środa, 30 listopada 2016

Kasa Zdrowych

Ekscytujący koniec ekscytującego dnia... Jednego z najważniejszych w moim życiu. Przecież nie codziennie kończy się pracę po 17 latach w jednej firmie.

Nie sądzę, żeby taki wynik udało mi się już kiedykolwiek powtórzyć. I to niezależnie od decyzji tych czy innych wybawców narodu w sprawie wieku emerytalnego. Skoro już wszedłem na ten grząski grunt, to chciałem zauważyć, że Kasa Chorych, mimo że nie nazywa się Narodowy Fundusz Zdrowia, kończy w tym roku działalność i odbywa właśnie pożegnalną trasę po Polsce. Byliśmy więc świadkami ostatniego koncertu białostockiej grupy w Olsztynie...

Kwadrans spóźnienia to nic, jeśli uświadomimy sobie, że Michał Kielak przyleciał na koncert prosto z Ameryki... W oczekiwaniu na dojeżdżającego do Sowy harmonijkarza, zespół zaczął jako kwartet od utworu „Historia o ptaku, który odleciał do Boga”.


W czasie pierwszego lub drugiego utworu byłem świadkiem tego, jak Michał Kielak wmaszerował na kameralną scenę z podróżną walizką, prześlizgnął się pod ramieniem basisty, zanurkował w garderobie, w której zabawił minutkę czy dwie, wyszedł na scenę i dołączył do zespołu, rozpoczynając koncert na dobre. Kapitalna sytuacja :)


Zespół dał składający się z dwóch kilkudziesięciominutowych części świetny koncert i aż żal, że taka legenda żegna się z Olsztynem przy zaledwie kilkudziesięcioosobowej widowni. No, ale skoro byłem na tej widowni ja, to uznajmy, że liczy się jakość :) Pod koniec zespół zabawił się schodząc ze sceny i wracając na nią (jakaś ukryta symbolika?) w czasie jednego utworu. Najpierw opuścił ją Michał, potem gitarzysta Włodek Dudek, w efekcie czego mieliśmy na scenie trio z solowym popisem basisty.


Potem zostało tylko dwóch muzyków i mieliśmy solo na perkusji.


I to był ten moment, kiedy obiecałem Żonie, że wyjdziemy do domu. Więc wyszliśmy :)

wtorek, 22 listopada 2016

To chyba nasz ostatni taniec

Przecież nie mogłem w czwartym miesiącu rozstawania się z dotychczasową pracą przyjść z banalnymi cukierkami i powiedzieć trywialnie „żegnajcie!”.

Pomysł, żeby pożegnać się z Wami śpiewająco, podrzuciła mi Żona (najwyraźniej uspokojona po występie w Kulce), a mnie takich rzeczy nie trzeba dwa razy powtarzać... Od razu też zaproponowała Qźnię Muzycznych Klimatów, w której do tej pory nie dane mi było się pojawić (nie licząc wcześniejszych wcieleń tego miejsca). Łańcuszek ludzi dobrej woli, oprócz Anity, stworzyli: Witek Młynarczyk, sympatyczny właściciel Qźni, z którym od razu się dogadaliśmy, Mariusz Kwas, który zaproponował mi basistę, czyli Krzysztofa Bednarskiego, który podjął się opanowania dwudziestu utworów w kilka dni.


Miałem plan koncertu (z deadlinami, a jakże), ale został oczywiście spontanicznie zdewastowany przez niecierpliwych, którzy rzucili się od razu do przekazywania upominków, za które serdecznie dziękuję!!!


Pominę wszelkie alkohole warte łącznie z milion dolarów...


Z budynku C, czyli „Naszego Olsztyniaka” (choć nie tylko), którego redaktorem naczelnym byłem przez osiem miesięcy w 2005 roku, otrzymałem na długie zimowe wieczory grę planszową z PRL w tytule. Że niby taki stary jestem? Budynek A reprezentowali przedstawiciele chyba wszystkich działów, a na scenie z upominkami stawili się ludzie z Działu Dodatków, w którym zacząłem swoją przygodę z „Gazetą Olsztyńską” w 1999 roku, gdy dział się tworzył i którym zarządzałem w latach 2001-2014, oraz przedstawiciele łamaczy, którym szefowałem od 2012 roku. A wszystkiemu przyglądało się sporo osób z redakcji GO, w której miałem zaszczyt być zastępcą redaktora naczelnego od końca 2010 roku.


