sobota, 31 grudnia 2016

Moja lista przebojów 2016 roku

Na miejscu 10.:
Znów się tłumacząc

Na wstydliwym dziesiątym miejscu moja podstawowa od sześciu lat działalność artystyczna, czyli tłumaczenia. W tym roku tylko 31 utworów (wprawdzie to o siedem więcej niż w 2015 roku, ale przecież w rekordowym 2013 roku zmierzyłem się z aż 58 piosenkami). Na usprawiedliwienie (pocieszenie?) – najwięcej utworów związanych było z płytą „The Wall” i wydarzeniem, które wylądowało na pozycji 2. Dalsza część usprawiedliwienia pod pozycjami 8. i 1.
Najważniejsze tegoroczne tłumaczenie? W związku z noblowskimi wydarzeniami z 13 października (które kilka miesięcy wcześniej wywoływałem) na pewno to:


W kwestii tłumaczeń Dylana próbowałem też nawiązać polemikę z Filipem Łobodzińskim, ale póki co zostałem zignorowany... Poczekam na płytę (ma wyjść w styczniu) i ponowię ofensywę porównawczą.

Najlepsze nagranie? Z tego jestem zadowolony najbardziej:


Zaznacz właściwą odpowiedź (Queen – Love of My Life)
Dobra zmiana (The Beatles – Getting Better)
Uwalą cię, gdy Nobla będziesz brał (Bob Dylan - Rainy Day Women #12 & 35)
To przechodzi boskie pojęcie (John Lennon - God)
Ściemnia się… (Leonard Cohen - You Want It Darker)
Jak wam podobał się nasz show? (The Beatles -Sgt. Pepper's Lonely Heart's Club Band (reprise))
Wysoki Sądzie Robaku (Pink Floyd - Trial)
Chcę iść do domu (Pink Floyd - Stop)
Walić sercem w mur (Pink Floyd - Outside the Wall)
Ma ulubiona siekiera (Pink Floyd - One of my Turns)
Trzynaście kanałów gówna w telewizji (Pink Floyd - Nobody Home)
Kto wpuścił tę całą hołotę tu?! (Pink Floyd - In The Flesh)
Kruchy lód nowych dni (Pink Floyd - Thin Ice)
Każdy w mieście wiedział to (Pink Floyd - Happiest Days of our Lives)
Żegnaj, był raj (Pink Floyd - Goodbye Blue Sky)
Lecz relaksu nie zaznasz już (Pink Floyd - Empty Spaces, What Shall We Do Now)
Brzegiem leży Montezuma (Neil Young - Cortez the Killer)
Ta magiczna chwila (The Beatles - You Never Give Me Your Money)
Zepsutych pragnę kobiet (Pink Floyd - Young Lust)
Nie rycz mała (Guns N’ Roses - Don't Cry)
Marność nad marnościami i wszystko marność (Pink Floyd - The Great Gig in the Sky)
Dezintegracja niepozytywna (Pink Floyd - Don't Leve Me Now)
Gramy, nie gadamy (Pink Floyd - Is There Anybody Out There?)
Nie wrócą chłopcy jak należy (Pink Floyd - Bring the Boys Back Home)
Vera się odnalazła (Pink Floyd - Vera)
Wspomnień garść zostawił mi (Pink Floyd - Another Brick In The Wall - part I)
Żadnych ramion wokół! (Pink Floyd - Another Brick In The Wall - part III)
Złote jajko rzadkiego ptaka (Rare Bird - Sympathy)
Pan od astronomii (Pink Floyd - Astronomy Dominé)
Łazarzu, nie wstawaj (David Bowie - Lazarus)
Może pójść by na show? (Pink Floyd - In the Flesh?)

Większość tegorocznych tłumaczeń odbyła się z tego właśnie powodu...


