sobota, 14 października 2017

Szybko cofnięta taśma dyktafonu

Kolejne w tym roku nostalgiczne spotkanie. Czyli 70-lecie Zespołu Szkół im. Marii Curie-Skłodowskiej w Kętrzynie.



Tym razem nie byłem jednak organizatorem, a najbardziej jak się da szeregowym uczestnikiem: dowiedziałem się o imprezie, zapisałem się, opłaciłem w ostatniej chwili wpisowe, przyjechałem spóźniony, coś tam zobaczyłem, odebrałem zestaw gadżetów i wyszedłem z kolegami do restauracji świętować już prywatnie.


Ale „cofnijmy taśmę dyktafonu” (zaraz się wyjaśni, co poeta miał na myśli), bo restauracja była na finał. Najpierw trzeba było zmierzyć się z przeszłością, którą odnaleźliśmy w szkolnych kronikach.


Dowód z przeszłości numer jeden, czyli klasa Va TE z lat 1982-1987, pod czujnym okiem mgr Marii Wachulskiej.


Pani Profesor zmarła w ubiegłym roku, stanęliśmy dziś kilka minut nad Jej grobem na kętrzyńskim cmentarzu.


Czy gdyby zaginęło moje świadectwo maturalne sprzed trzydziestu lat, ta strona w kronice szkolnej mogłaby być dowodem na moje średnie wykształcenie zdobyte w Technikum Elektromechanicznym?


Kilka stron wcześniej o dwa lata starsza klasa, którą ukończył Darek Naworski, mój serdeczny kolega od Pink Floydów, poznany 27 lat po opuszczeniu murów szkoły przy ul. Wojska Polskiego.


A tuż za nami młodsza o rok klasa prowadzona przez mgr inż. Izabelę Różycką, z którą na podstawach elektrotechniki omawialiśmy nie tylko zagadnienia metal-oxide semiconductor field-effect transistor, ale również analizowaliśmy świeżo wydaną w 1985 roku płytę Macieja Zembatego z jego tłumaczeniami piosenek Leonarda Cohena. Po latach, korzystając z tego, że Ponury Magazynier nie żyje, wszedłem trzykrotnie w jego buty, tłumacząc po jednej piosence Cohena z jego trzech ostatnich przed śmiercią płyt („Show Me The Place”, „Almost Like the Blues” oraz „You Want It Darker”).


A teraz dowód na mój udział w eliminacjach do XXXI. Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego. Jak widać – bez sukcesu.


Recytowany przez siebie wiersz „Niepogodzony” Antoniego Słonimskiego mam po 31 latach ciągle w głowie:

Szybko cofnięta taśma dyktafonu
Słów naszych szyk umowny rzuca w nieistnienie,
W galopujący bełkot. Gdy patrzę na smugę
Świateł i cieni nie widząc ekranu,
Niepogodzony z bezsensem istnienia,
Czy zdołam znaleźć jeden punkt, z którego
Można by obraz i dźwięk chwycić pełny?
Niepogodzony z bezsensem istnienia,
Szukam twych oczu i ciepła twej ręki,
Aby cię chwycić. Wydrzeć ze wspomnienia
Na moją stronę. Jeszcze stronę moją.
Nie było między nami żadnej tajemnicy,
A teraz próżno wzywam cię wśród nocy,
Niepogodzony z bezsensem istnienia,
Choćbym zdołał pochwycić wszystkie pozaziemskie
Fale, obrazy, słowa, melodie i znaki,
Co przenikają mury jak duch Króla-Ojca,
Prostodusznym Bernardo będę, nie Hamletem,
Który umiał odczytać wezwanie za świata.
Cóż odnajdziemy zawieszeni w środku,
Pomiędzy mikro- a makrokosmosem,
Zbrojni w trzy zmysły w klatce trzech wymiarów?
Niepogodzeni z bezsensem istnienia,
Z krzywdą i zdradą, lękiem i cierpieniem,
Duchom podobni, dzwoniąc łańcuchami,
Przenikamy przez mury nowych Elsinorów,
Aby zbrodnie prawdziwym nazywać imieniem,
Straszyć warty królewskie i przemijać cieniem.

Czy recytując 30 stycznia 1986 roku wiersz Słonimskiego mogłem przypuszczać, że już za siedem lat będę pracował w gazecie, której redaktorem naczelnym będzie jego osobisty sekretarz, wówczas synonim antysystemowej opozycji? Tak samo jak nie mogłem przypuszczać, że po 25 latach będę zastępcą redaktora naczelnego partyjnego (wówczas) organu prasowego.


