wtorek, 29 września 2009

Czemu Jerry nie siedział?

Jerry Lee Lewis skończył dziś 74 lata. Polański ma ledwie dwa lata więcej. Łączy ich coś więcej niż podobny wiek.

W Ameryce, nie mogącej od 30 lat darować naszemu reżyserowi kontaktu z 13-latką, żyje sobie spokojnie facet, który w 1957 roku ożenił się z 13-letnią kuzynką (rozwiedli się w 1970 roku). Właśnie Jerry Lee Lewis. O ile wiem, w więzieniu za małżeństwo z Myrą Gale Brown nie siedział. Może różnica wieku była mniej bulwersująca?
Jerry Lee Lewis nie był w Polsce. Pewnie już nie przyjedzie, chociaż nadal koncertuje. W Pradze w 2004 roku byłem blisko, ale już było po imprezie...


sobota, 26 września 2009

Pedro spuścił z tonu

W sprawie najnowszego filmu Pedro Almodóvara mam dwie hipotezy.

Pierwsza. Z niejasnych przyczyn reżyser ukrył prawdziwą wersję filmu w piwnicy, a na ekrany skierował półprodukt z odrzuconych scen, a być może nawet z odrzuconego scenariusza. Zupełnie jak to się dzieje w „Przerwanych objęciach”, który to właśnie film zobaczyłem siedząc na podwójnej kanapie multipleksu w sąsiedztwie pożeraczy popcornu i właścicieli komórek z niewyłączalnymi dzwonkami. Aż dziw, że żaden pożeracz nie wyszedł z seansu.
Druga. Jesteśmy ofiarami oszustwa. No, może pomyłki. Klasyczne przedwojenne qui pro quo... Pedro Almodóvar nakręcił tak naprawdę „Vicky Cristina Barcelona”, a Woody Allen popełnił „Przerwane objęcia”. Wszystko zapewne przez Penélopę Gruz, która gra w obu filmach. Biedaczka pomyliła plany (roztargnienie spowodowane stanem błogosławionym) i tak już zostało...
Kilka lat temu w Bartoszycach występował Piotr Szczepanik. Publiczność myślała zapewne, że zobaczy smukłego młodzieńca anno domini 1964. Skończyło się na okrzykach „My nie chcemy takiego Szczepanika”.
Hm, my nie chcemy takiego Almodóvara?

piątek, 11 września 2009

Nie spać! Zwiedzać!

Kilkaset lat temu dawano Śnieżce kilka kilometrów wysokości. Na oko. Góra stoi samotnie, więc na wszystkich zawsze robiła wrażenie jej wysokość względna. W XVII wieku zrobiono pierwszy naukowy pomiar i jego twórcom wyszło jakieś 1650 m n.p.m. Dziś wiemy, że wysokość Śnieżki wynosi 1602 metry.



Śnieżka wygląda jak stożek wulkaniczny, ale nie jest górą pochodzenia wulkanicznego. Wprawdzie zbudowana jest ze skał magmowych i być może miliony lat temu był tu wulkan, ale powstała w wyniku odsłonięcia tych skał w procesie erozji. Po prostu zewnętrzna warstwa okazała się słabsza i przez miliony lat odpadła od twardego wnętrza. Stąd nazwa takiego typu gór – twardzielec (trochę inny typ to ostańce). Poniżej, 200 metrów pod szczytem, jest płaskowyż Równia pod Śnieżką. Takie płaskowyże noszą nazwę penepleny czyli prawie płaszczyzny.


Śnieżka nie ma w okolicy konkurencji, więc od wieków była atrakcją. Nie tylko miejscową. Jej sława sięgnęła nawet Ameryki. Zanim John Quincy Adams został w 1825 roku szóstym prezydentem USA, był m.in. ambasadorem w europejskich stolicach. W 1800 roku zdobył Śnieżkę. Przy czym „zdobył” nie oznacza podboju militarnego, a wejście na własnych nogach. No, kolejki linowej jeszcze nie było...