Kolejne tłumaczenia doczekały się profesjonalnej premiery na scenie (po łomżyńskich konsultacjach z Agnieszką). Po pierwsze „Another Brick In The Wall (part II)”. Zaczęli po angielsku, ale skończyli po polsku:


Pod drugie „Echoes”:


I po trzecie była też spontaniczna, hotelowa premiera „Time”:


Na miejscu 9.:
I cóż, że do Szwecji

Tegoroczny wypad do Szwecji trochę symboliczny, bo okazał się ostatnią imprezą w starym gronie. W ogóle wszystko szło nie tak – najpierw z gwałtownych powodów zdrowotnych (nie, nie moich) z dnia na dzień przełożyliśmy wyjazd (wypływ w zasadzie, bo chodziło o prom) z kwietnia na ostatni dzień czerwca, a na promie przeżyliśmy traumę, gdy Polska przegrała z Portugalią (i tak mieliśmy szczęście, bolałoby bardziej, gdyby ćwierćfinał Euro był ze Szwecją, a teoretycznie kilka dni wcześniej była taka możliwość).


Na miejscu 8.:
Rzeczy własne

Większość tegorocznych własnych utworów w zasadzie... nie jest tegoroczna. Cykl z okazji 1050-lecia państwa polskiego zacząłem pisać w 2013 roku. Ambitny plan zakładał, że w tym roku skończę, ale opublikowałem tylko sześć piosenek. „Tylko”... To aż 592 wersy, czyli 148 zwrotek. Do skończenia całego cyklu zostało jeszcze 458 wersów, czyli 115 zwrotek. Wyznaczam zatem sobie nowy deadline na 11 listopada 2018 roku (wiadomo) i zanurzam się w historii Polski, żeby zdążyć napisać i nagrać jeszcze siedem piosenek. I dziękuję dr. Markowi Pacholcowi za dotychczasową konsultację.


Po co tu weszliśmy barbarzyńcy dzicy
Decentralizacja zaszła za daleko
Polski nie zjednoczy, po co jadł tę żabę
Wilhelm odprawiony, szlachta woli Litwę
Nie zostawił syna ani córki nawet
Przez kraj przepłynęła wielka szwedzka rzeka

Całości tegorocznych własnych utworów dopełniają dwa panegiryki. Bohaterem pierwszego jest Darek:


Drugi powstał jako pokłosie sytuacji związanych w pozycją 1., a jego bohaterką jest Mariola:


Tekst napisałem ja, a muzykę Włodzimierza Korcza twórczo zaadaptowała Bożena (i tak nie rozpoznacie oryginału).


Na miejscu 7.:
Będąc młodym weteranem

W tym roku obchodziłem 40-lecie przynależności do ZHP!!! Tzn. żadnych obchodów nie zarządziłem (poczekam na półwiecze...), ale miło było to sobie uświadomić 18 października podczas kolejnego spotkania naszego permanentnego sztabu zlotowego, który po sukcesie ubiegłorocznej imprezy, przyszykował imprezę tegoroczną oraz szykuje się do imprezy przyszłorocznej.
Tegoroczny Zlot Przyjaciół 2 OMDH „Szarpie” znów okazał się sukcesem (a jakże)...


...a w dodatku w nieoczekiwany jeszcze dwa miesiące wcześniej sposób związał się z pozycją 1.


Na miejscu 6.:
Z widokiem na Trybunał

Po roku przerwy wróciliśmy do tradycji majówkowych krajowych urlopów. W tym sezonie padło na Lublin. Najgorętsze słowo tego sezonu? Trybunał... Więc zatrzymaliśmy się w hotelu Cafe Trybunalska z widokiem na Trybunał.


Lublin to nasze wielkie tegoroczne odkrycie. Miasto z prawdziwymi śladami po nieodżałowanej wielokulturowości. W żydowskiej restauracji Mandragora trafiliśmy na koncert Berberys Klezmer Band. Jeszcze tam wrócimy! Tylko najpierw przeczytam „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk (które wprawdzie nie dzieją się w Lublinie, ale na lubelskim rynku pachnie Podolem).


Wrócimy choćby do któregoś z licznych lubelskich teatrów.


Do Szczebrzeszyna raczej nie wrócimy. Chrząszcz nie dość, że okazał się pasikonikiem, to jeszcze nie umie dobrze złapać akordu na instrumencie strunowym.


