”

Z płyty „Never Turn Your Back On A Friend” z 1973 roku.

7. „In For The Kill”

Z płyty „In For The Kill” z 1974 roku.

8. „Course In Brain Surgery”

Z płyty „In For The Kill” z 1974 roku.

9. „Nude Disintegrating Parachutist Woman”

Z płyty „Budgie” z 1971 roku. Literacki Nobel za tytuł!

10. „Zoom Club”

Z płyty „In For The Kill” z 1974 roku.

11. „Napoleon Bona Part One & Part Two”

Z płyty „Bandolier” z 1975 roku.

12. „Breadfan”

Z płyty „Never Turn Your On A Friend” z 1973 roku.

I niestety, to był koniec koncertu. Punktualnie o 23.00.

PS
Na rozgrzewkę zagrała olsztyńska Kofeina. Uzależnia w następującym składzie: Wojciech Olkowski (gitara, kiedyś fajnie grał w Big Day), Jacek Olszewski (gitara basowa), Arek Kowalski (perkusja), Rafał Gajewski (instrumenty klawiszowe) i Piotr Wasyluk (wokalista).


To była chyba nie ta publiczność. Bluesowych czy hardrockowych zespołów nie ma w naszym pięknym mieście?


Kącik księgowego, czyli bilety po 108 zł:

Kącik „Świata Młodych”, czyli tak to widziałem 7 sierpnia 1982.

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Zając mi wszystko wyjaśnił

Człowiek uczy się całe życie. Zawsze myślałem, że Dylewska Góra leży na Mazurach. Ale nie. Na Warmii tym bardziej nie. Dziś uświadomiłem sobie, że najwyższe wzniesienie północno-wschodniej Polski znajduje się na Pojezierzu Chełmińsko-Dobrzyńskim. Zupełnie inna kraina – Ziemi Chełmińska.

Pasmo wzniesień, w którym leży Dylewska Góra, to Garb Lubawski. Inna nazwa tego pasma to Wzgórza Dylewskie. I bądź tu mądry czy nazwa pasma lub góry pochodzi od wsi Dylewo czy odwrotnie.


312 metrów nad poziomem morza. To tu.


Atrakcje na górze liczne... Po pierwsze widok z góry, ale tylko dla prawdziwych smakoszy widoków.


Po drugie wieża obserwacyjna, ale tylko dla straży leśnej wypatrującej pożarów.


Po trzecie maszt telekomunikacyjny, ale oczywiście wstęp wzbroniony.

Po czwarte leśna ścieżka dydaktyczna, ale leszczynę to ja jeszcze umiem rozpoznać...


A dzicz tam taka, że zające kicają po drogach. Nic dziwnego, dziś poniedziałek wielkanocny.


czwartek, 2 kwietnia 2009

Świeckie kartki świąteczne, czyli dzień sacrum, dzień profanum

2 kwietnia 2005. Sobota. Niedzielne wydanie „Naszego Olsztyniaka” jest gotowe od piątkowego wieczoru, ale wstrzymuję druk, bo sobota może zmienić wszystko.

Po południu cały zespół jest w redakcji. Każdy wie, że będzie to jedyny taki dzień w pracy dziennikarskiej.
Co robiłem o 21.37? Rozmawiałem z drukarnią. Ora et labora. Może częściej „labora”.

Finis coronat opus...

2 kwietnia 2009. Czwartek.
Wychodzę trochę wcześniej z pracy, bo jadę do lekarza. Samochody nie pamiętają, co dziś za dzień. Standardowe wyprzedzanie, przyspieszanie, wymuszanie. Jadący przede mną dostawczak otwiera się i na ulicę wysypują się kartony z sokiem. Hamuję, ale nie daję rady ominąć pudeł. Przykro mi, lekarz czeka.

Nie tak prędko. Najpierw rejestracja. Dawno nie byłem, zmiany, zmiany, zmiany. Frontem do klienta. Front to bardzo dobre słowo. Zamiast kontuaru mamy stoiska z krzesełkami. Całości dopełnia żółta kartka w celofanie PODCHODZIMY POJEDYNCZO (lub jakoś tak). Wiadomo, że nikt nie podchodzi pojedynczo. Ale na szczęście jest przed 17 i ludzi mniej (to oczywista oczywistość, że do lekarza chodzi się w godzinach pracy). Dzielna recepcjonistka nadrabia jednak brak ludzi swoim żółwim tempem. Żółwie tempo to zbyt mało. Z ratunkiem przychodzi jakaś dziewczyna. Ładuje się do recepcji i wszczyna z recepcjonistką dyskusję o paznokciach. Niczego nie zmyślam. Klasyka. Takich okazji nie przepuszczam, ale nauczyłem się komentować spokojnie i bez wyrazów.

To nie koniec.

Idę do lekarza. Mam kilka pytań i kilka sugestii, ale lekarz załatwia mnie w mniej niż minutę. Może i mnie słyszy, ale NIE SŁUCHA. Idę do pielęgniarki na badanie. Przyrząd jest zepsuty.
Macie dobry? – pytam.
Mamy, ale jest spakowany, bo mamy remont – wyjaśnia pielęgniarka i przystępuje do ataku (widziała mnie w akcji w recepcji). – Ale pan to jest niemiły. Ludzi trzeba rozumieć, a pan zaraz ma pretensje.
Budzi się we mnie dydaktyk i fan wolnego rynku. Próbuję przekonać panią, że klient nasz pan. Owszem, przyznaje, że miała ekonomię na studiach pielęgniarskich („I to piątkę, proszę pana!”), ale święcie wierzy, że klient ma się dostosować do nastrojów personelu, a nie odwrotnie. Rozstaję się w poczuciu porażki wychowawczej.

To nie koniec.

Idę do pobliskiej apteki, bo przecież pan doktor w 30 sekund zdążył wydrukować receptę („Nie ma żadnych skutków ubocznych, proszę pana”).
Lekarstwo jest drogie, więc nie dziwi mnie, że go nie mają. Widać, że studiowali ekonomię i wiedzą, co to cash flow. Usiłuję się dowiedzieć, czy i kiedy będą mieli dla mnie pigułeczki, ale pani postanawia wytłumaczyć mi do końca, czemu nie mają. A gwarancji, że jutro będzie i tak nie da.
Jest tyle pięknych aptek w mieście, więc pozwoli pani, że ją pożegnam – mówię i zabieram receptę.

To nie koniec.

Zachodzę na pocztę. Przede mną stoi starsza pani.
Chciałabym kartki świąteczne – zagaja standardowo do pani w okienku. – Ale wie pani, żeby były świeckie...

I to mógłby być koniec, ale nie!

W domu żona mówi, że w sklepie dopadł ją właściciel i przeprosił za sprzedane tydzień temu zepsute pierogi. A przecież nie składaliśmy reklamacji... Zwrot pieniędzy to podstawa. Dodatkowo gratisowa czekolada.

Od sklepu do przychodni jest jakieś 500 metrów. A wygląda jak 20 lat.