Pierwszeństwo w wejściu na górę przypisywane jest Czechowi z miejscowości Benátky nad Jizerou, w połowie drogi do Pragi. Było to 1456 roku. Nazwisko tego mieszczanina (o ile je miał) przepadło w mrokach dziejów, ale inni turyści zostali zapamiętani. Skądinąd. Np. w 1790 roku zdobywcą został Johann Wolfgang Goethe. Licznie wchodzili na Śnieżkę czescy literaci: Alois Jirásek (czeski „Sienkiewicz”, 28 października 1918 roku pod pomnikiem świętego Wacława w Pradze odczytał deklarację o utworzeniu niepodległej Czechosłowacji), Karel Čapek (mój ulubiony czeski pisarz, swego czasu zaczytywałem się w „Inwazji jaszczurów”), Josef Kajetán Tyl (autor obecnego hymnu Czech „Kde domov můj”).


Nocować na Śnieżce można prawie od 200 lat. Już w 1824 roku zrobiono prowizoryczny nocleg w pochodzącej z 1681 roku kaplicy św. Wawrzyńca. Budowana w latach 1655-1681 Kaplica ocalała do dziś, chociaż regularnych nabożeństw nie odprawa się tu już od 1810 roku. Na pewno msza święta jest każdego roku 10 sierpnia, w dzień św. Wawrzyńca. Dzień ten obchodzony jest jako Dzień Przewodnika.


Pierwsze prawdziwe schronisko turystyczne powstało w 1850 roku. W 1857 roku zniszczył je pożar, natychmiast je odbudowano, ale padło ofiarą kolejnego pożaru wywołanego burzą. W 1862 roku stanęła więc trzecia odsłona schroniska. W 1872 roku założono tam pocztę, a w 1873 roku wypuszczono tam jedną z pierwszych na świecie widokówek. Była na niej oczywiście Śnieżka. Można ją było nabyć na szczycie jako swoisty certyfikat zdobycie góry.


Schronisko z 1862 roku przetrwało ponad 100 lat. Zmieniły się granice, zmieniły się państwa, ocalało mimo dwóch wojen światowych. Padło za Gomułki. W latach 60. XX wieku zapadł wyrok na stare schronisko. W latach 1967-1976 powstał nowy budynek. Nie znalazło w nim się jednak miejsce na schronisko. Jest tylko obserwatorium meteorologiczne i restauracja. A stary budynek wyburzono ostatecznie w 1989 roku.


W marcu 2009 roku konstrukcja zachwiała się w wyniku wstrząsu tektonicznego i poważnie uszkodziła. 11 września 2009 roku, gdy stanęliśmy na Śnieżce, kończyły się prace przy odbudowie górnego dysku.


Nie ma już również schroniska po stronie czeskiej. Powstały w 1868 roku budynek przetrwał aż do 2005 roku (schronisko zamknięto 20 lat wcześniej). Dziś na miejscu Czeskiej Boudy jest pocztowy blaszak z 2007 roku. Można przy nim postać, ale póki co kupować kartek nie ma obowiązku.


Czyli dziś można na Śnieżkę wejść (lub wjechać), można posiedzieć, popatrzeć na stronę polską, popatrzeć na stronę czeską, napić się drogiej herbaty, wysłać kartkę, ale zanocować się nie da...


A propos wjechać... Nie wszedłem na Śnieżkę (ale zrobił to np. prezydent Komorowski), tylko wjechałem. Przyjmijmy, że z braku czasu, bo był to już koniec naszego czeskiego urlopu, a wieczorem chcieliśmy być we Wrocławiu. Że nie jestem ostatnim leniem, niech zaświadczy to, że pół roku później wszedłem na Połoninę Wetlińską.


Wjeżdżaliśmy od strony czeskiej, bo Lanová dráha Snežka prowadzi prawie na sam szczyt (no, ostatnie sześć metrów w górę jednak na piechotę). A po polskiej stronie wjeżdża się tylko do połowy.