Na miejscu 5.:
Katalonia to nie Hiszpania!

Do Barcelony wróciłem po siedmiu latach. Wtedy w dziesięć godzin zobaczyłem praktycznie tyle samo (a zobaczyłem wszystko), co teraz w dwa tygodnie. Cóż, człowiek był młodszy i miał lepszą kondycję. Upał tym razem był zresztą nie do wytrzymania (za chłodne dni uznawaliśmy te z temperaturą rzędu 28 stopni).


Gdy w czerwcu we wrocławskiej taksówce wdaliśmy się w rozmowę z panią szofer, okazało się, że jest Hiszpanką. A gdy zdradziliśmy jej nasze wrześniowe plany urlopowe, a więc dwa tygodnie w Barcelonie, czyli w Hiszpanii, pani Dolores pochodząca z kastylijskiej części kraju obruszyła się oczywiście, że Barcelona to wcale nie Hiszpania. Będąc w Barcelonie 11 września, w dniu święta narodowego Katalonii, poczuliśmy jedność z tym dzielnym narodem.


Na miejscu 4.:
Byłem i nie byłem

W kończącym się roku na wielu koncertach byłem oraz na dwóch... nie byłem. Z powodu sierpniowego, i to zgodnego małżeńskiego przeziębienia, mimo kupionych dużo wcześniej biletów, musieliśmy odpuścić III Green Festival (więc ominęła nas okazja posłuchać na żywo takich wykonawców, jak m.in. Ørganek czy Kortez).

Tegoroczny sezon koncertowy rozpoczęliśmy w kameralnym Sarpie, gdzie wystąpił Krzysztof Zawistowski.


W kwietniu mój ulubiony Spare Bricks ruszył w trasę i trafił do Radomia, a ja tego samego dnia obserwowałem w Andergrancie konkurencję, czyli olsztyński Tales of Pink Floyd. Gdy dwa tygodnie później Jacek, Agnieszka, Paweł, Michał i Tomek (o Darku nie zapominając) pojawili się w Łomży, musiałem tam być.


Pojechałbym z nimi dalej w trasę aż do Białegostoku, ale miałem inne obowiązki w Olsztynie, czyli kolejny koncert papieski, tym razem z udziałem Justyny Steczkowskiej (na tym zdjęciu nie ma Justyny Steczkowskiej, artystka kontroluje każdą swoją fotografię...).


Po dwóch miesiącach znów rządziła muzyka Pink Floyd, oczywiście za sprawą wrocławskiego koncertu Davida Gilmoura, na który to występ udało się kupić bilety niemalże cudem.


Miłym uzupełnieniem koncertu było muzyczne after party Spare Bricks (poczuwam się do tego, że pomysł był mój), które zaczęło się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie tylko rosło...


Lipiec otworzyłem tradycyjnym letnim koncertem Starych Drobnych Małży, jak zawsze z licznym udziałem gości.


Piotr Sikorski mógłby mieć na drugie David (gdyby nie to, że pewnie ma Simon, znawcy wiedzą dlaczego).


Tydzień później kolejna przygoda z muzyką Pink Floyd w wersji Spare Bricks. I to trzydniowa.


Floydowska Strona Ostródy (nazwa moja) to piątkowy i niedzielny koncert w Willi Port oraz sobotni happening muzyczny ze wspólnym odśpiewaniem po polsku hymnu zbuntowanej młodzieży.


Miesiąc przerwy (miesiąc, który wywrócił moje życie do góry nogami, ale nie uprzedzajmy wydarzeń z pozycji 1.) i kolejny koncert, o którym myślałem całymi latami, czyli SBB w olsztyńskim Amfiteatrze im. Czesława Niemena (tym razem ta nazwa do czegoś naprawdę się przydała).


Dwa tygodnie później seria koncertów barcelońskich. Już pierwszego wieczoru trafiliśmy do Jamboree Jazz Club przy Placa Reial na cykliczną imprezę pod wdzięczną nazwą What the Fuck Jam Session.


Cztery dni później w klubie Tarantos (drzwi obok jazzu) opadły nam szczęki przy flamenco.