Po pierwsze oczywiście pamiątkowa jedynka GO, którą złamała Dobrochna, a tekst dostarczyła Bożena (ale nie uprzedzajmy wydarzeń).


Po drugie Złota Płyta! Moja pierwsza... A za co ją otrzymałem? Proszę bardzo, skromność to moje siódme imię: za brawurowe aranżacje planu wydawniczego, niezapomniane występy solowe i w zespole oraz wirtuozerię słowną na łamach „Gazety Olsztyńskiej”. Gdy zacząłem się mądrzyć o Czesławie Niemenie, który w 1967 roku otrzymał pierwszą w historii polskiej fonografii Złotą Płytę, Bożena zaczęła zaniepokojona robić dziwne miny (ale nie uprzedzajmy wydarzeń...).


Po pierwszym pociągnięciu za papier zrozumiałem mruganie oczami Bożeny. Niemen jak żywy na obrazie autorstwa Marioli Żylińskiej-Jestadt zapoczątkuje chyba galerię sław w naszym mieszkanku!


Pora na występ. Spóźnienie zaledwie minutowe, czyli jak nie spóźnienie (drukarnia jest tak miła, że minutowych spóźnień nie odnotowuje).


Frank Zappa – „Bobby Brown (Goes Down)”
Piosenka NIEzawierająca elementów z mojej biografii :)


The Beatles – „You've Got to Hide Your Love Away”
Mój koncert bez piosenki Beatlesów należałoby uznać za nieważny... Dylan wpływa na Beatlesów, Beatlesi wpływają na Dylana.


„Jaka to piękna pomyłka” – moja piosenka z 2.03.2013 z cyklu Horacje Peregrynacje
Kiedy wróciłem z tegorocznego urlopu w Barcelonie, wszyscy mnie pytali jak tam było...


Neil Young – „Cortez the Killer”
Co najmniej dwie osoby ta piosenka ucieszyła. Po pierwsze Rafała Strzelczyka, wielkiego fana kanadyjskiego barda, a po drugie Pawła Jarząbka, który w lipcu tego roku był na koncercie Younga i pojawił się na naszej imprezie pod koniec tego utworu.


Leonard Cohen – „Almost Like the Blues”
I drugi kanadyjski bard z gitarą... Niestety, na jego koncert już się na tym łez padole nie wybierzemy. Może na tamtym?


Pink Floyd – „Time”
A propos złowieszczego słowa „deadline”, którym straszyłem kilkaset ludzi przez kilkanaście lat...


Toto Cutugno – „L'italiano”
W tym roku byłem czwarty raz we Włoszech, ale dopiero pierwszy raz w Rzymie. Z nową ekipą zresztą...


Uriah Heep – „Lady In Black”
Zakończenie pierwszej części. Najwyższa pora, bo się zmęczyłem (a taki na przykład ponadsiedemdziesięcioletni Paul McCartney śpiewał dla mnie w 2013 roku prawie trzy godziny bez przerwy i bez szklanki wody, ale nie uprzedzajmy wydarzeń...).


Bożena Kraczkowska – „Robert Blues”


Bożena śpiewa swój tekst, który pozwoliłem sobie nazwać „Robert Blues”, a ja się czerwienię:

O Robert, Robert, co Ty masz w głowie?
Skąd taka nagła decyzja?
O Robert, Robert, ech, Ty jesteś obiekt...
i precyzja

Blues ten dla Ciebie, miałam jak w niebie
najmniejszy błąd wyłapałeś.
Kiedy odejdziesz, błędy w obłędzie
będą szalały

O Robert, Robert – przez całą dobę
czuwałeś nad wydaniami,
i też nad nami, dniami nocami
i rankami

Co mu tam rower, Zienkiewicz Robert
pędził na Tracką hyundayem
Jako Horacy pieśni tłumacył
słowo wam daję

Zienkiewicz Robert
nieziemski obiekt przemierzył Euro i Azję
harcerz-podróżnik, nie lubi próżni,
wielki talent!