Po czeskiej zresztą też można wjechać tylko do połowy (przesiadka w Różowej Górze na 1334 m n.p.m.) i resztę drogi pokonać pieszo, ale to dla tych, co mają za dużo czasu...


Czeska kolejka startuje w miasteczku Pec pod Sněžkou, które leży 750 m n.p.m. w Karkonoskim Parku Narodowym.


Stacja wybudowanej w 1949 roku kolejki leży na wysokości 890 m n.p.m., więc z miasteczka i tak trzeba pokonać te sto kilkadziesiąt metrów pod górkę.


Kolejka w ciągu godziny może przewieźć 250 osób. Sunie się w przestworzach z prędkością 2,5 metra na sekundę. Ze stacji początkowej na Różową Górę jedzie się 11 minut. Ten odcinek ma 1560 metrów. Po przesiadce jazda na Śnieżkę trwa 13,5 minuty, a do przejechania jest 1967 metrów. Nie sprawdzajcie – w dół odległość jest taka sama.


Filmik? Proszę bardzo. 10 minut z 24,5. Samolotem mniej stresująco...

czwartek, 10 września 2009

Czeska branka nurzana w Beneluksie

Przepraszam, czy to pańska skała? Nie, nie moja. Od kilkudziesięciu lat należy do nas wszystkich, do ludzkości. Przez jakieś 300-400 milionów lat była bezpańska, więc każdy brał ją sobie jak chciał. Nawet Holendrzy.


W pobliżu czeskiego miasta Kamenický Šenov stoją gdzieś tak od permu, a może i karbonu kamienne bazaltowe organy. Zagrać się nie da, ale miło popatrzeć.


Najwyższe bloki skalne mają 12 metrów. Fiu, fiu, ładne piszczałki.


Wzgórze Pańska Skała sięga wysokości 595 metrów n.p.m. Powstała, jak inne góry w tej części świata, w wyniku nacisku płyty afrykańskiej na europejską. Nacisk spowodował pęknięcia skorupy ziemskiej i wypływ magmy na powierzchnię. Stygnąca powoli lawa zmniejszała swoją objętość, w wyniku czego powstały charakterystyczne pęknięcia, zwane fachowo oddzielnością skał magmowych.


Precyzyjnie mówiąc najpierw następowało skrzepnięcie lawy w skałę, która nadal stygnąc ulegała naprężeniom wewnętrznym. Wielkie skały magmowe nie są zwarte, lecz zawsze popękane. Najefektowniej wyglądają właśnie pęknięcia przybierające postać oddzielności słupowej. Skała dzieli się na ułożone względem siebie równiutko słupy o przekroju cztero-, pięcio- lub sześciokąta.


Tak oryginalne i twarde skały były pożądanym materiałem budowlanym. Od XVIII w. aż do 1948 roku pozyskiwano stąd bloki bazaltowe, które trafiały m.in. do krajów Beneluksu, gdzie pomagały walczyć z morskim żywiołem. Takie są odporne na słoną wodę!


Już pod koniec XIX w. zaczęto myśleć o ochronie tego unikalnego miejsca. W 1895 roku wydano pierwszy zakaz eksploatacji, ale nie był przestrzegany. W 1902 roku społeczne towarzystwo wykupiło teren, ale ludzie zaczęli kopać obok, bo pod ziemią też ukryte były zgrabne bloki (dzięki kopaczom dziś jest tam małe jeziorko). Dopiero komuniści zrobili z tym porządek i od 1948 roku raczej nikt nie wyrywa kamiennych piszczałek. Póki co, wszyscy korzystają z tego, że można sobie łazić. Ciekawe, kiedy ogrodzą?

Czy to zakaźne?

Gdy umarł 21 listopada 1916 roku, płakali za nim Niemcy, Węgrzy, Czesi, Serbowie, Chorwaci, Polacy, Ukraińcy, Rumuni, Słowacy, a nawet Włosi. Franciszek Józef I ma w Polsce niezłą, jak na zaborcę, opinię. Może po latach wszystko wygląda lepiej? A może Krakusi zarazili nostalgią za dawnymi spokojnymi czasami całą Polskę? Skąd sami przywlekli tego wirusa?