I prawdę mówiąc mało nas interesuje czy to hiszpańska (bo przecież nie katalońska) cepelia czy autentyk. Ale raczej autentyk, widziałem to w oczach artystki.


Dzień później sytuacja się skomplikowała, bo koncertu gitarowej muzyki hiszpańskiej wysłuchaliśmy w wykonaniu najprawdziwszego Hiszpana (Katalończyka?) oraz Rosjanki, którą od razu zdradził akcent.


Dwa dni później, na finał muzycznych atrakcji w Barcelonie, znów trafiliśmy na What the Fuck Jam Session (jak się rzekło, impreza cykliczna, w dodatku tania jak tapas, czyli po 5 euro). Urzekł nas gitarzysta wyglądający na reinkarnację Franka Zappy...


Konferansjer z kolei, jako żywo, wyglądał tak, jak gdyby Piotr Bałtroczyk dorabiał sobie w barcelońskich klubach.


Muzyczny maraton zakończyliśmy pięć dni później już w Polsce. To właśnie z powodu zabrzańskiego koncertu King Crimson polecieliśmy na urlop do Barcelony. Skomplikowane? Nie bardzo, wystarczyło spojrzeć na plan lotów z Balic.


Następnie odbyły się dwa koncerty, które wylądowały na pozycji 2.

Natomiast listopad zakończyłem w pubie Sowa przyglądając się pożegnalnemu koncertowi Kasy Chorych. Był to zresztą szczególny dzień, bo tego dnia pożegnałem się z... (patrz pozycja 1.).


A na finał koncertowego roku świetny występ Spare Bricks w Gdańsku. I naprawdę nie żałuję żadnego z sześciu tegorocznych ich występów, na których dane mi było być.


Aha, 4 czerwca trafiłem jeszcze na plażę miejską, gdzie z nostalgią posłuchałem Big Daya i Marka Piekarczyka. Niestety, nie mam żadnych archiwaliów związanych z tym koncertem.

Na miejscu 3.:
Wieczne Miasto

Nie planowałem w tym roku jechać do Rzymu, ale życie lubi zaskakiwać i zaskoczyło mnie (ciągle zbliżamy się do pozycji 1). Krótko i na temat – w dwa dni i w dwie noce w towarzystwie moich nowych, nie bójmy się tego słowa, przyjaciół zdreptaliśmy stolicę Włoch, o Watykanie nie zapominając. Jaka jest szansa zobaczyć puste Schody Hiszpańskie? Trzeba przyjść na nie o pierwszej w nocy w czasie ulewnego deszczu... Nota bene – widziało się ciekawsze.


Na miejscu 2.:
Stoję przy mikrofonie

W planach na ten rok miałem wejście na scenę w innym charakterze, niż to bywało w ciągu kilku ostatnich lat (czyli zapowiadacz, konferansjer). Nie za bardzo wierzyłem w powodzenie, ale przy odrobinie bezczelności w końcu dopiąłem swego i wszystko (łącznie z tegorocznymi prezentami) wskazuje na to, za co z góry przepraszam, że to nie było moje ostatnie słowo w tej sprawie.
Zacząłem w kwietniu od żartu, czyli wychyliłem się zza muru na próbie w Łomży.


W lipcu wszedłem na scenę jako autor i przyłączyłem się do wykonania swego tłumaczenia wraz z setką czy dwiema setkami ludzi.


We wrześniu było już na serio, czyli występ z towarzyszeniem Jacka (dzięki!).


Ba, sięgnąłem nawet po bas.


W listopadzie, w związku z pozycją 1., w Qźni Muzycznych Klimatów dałem taki występ, że podobno pod klubem ktoś powiedział (cytuję za naocznym świadkiem): „facet na gitarze napierdala, a my się po jakichś melinach włóczymy”).


Kropką nad i tegorocznych występów było pojawienie się z gitarą w dawnym Domu Środowisk Twórczych.