Jednak zapytam – jakem kobita
jaka przyczyna jest tego,
że tak znienacka porzucasz Tracką
gadaj kolego!

Przerwa to okazja do uzupełnienia zapasów prezentów. Cztery byłe koleżanki z pracy (dwie widoczne, jedna prawie widoczna i jedna zupełnie niewidoczna) mają globusa i nie zawahają się go użyć...


Przerwa to również okazja do spotkania z facetem, który uczył mnie przez dwa semestry języka niemieckiego (a nie angielskiego, jak mi się przez kilkanaście lat wydawało, co tylko pokazuje, jak bardzo się przykładałem...).


Przerwa to okazja do pamiątkowych zdjęć.


I to wielu.


Monty Python – „Always Look On The Bright Side Of Life”
A po przerwie.... I choć sięgniesz gówna z dna, nie bądź głupi wał (na dzisiejszym koncercie strasznie kląłem, ale nie uprzedzajmy wydarzeń...)


David Bowie – „Space Oddity”


Wystarczy nałożyć perukę, żeby zwrócić ponownie uwagę publiczności.


Pink Floyd – „Set The Controls For The Heart Of The Sun”
To nie było udane wykonanie, umieszczam je w ramach pokuty. Na szczęście uwagę odwraca wyginające się w chiński paragraf pianino (zapewne z rozpaczy).


Bob Dylan – „Ballad of a Thin Man”
Tegoroczny noblista nie pisze krótkich piosenek. Ani prostych. O co chodzi w tym utworze, uświadomcie może mnie, biednego tłumacza... Z niecierpliwością czekam na wersję Filipa Łobodzińskiego (i przepraszam, że nazwałem go Dudusiem, ale dla mojego pokolenia pozostanie nim na zawsze).


John Lennon – „Working Class Hero”
O, tutaj pada brzydki wyraz. Nie pierwszy i nie ostatni raz dzisiaj.


The Eagles – „Hotel California”
Sobie przypomniałem, że Piotrek S. nie jeździł nigdy na wykopki, więc nie mógł być świadkiem sceny, jak Darek K. wyraża się do mnie brzydko w związku z moją zbyt rozległą wiedzą muzyczną. No i znów musiałem kląć, zupełnie jak niekujon...

A tymczasem przed klubem... Bożena tylko cytowała, to zbyt delikatna poetka na takie grube słowa.


Kolejna przerwa i kolejna porcja pamiątkowych zdjęć.
Z przedstawicielką Dodatków:


Z przedstawicielką Łamania:


Z przedstawicielką Redakcji:


Z przedstawicielkami Działu Sprzedaży Gazet (Adam, Ciebie też widzę):


Z przedstawicielką „Rolniczego ABC”:


I w ogóle z kim tylko się dało :)


„Trzynaście srebrników” – moja piosenka z 25-27.12.2015
Na początek trzeciej części piosenka mocno autobiograficzna. W wykonaniu przeszkadzali mi piłkarze Legii, którzy postanowili rozpocząć mecz z Borussią Dortmund od sensacyjnego prowadzenia 0:1, co zmusiło mnie do kolejnego przekleństwa, tym razem wyrażającego zdziwienie... A Siedem razy do bramki na niemieckich stadionach to o Grzegorzu Lato i jego osiągnięciu na Mundialu w 1974 roku, zbieżność z meczem Borussia-Legia (ostateczny wynik 8:4) po pierwsze przypadkowa, a po drugie liczba bramek i tak się nie zgadza.


Metallica – „Nothing Else Matters”
Utwór ten przetłumaczyłem w 2010 roku, gdy w grupie znajomych z Gazety wybraliśmy się na koncert na Bemowie.


The Rolling Stones – „Sympathy For The Devil”
Między nami erudytami, czyli Bułhakow i Jegier, Marek Barański i ja...


The Doors – „Riders On The Storm”
Krzysiek był autentycznie zdumiony, gdy dowiedział się ode mnie, że Doorsi nie mieli basisty... Nie przeszkodziło mu to czujnie zagrać kultowej linii basu z tego utworu.