Niekoniecznie z Czech. Cała Europa Środkowa mogła nie cierpieć habsburskiej okupacji, ale w końcu Franz Joseph był jedynym władcą dla trzech pokoleń. Innego nie znali. Panował przecież aż 68 lat. Uosabiał jakąś ideę państwową, z którą wielu się identyfikowało. Kto wie, czy gdyby obudzone w XIX wieku narody miały więcej autonomii w Austro-Węgrzech, to cesarsko-królewskie państwo by upadło...
Śladów po austriackim panowaniu jest wiele w południowej Polsce, jeszcze więcej w Czechach. Jeden z takich śladów, śladzików właściwie, można zobaczyć na skalnym zamku Sloup w północno-zachodnich Czech.
Tablica ta upamiętnia wizytę 17-letniego Franciszka Józefa na zamku 24 września 1847 roku. Nie był jeszcze cesarzem i nic nie zapowiadało, że zostanie nim już za rok.


Nie wiem, w jakim celu Franciszek Józef odwiedził Sloup, zwłaszcza, że nie była już to od 400 lat warownia. Może był po prostu turystą.


Tablica wisi na przy refektarzu czyli sali jadalnej pustelników. W 1847 roku pustelników już nie było. Obsługiwali oni pielgrzymki w latach 1680-1785.


Zamek powstał w XIII wieku. Pełnił rolę militarną do 1445 roku, gdy jego umocnienia zostały zburzone w czasie poskramiania siedzącego na zamku zbójnika Mikesza Pancirza.


Budowla stanęła na 33-metrowej skale z piaskowca.


Wysokość dawała walory militarne...


…a miękkość piaskowca pozwoliła wykuć cały zamek w skale.


Na przykład ten silos zbożowy wysokości 7 metrów.


Na szczycie skały są również obiekty wybudowane już nie z piaskowca, np. wieżyczka kościoła, który ukryty jest poniżej.


Chodząc po szczycie skały można nawet zapomnieć, że stoi się na 33-metrowym kawałku piaskowca.

środa, 9 września 2009

Poszedł z kuchni do diabła

Czeski rzeźbiarz monumentalny Václav Levý (1820-1870) zaczynał swoją karierę w kuchni. Monumentalny nie dlatego, że miał trzy metry wzrostu, ale z powodu zamiłowania do naprawdę dużych dzieł. Jego najbardziej znana rzeźba ma dziewięć metrów wysokości, co rekordem światowym nie jest, ale przed 170 laty robiło to na pewno wrażenie.



Wracając do kuchni... Levý był kucharzem. Gotował w pałacu w Liběchovie w środkowych Czechach, 45 km na północ od Pragi. W wolnych chwilach wybierał się do pobliskiej wioski Želízy, gdzie ciosał sobie w ogromnych piaskowych skałach.


Forma skalna, w której rzeźbił Levý to tzw. wychodnia, czyli miejsce, w którym skała wyłania się spod ziemi.


Efektem pracy Levého są Diabelskie Głowy (Čertovy hlavy). Nie udało się ustalić dokładnej daty ich powstania, ale było to mniej więcej w latach 1840-1845.


Dowody filmowe.


Piaskowiec to wdzięczny, bo łatwy w obróbce materiał. Ale zarazem nietrwały. Coś za coś. Ja trwałością swoich dłubanek wyrytych w spróchniałym drewnie na wyspie Herta się nie przejmowałem. Na szczęście po 20 latach zostały chociaż fotografie...

Czeskie żebro ziemi

No wiem, góra jak góra. Zależy dla kogo. Dla Czechów to najważniejsze wzniesienie na świecie. Mówią nawet, że „Co Mohammedu Mekka, to Čechu Říp” czyli „Czym dla Mahometa Mekka, tym Říp dla Czecha”.