Na miejscu 1.:
Powrót do korzeni

Sytuacja, jaka wydarzyła się w moim życiu między końcem lipca a początkiem grudnia, na skali stresu Thomasa Holmesa i Richarda Rahe’a to dolne strefy stanów średnich, czyli zaledwie 36 punktów. Zmiana pracy. Po z górą 17 latach w „Gazecie Olsztyńskiej” i 24 latach w mediach, odszedłem (porzuciłem?, zostawiłem?, rozstałem się?) z tej roboty. Symboliczne zdjęcie – kilkunastoletni zbiór miesięcznika „Press” idzie na makulaturę.


Symbolicznych zdjęć może być więcej. Np. to, z przychodni medycyny pracy przy ul. Kopernika, gdzie od dziesięciu lat wisi przygotowany pod moim kierunkiem i wydrukowany w dodatku „Zdrowie” poradnik dotyczący analizy wyników badań.


Lub to, z lutego, z mojego ostatniego Balu Sportowca, który tym razem prowadziłem wspólnie z Agnieszką Jastrzębską.


Albo ten wrześniowy rysunek autorstwa Marcina Kuczysa, na którym artysta najwyraźniej wmawia mi, że smucę się z powodu zmiany pracy.


Albo to profetyczne zdjęcie z 2008 roku z Antwerpii, gdzie ewidentnie wykazuję zainteresowanie Kulką.


Kulką, bo jako osoba urodzona dokładnie trzynaście do kwadratu lat po Adamie Mickiewiczu, nie mogłem nie skorzystać z okazji i nie przenieść się do firmy mającej swoją siedzibę przy ul. Mickiewicza.


A najważniejszą częścią naszej firmy (uwaga, wpis zawiera lokowanie produktu) jest oczywiście ośrodek w Kulce.


Za symboliczne uznajmy też to zdjęcie – wyzwolony z ograniczeń bycia bezstronnym politycznie felietonistą (a za takiego się uważałem przez tysiąc swych nie tylko politycznych komentarzy) mogłem z czystym sumieniem pójść 13 grudnia na manifestację polityczną jako uczestnik.


Na koniec jeszcze dwa symboliczne zdjęcia. Pożegnanie ze starym zespołem...


...i powitanie z nowym (mniejsza o to, że kolejność zdjęć odwrotna, ale, jak wiadomo, faceci zawsze odchodzą na zakładkę...).


Aha, czemu „powrót do korzeni”? Bo przecież Szarpiem zostałem już w 1986 roku...


Dla przypomnienia:
Moja lista przebojów 2008 roku
Moja lista przebojów 2009 roku
Moja lista przebojów 2010 roku
Moja lista przebojów 2011 roku
Moja lista przebojów 2012 roku
Moja lista przebojów 2013 roku
Moja lista przebojów 2014 roku
Moja lista przebojów 2015 roku

czwartek, 29 grudnia 2016

Zaznacz właściwą odpowiedź

Idealna piosenka z idealnej płyty („A Night at the Opera”, jeśli komuś wypadło z głowy). Idealna piosenka do:

- chóralnego śpiewania na koncercie*
- przeżywania rozstania*
- ćwiczeń wokalnych*
(* zaznacz właściwą odpowiedź)



To chyba moje ostatnie tegoroczne tłumaczenie. Rozstania nie przeżywam, na koncercie Queen nie byłem i nie będę. Pora na ćwiczenia wokalne???

Miłości ma, zraniłaś
Złamałaś mnie tak i dziś porzucasz
Miłości ma, jak mam żyć?
Zwróć ten czas, zwróć ten czas,
Nie kradnij go teraz mi,
Czy wiesz, ile to dla mnie znaczy dziś

Miłości ma, nie odchodź
Zabrałaś mi ją, a dziś z nią znikasz
Miłości ma, jak mam żyć
Zwróć ten czas, zwróć ten czas,
Nie kradnij go teraz mi,
Czy wiesz, ile to dla mnie znaczy dziś

Kto zapamięta, gdy to już się skończy
I wszystko wypali już się
Gdy będę stary, stanę gdzie ty, by dać znak, by przypomnieć
Jak wciąż cię kocham, wciąż cię kocham