The Beatles – „Hey Jude”
Wszystko złe, co się źle kończy, czyli patrzę na Ciebie, Beata...


I przyszła pora na scenę otwartą, a na niej różne sensacyjne sytuacje.


Bożena Kraczkowska – „Robert Blues”
Druga wersja piosenki z tekstem Bożeny, tym razem ubarwiona moimi, pożal się Boże, solówkami na basie.


Nieudane próby zmuszenia Marka do zagrania czegoś (dziewiętnaście lat nie miał gitary w rękach)...


Podobnie z Rafałem (dziesięć lat bez gitary).


Czerwone Gitary – „Anna Maria”


Jedyne takie trio. Piotr zaskakuje wszystkich propozycją zagrania piosenki Czerwonych Gitar, ale Bożena nie zna tekstu, a ja nie znam linii basu. Anna Maria od słuchania tej wersji ma smutną twarz...


Mariusz Gabrych – „Córka grabarza”
Kultowa piosenka naszego dzieciństwa. Pana Mariusza można znaleźć na Facebooku, z którego można wywnioskować, że pochodzi z Olsztyna! Czemu jeszcze nie zrobiliśmy z nim wywiadu?
Chcieliśmy jeszcze poprawić „Białym misiem”, ale, co za żenada, nikt nie znał słów.


Dżem – „Whisky” # „Stokrotka”
Zestaw obowiązkowy (bijemy się o Złotą Patelnię, wiadomo).


Przy mikrofonie stawał jeszcze Mateusz („Wehikuł czasu”)...


...oraz Dobrochna („Hiszpańskie dziewczyny”).


A wszystko to w oparach futbolu (wynik już podawałem).


A gdybyś komu było mało, to jeszcze raz wszystko w dziewięciominutowym skrócie:


I teraz mogę już spokojnie wypowiedzieć trywialne „żegnajcie”... Dziękuję za wszystkie wpisy w Białej Księdze :) Dziękuję za 17,5 roku. Życzę sukcesów osobistych i zbiorowych!

piątek, 11 listopada 2016

Ściemniło się

Maciej Zembaty w 1988 roku wydał książeczkę „Mój Cohen”. Mam ten egzemplarz. Mam i mojego Cohena we wspomnieniach...



Pierwszy raz głos Leonarda Cohena musiałem usłyszeć w drugiej połowie lat 70. w nieistniejącym już giżyckim kinie „Fala”. W oczekiwaniu na seans puszczali wówczas nie reklamy, a muzykę. A że kinowe nagłośnienie było z siłą rzeczy dobrej jakości, głęboki głos Cohena i czyste dźwięki jego gitary zrobiły na mnie niezatarte wrażenie (pomijając treść, z przyczyn oczywistych mi niezrozumiałą). Operator miał chyba tylko dwie płyty (taśmy?), bo z „Fali” pamiętam jedynie Cohena i Davida Bowiego.
W kinie nie wiedziałem, o czym śpiewa Cohen (ba, nie wiedziałem, że to Cohen), ale gdy kilka lat później zainteresowałem się muzyką na poważnie, zacząłem w myślach nosić niebieski prochowiec (przez chwilę sądziłem, że „słynny” dotyczy piosenki, a nie płaszcza)... Piosenka zajęła honorowe drugie miejsce w moim śpiewniku:

Może włożyłem go, ten płaszcz znaczy się, po pierwszym (i zresztą moim jedynym) koncercie Macieja Zembatego, na którym byłem 11 listopada 1981 roku w Zakładowym Domu Kultury w Gorzycach. Dziś, dokładnie 35 lat później, z porannej wiadomości dowiedziałem się, że więcej piosenek Leonarda Cohena nie będzie... (artysta zmarł 7 listopada, ale wieść poszła w świat z opóźnieniem).