Góra Říp ma 456 m wysokości i znajduje się w środkowych Czechach, w pobliżu Rudnic nad Łabą. Ja oglądałem ją jednak z Mielnika, innego miasta na Łabą, leżącego u ujścia Wełtawy. Wygląda jak stary stożek wulkaniczny i to jest dobre skojarzenie. Kilka milionów lat temu był tu wulkan.
Nazwa najważniejszej czeskiej góry pochodzi prawdopodobnie z języka celtyckiego – „rib” oznacza żebro. Chodzi o żebro ziemi.
Czemu jest taka ważna? Według prawie tysiącletniej legendy to właśnie na górę Říp dotarli pierwsi Słowianie, w tym oczywiście ojciec Czech. W XIX wieku, gdy Czesi przeżywali odrodzenie narodowe, Říp był miejscem manifestacji patriotycznych. 10 maja 1868 roku pobrano stąd kamień węgielny, który trafił na fundament Teatru Narodowego w Pradze (Národní divadlo).

niedziela, 6 września 2009

Niech moc będzie z nami!

Ile to jest 1805 megawatów? Myślę, że nawet Lech Wałęsa, w końcu elektryk, nie jest w stanie wyobrazić sobie tej mocy. Może taką wyobraźnię ma jego przyjaciel, też prezydent, ale nie noblista, Václav Havel. W końcu to za jego prezydentury Czesi zdecydowali się dokończyć budowę elektrowni atomowej w Temelinie. Właśnie o mocy 1805 MW.



Żeby być sprawiedliwym – decyzję podjął nie prezydent Havel, a rząd czeski pod wodzą ówczesnego premiera Václava Klausa. Tego samego, który nie chce do Lizbony...


A w Polsce? Gdy Lech Wałęsa składał 22 grudnia 1990 roku przysięgę prezydencką, losy polskiej elektrowni jądrowej Żarnowiec były już przesądzone. 17 grudnia 1990 roku Rada Ministrów podjęła uchwałę o likwidacji Żarnowca. Decyzja w pewnym sensie bezpańska, bo 14 grudnia 1990 roku sejm przyjął dymisję premiera Tadeusza Mazowieckiego. Nawet prezydenta mieliśmy wtedy połowicznego, bo wprawdzie Lech Wałęsa wygrał już wybory, ale jeszcze nie objął urzędu. Z drugiej strony można powiedzieć, że mieliśmy wtedy aż trzech prezydentów (urzędujący prezydent Wojciech Jaruzelski, prezydent-elekt Lech Wałęsa i prezydent RP na Uchodźstwie Ryszard Kaczorowski).


Rozgadałem się o prezydentach, a nie wiadomo nadal ile to jest 1805 megawatów. Dużo to czy mało? Zależy...
Dla mnie dużo. Mógłbym podłączyć jednocześnie do Temelina 3,5 mln takich komputerów, na jakim piszę te słowa.


Dla Polski mało. Dysponujemy mocą ok. 36 tys. megawatów. Czyli gdybyśmy mieli taki Temelin, to dawałby nam 5 proc. potrzebnej w skali kraju mocy.


Dla Warmii i Mazur dużo. Nasze ukochane województwo zapewnia „aż” 90 megawatów. Dwadzieścia razy mniej niż Temelin...


Dla Republiki Czeskiej w sam raz. Temelin daje braciom Czechom 20 proc. energii.


Historia budowy elektrowni jądrowej w Temelinie niedaleko Czeskich Budziejowic sięga 1980 roku. Planowano wówczas, że elektrownia będzie miała cztery bloki. W 1987 roku rozpoczęto budowę pierwszego z nich. Po Aksamitnej Rewolucji zrezygnowano z budowy dwóch bloków, a nawet brano pod uwagę odstąpienie od inwestycji. W końcu w marcu 1993 roku czeski rząd postanowił dokończyć dwa bloki.


Oddano je do użytku w 2002 roku. Są dwa reaktory, ale cztery 155-metrowe kominy chłodzące. Bucha z nich całkowicie nieszkodliwa para wodna. No dobra, para wodna to też gaz cieplarniany.
Dziś Czesi mają dwie elektrownie atomowe, które dają im 30 proc. energii. A Polska? Polska na węglu stoi...