Wróć, wracaj w czas,
Zwróć proszę to wszystko mi
Czy wiesz, ile to dla mnie znaczy dziś
Miłości ma
Miłości ma

Olsztyn, 11-29.12.2016



Horacy Tłumacy - na Facebooku
Horacy Tłumacy - na YT
Horacy Tłumacy - lista przetłumaczonych piosenek

Dobra zmiana

Największe zmiany kadrowe Beatlesów dotyczyły perkusistów. Za bębnami zasiadali najpierw krótko w 1960 roku Tommy Moore oraz Norman Chapman, potem Pete Best, który był blisko złapania Pana Boga za nogi, ale w 1962 roku decyzją Briana Epsteina został zastąpiony przez Ringo Starra.

Niecałe dwa lata później Ringo musiał poczuć się nieswojo, gdy w czerwcu 1964 roku położył się do szpitala z powodu choroby gardła i na ośmiu koncertach zastąpił go Jimmie Nicol. Angina nie wyrok, Ringo wrócił do zespołu po dwóch tygodniach, a Jimmie Nicol przeszedł do historii Beatlesów dzięki swemu powiedzeniu „getting better”. Na trasie z milion razy bardziej słynnymi kolegami ciągle powtarzał, że wszystko idzie „coraz lepiej”.
Pora wrócić do tłumaczenia „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”, żeby zdążyć przed Dniem Dziecka na pięćdziesiątą rocznicę ukazania się tego albumu. „Getting Better” to dziewiąta piosenka z tego liczącego trzynaście utworów przełomowego pod każdym względem dzieła, której pozwoliłem sobie nadać tekst do śpiewania po polsku. Niech nas nie zmyli wesoła melodia, piosenka opowiada o ciemnych stronach życia. Ale ostatecznie zmiana jest chyba na lepsze...


Jest coraz lepiej cały czas
Wściekałem się w szkole za dwóch
Uczyli mnie drętwi jak czuć
Ściągacie mnie w dół, kręcicie mną tak
Zasady wasze znam już

Przyznaję, że jest coraz lepiej
Jest troszkę lepiej cały czas
Przyznaję, że jest coraz lepiej
Jest coraz lepiej, gdy już cię mam

Gdym młodym i gniewnym był więc
Chowałem wciąż w piasek swój łeb
Ty rzekłaś mi coś, już w końcu to wiem
Jak mogę, tak dziś staram się

Przyznaję, że jest coraz lepiej
Jest troszkę lepiej cały czas
Przyznaję, że jest coraz lepiej
Jest coraz lepiej, gdy już cię mam

Jest już coraz lepiej cały czas
Jest coraz lepiej cały czas, lepiej, lepiej, lepiej
Jest coraz lepiej cały czas, lepiej, lepiej, lepiej

Okrutny tak byłem dla żony
Wciąż biłem ją wręcz i broniłem jej mieć czego chce
Byłem tak zły, lecz skończyłem już z tym
I jak mogę, tak dziś staram się

Przyznaję, że jest coraz lepiej
Jest troszkę lepiej cały czas
Tak, przyznaję, że jest coraz lepiej
Jest coraz lepiej, gdy już cię mam

Jest już coraz lepiej cały czas
Jest coraz lepiej cały czas, lepiej, lepiej, lepiej
Jest coraz lepiej cały czas, lepiej, lepiej, lepiej

Jest już coraz lepiej cały czas

Bartoszyce-Olsztyn, 25-27.12.2016



Horacy Tłumacy - na Facebooku
Horacy Tłumacy - na YT
Horacy Tłumacy - lista przetłumaczonych piosenek

sobota, 24 grudnia 2016

Płacz i zgrzytanie kaczkami

I znów jak co roku – rano urodziny, wieczorem gwiazdka. Dobrze, że nie mam na imię Adam (mniejsza, że dostałem na drugie), bo bym musiał wszystko świętować zbiorowo. Żona zachowuje się honorowo i prezenty zawsze są uczciwie rozdzielone między te dwie okazje. Więc rano urodzinowo wspomnienie sierpniowego koncertu SBB, czyli coś dla ucha (a na dokładkę coś dla nosa).