Cohen był ze mną przez całe lata 80. Pamiętam, jak na obozach harcerskich śpiewaliśmy „Hallelujah”, chociaż dam głowę, że wyrocznia w Trójce skrytykowała wówczas płytę „Various Positions”, z której pochodzi (ale „Dance Me to the End of Love” 30 marca 1985 r. było na 5. miejscu Listy Przebojów PR III). A mnie na wysokiej trzeciej pozycji w śpiewniku:


Pamiętam, z jakim zaangażowaniem śpiewaliśmy w 1985 roku „Memories” (bardziej znaną u nas jako „Kanada” lub „Naked Body”), co Druhna Krystyna, doktor filozofii, skomentowała z pobłażliwą wyrozumiałością dla naszej hormonalnie naznaczonej nastoletniości...
Pamiętam, jak 1986 roku w technikum dyskutowaliśmy o Cohenie z panią od podstaw elektrotechniki, która bez cienia antysemityzmu skonstatowała (dokładając do rozerotyzowanego Leonarda jeszcze świeżo właśnie wówczas wydany w Polsce skandaliczny „Kompleks Portnoya” Philipa Rotha), że potomkowie Abrahama najwyraźniej bardzo się seksem interesują... Swoją drogą – pękam z ciekawości, żeby dowiedzieć się, o czym dyskutuje się w technikach dziś.
Pamiętam wykonanie „Suzanne” na obozie w Ulnowie w 1986 roku, po którym stwierdziłem, że ja też muszę zostać gitarzystą... „Zuzanna” w moim śpiewniku na pozycji 25:


Pamiętam, jak w 1988 roku w Baranówce znany dziś z tego i owego Kamil Ś. zaśpiewał „Famous Blue Raincoat”, co mu raczej słabo wyszło, ale trup żeński słał się gęsto.
Pamiętam, jak jesienią 1989 roku, gdy w sklepach zaczęły się pojawiać zagraniczne płyty, jedną z pierwszych, którą kupiłem, był album „I'm Your Man”, wydany w naszym kraju z zaledwie (jak na tamte czasy) rocznym opóźnieniem.
W ostatnich latach tłumaczyłem Cohena regularnie. Tzn. co dwa lata, czyli tak często, jak często ukazywały się jego płyty. W 2012 roku przetłumaczyłem „Show Me the Place” z płyty „Old Ideas”.


W 2014 roku „Almost Like the Blues” z albumu „Popular Problems”.


Kilka tygodni temu przysiadłem się do tytułowego utworu z płyty „You Want It Darker” z refrenem „I’m ready, my Lord”, który znajdziemy w tytule większości dzisiejszych pożegnań poświęconych Cohenowi, a który ja dzień po premierze albumu dla potrzeb wykonawczych pozwoliłem sobie zapisać po polsku jako „mój Pan zna mój los”. Na wykonanie chyba jednak się nie zdecyduję...

piątek, 4 listopada 2016

Kolosalne wrażenie

Liczba błędnych przekonań na temat Koloseum jest faktycznie kolosalna. Nie będę tu żadnego przytaczał, bo liczba przytoczeń tych nieporozumień też jest kolosalna.



Po prostu wystarczy mieć to szczęście, by być w Rzymie poza sezonem i przyjść późnym wieczorem pod Amfiteatr Flawiuszów, by cieszyć się w miarę niezakłóconym widokiem na mającą prawie dwa tysiące lat budowlę i móc spokojnie posłuchać oprowadzającego nas Michała.


Nie byłem tu za dnia, więc muszę racjonalizować swoje przekonanie, że nocą wygląda efektowniej. Szczególnie dramatycznie wygląda w oświetlonych ciemnościach urywająca się nagle fragment uszkodzony w trzęsieniu ziemi.


Oczywiście pod warunkiem, że nie zabraknie prądu. Nie, nie zabrakło. Ciekawe, jak sprawy miały się w starożytności.


Równie efektownie wygląda nocą o 250 lat młodszy pobliski Łuk Konstantyna Wielkiego


Do listy błędnych przekonań nie należy to, że nazwę Colosseum muzycy słynnej grupy wzięli od słynnej budowli. Sprawę wyjaśnia choćby tytuł debiutanckiej płyty „Those Who Are About to Die Salute You – Morituri Te Salutant” lub utwory na niej zawarte, czyli „Beware the Ides of March” i „Those About to Die”. Pięć lat temu ich koncert zrobił na mnie wrażenie. Oczywiście kolosalne.