Z wizytą u von ministra

W Czechach nic nie może być ot takie sobie zwyczajne. Np. współrządząca krajem partia nazywa się TOP 09. Powstała 11 czerwca 2009 r. Czyli 09 wiadomo skąd. A TOP?   Tradice Odpovědnost Prosperita, czyli Tradycja Odpowiedzialność Prosperita.

Jednym z polityków TOP 09 jest Karel Schwarzenberg, minister spraw zagranicznych Republiki Czeskiej. W tym momencie docieram do celu dzisiejszej peregrynacji, czyli zamku Orlík w miejscowości Orlik nad Wełtawą (Orlík nad Vltavou), własności Schwarzenbergów.


Karel Schwarzenberg jest potomkiem arystokratycznego czesko-austriackiego rodu mającego korzenie w XII wieku. Do XV w. rodzina używała nazwiska Seinsheim. W tym czasie pojawili się baronowie Schwarzenberg. W II połowie XVI w. dorobili się tytułów hrabiowskich, a po kolejnych stu latach zyskali godność książęcą. Ostatnim, dziewiątym księciem w rodzie był Johann II (1860-1938). Karel von Schwarzenberg księciem już się nie tytułuje, ale kto by nie chciał mieć „von” w nazwisku?


Nazwa zamku Orlík wzięła się od wysokiej skały, przypominającej orle gniazdo, na której osadzono budowlę. Nazwa straciła uzasadnienie w 1961 roku, gdy na Wełtawie utworzono w tym miejscu zalew. Urwisko zostało zalane, a woda podeszła pod same ściany zamku.


Pierwsza zabudowa Orlíka pochodzi z drugiej połowy XIII wieku, kiedy powstała tu drewniana strażnica królewska, a właściwie urząd celny. Właściwy zamek założył w 1357 roku cesarz Karol. Obecny renesansowy kształt zyskał w XVI wieku. Na początku XIX wieku zamek strawił pożar, ale szybko został odbudowany.


Wokół zamku znajduje się park w stylu angielskim z XIX wieku. Do czasu ukończenia budowy w 1904 roku przez kilkadziesiąt lat zasadzono w nim aż 460 000 drzew. Nie liczyłem.


Pierwszym użytkowaniem Orlika był biskup Dětřich z Portic (Dietrich Kagelwit). Kolejni właściciele zamku to m.in. Hynčík Plough, Zygmunt Huler, Piotr Zmrzlik ze Svojšín, Krzysztof Švamberks, Hans Ulrich von Eggenberg (czy jak kto woli Jan Oldřich z Eggenberku). Schwarzenbergowie weszli w jego posiadanie w 1719 roku.


W 1948 roku w wyniku przeprowadzonej nacjonalizacji Schwarzenbergowie musieli opuścić swój zamek. Wrócili w 1992 roku. Karol Schwarzenberg (rocznik 1937) nie czekał z założonymi rękami i za granicą organizował czeską opozycję. Od 1979 roku jest głową rodziny Schwarzenbergów, ale zamkiem zarządza obecnie jego syn Jan.


Na fasadzie zamku znajdują się trzy wieże, każda w innym kształcie. Ta z lewej jest okrągła, dawniej nazywana było Uherką. Znajdowało się tu więzienie i siedziba straży zamkowej. Środkowa wieża też jest okrągła, ale nieco mniejsza. Wieża po prawej stronie ma nietypowy kształt półkola. Być może zbudowano ją tak celowo, a być ten kształt nadano jej w czasie przebudowy w 1802 roku. Prosty kształt z jednej strony wykorzystano do umocowania szubienicy.


Zamek, mimo że znów jest w prywatnych rękach, udostępniony jest do zwiedzania. Z rzeczy których nie widziałem – na zamku jest zbiór 300 strzelb i karabinów należących do znanych osób.


Filmik z 6 września 2009 roku.