Wieczorem, po przejechaniu dwustu kilometrów, zaliczeniu dwóch kolacji wigilijnych i zjedzeniu kilkudziesięciu pierogów przychodzi pora na prezenty świąteczne. Żonie trudno było przebić zeszłoroczne atrakcje, ale jestem równie usatysfakcjonowany:


Potem się okazało, że kaczka trzeszczy... Nie między zębami, a pod stopą. Wiadomo, że w wah-wah zużywają się potencjometry, ale gdyby Hendrix lub Clapton w 1967 roku kupili trzeszczące urządzenie, historia rocka potoczyłaby się inaczej. Nieświeża kaczka idzie zatem do reklamacji, a ludzkość czeka na moją nową wersję „White Room” z prawdziwym wah-wah (a nie z udawanym).


Na osłodę dostałem film, który chciałem obejrzeć już we wrześniu (zachęcony plakatem zobaczonym w Barcelonie), ale z niejasnych przyczyn nie wszedł do tej pory na polskie ekrany.


Więc w sylwestra zamiast oglądać telewizyjne badziewie włączymy sobie DVD.


Tym bardziej, że na film o tytule „Eigth Days a Week” jestem od dawna gotowy...

środa, 21 grudnia 2016

Będąc młodym weteranem

Od której wigilii instruktorskiej zostaje się weteranem? Od dziesiątej czy dopiero od dwudziestej? Trend jest taki, że już niedługo do zostania harcerskim kombatantem wystarczy zaliczyć trzy przedświąteczne spotkania w gronie obecnych i byłych instruktorów oraz drużynowych, ale póki co – ja zawyżam.



A wraz ze mną zawyża m.in. druh hm. Lech Dobradin, z którym zawsze wymienimy kilka historycznych uwag.


Nie potrafię się doliczyć, który to mój raz, bo, niestety, nie w każdym roku byłem na wigilijnym spotkaniu, a być może nawet nie w każdym się odbywały, ale mam udokumentowane czternaście razy (patrz na końcu). Czyli dziś piętnasty raz przełamałem się opłatkiem z druhnami i druhami.


Spotykaliśmy się w hufcu, w różnych szkołach, na zamku, w ratuszu. Tym razem znów w ratuszu, z takim oto świątecznym widokiem za oknem.


To spotkanie było wyjątkowe, bo mieliśmy tym razem wyjątkowego gościa. Opłatkiem z kadrą instruktorską olsztyńskiego hufca ZHP „Rodło” podzielił się prezydent Olsztyna Piotr Grzymowicz.


Dzisiejsze spotkanie przygotował i poprowadził brawurowo Marek Marciniak.


Mieliśmy więc ciekawą gawędę z odniesieniem do słynnego rozejmu bożonarodzeniowego w czasie I wojny światowej w okolicach Ypres.


Mieliśmy kalamburowe zabawy.


Rozpoznawanie się na podstawie tajnych znaków (raki, czyż nie?)


Scenki rodzajowe ze Świętym Mikołajem w roli głównej.


Oraz scenki z karpiem królewskim.


Przede wszystkim jednak było to, po co tu przyszliśmy, czyli życzenia i rozmowy.


Dwóch weteranów.


Druhna też będzie kiedyś weteranką :)


Dwoje weteranów i szef naszej dzisiejszej imprezy.


Nie mogło zabraknąć śpiewania z akompaniamentem trzech gitar i jednego ukulele.


Były też upominki, z których oczywiście najbardziej zadowolone było najmłodsze pokolenie.


Jak na wigilijne spotkanie przystało, zdarzył się też cud. Druhna Magdalena dokonała cudownego rozmnożenia mandarynek.


No i na koniec dwa obowiązkowe elementy, czyli krąg z „Bratnim słowem”...


...oraz pamiątkowe zdjęcie, tym razem w kadrze Jarka.


Dla wytrwałych dwunastominutowy skrót dzisiejszego spotkania w ratuszu:


Moje wigilie instruktorskie w hufcu „Rodło”:
1992
1993
1998
2000
2001
2006
2007
2008
2009
2010
2011
2012
2014
2015