Na 100-lecie „Gazety Olsztyńskiej” delegowaliśmy pana od chemii (i w jednej osobie kierownika internatu, ale w tej roli go nie znałem). 115, 120, 125, 130 rocznice świętowałem już osobiście (w 120. rocznicę wydałem 120-stronicowy dodatek, z okazji 130. rocznicy gazeta liczyła oczywiście 130 stron).


Z tego wydarzenia szczęśliwie udało mi się wykręcić. Ale kto wie, czy nie ma jakichś dowodów na moje rewolucyjne recytacje z innych lat? Strach jechać do podstawówki...


Będąc już w poetyce rewolucyjnej, spójrzmy na ten sztandar. Gdy w 1982 roku pojawiłem się w kętrzyńskim Zespole Szkół Zawodowych, zastałem zgliszcza po trzech szczepach harcerskich istniejących w tej szkole. Zgliszcza po VII Zjeździe ZHP z marca 1981 roku były nieuniknione. Zjazd zlikwidował Harcerską Służbę Polsce Socjalistycznej, czyli wprowadzone w szkołach średnich w 1973 roku klasodrużyny. Inercja była tak duża, że jeszcze w 1985 roku dyrektorowi szkoły wydawało się, że ma te szczepy, te drużyny. Słyszałem na własne uszy, jak chciał opłacić składki za kilkaset osób przelewem z konta szkoły.


Wiele można wyczytać z tego sztandaru, choć trochę trzeba dopowiedzieć... W szkole były trzy szczepy, zrzeszone w Ośrodku Mazury – Barcja (komendant Halina Stackiewicz), Nadrowia (Marian Szałecki) oraz Sudowia (komendant Bronisława Luścienko, nasza pani od fizyki).


Inicjatorem powstania Ośrodka Mazury był Jan Biłat, z którym zetknąłem się pierwszy raz w Szkole Harcerstwa Starszego „Perkoz”. A po 10 latach został komendantem chorągwi.


Wróćmy jeszcze na chwilę do sztandaru Barcji. Patronem szczepu był starszy lejtnant Grigorij Połujanow. To radziecki lotnik, który 7 marca 1945 roku wystartował z podkętrzyńskiego lotniska, został trafiony w okolicy Mamonowa, rozbił się pod Kandytami, gdzie ranny został wzięty do niewoli, a po nieudanym przesłuchaniu spalony przez Niemców żywcem. Po przejściu frontu pochowany w Krasnoflotskoje, potem przeniesiony do Kętrzyna, a w 1965 roku na cmentarz żołnierzy radzieckich przy ul. Moniuszki w Giżycku. Nie chcę być małostkowy, ale ten mający blisko czterdzieści lat sztandar zawiera błąd językowy. Imię Grigorij w dopełniaczu to Grigorija, a nie Grigorja... I skoro już jestem przy tym wątku, to cała moja była szkoła średnia konsekwentnie zapisuje błędnie nazwisko patronki, co pozwoliłem sobie wytknąć w zgłoszeniu:
Tu powinien być łącznik, bo „Curie” to nie imię, tylko część nazwiska... Curie-Skłodowska, a nie Curie Skłodowska, błagam w imieniu tych, którzy pamiętają lekcje Pani Zenobii Grochowskiej.


Jeszcze dowód na to, że byłem na studniówce:


I że pisałem maturę. Tego, że jestem piąty w tym rzędzie na pierwszym planie, nie widać, ale musicie wierzyć mi na słowo. Kolejność alfabetyczna się nie myli


Przed przyjazdem na zjazd sprawdziłem na stronie szkoły – żaden nauczyciel z naszych czasów już nie uczy. Na zjeździe zobaczyłem jedynie dwie osoby. Tempus fugit... Kronika szkolna przypomniała o wydarzeniu z początku 1987 roku, gdy pożegnaliśmy Lecha Skolimowskiego, który dbał o nasze wykształcenie fizyczne.


Przed salą gimnastyczną, w której Profesor Skolimowski wyciskał z nas siódme poty, pojawiła się w tym roku upamiętniająca go tablica.


Na koniec... Wytęż wzrok i znajdź wśród zdjęć Józefa Małysza, dyrektora naszej szkoły w latach 1971-1987. Jego nazwisko przypomnieliśmy sobie na przełomie 2000 i 2001 roku w wiadomych okolicznościach narciarskich. Przypomnieliśmy sobie tym bardziej, że przecież dyrektor Małysz pochodził z Ustronia...


I jeszcze koniec końców, czyli dowód na to, że polska szkoła tradycją stoi. Na piętrze przy sklepiku zastaliśmy tę samą deskę, przy której ponad trzydzieści lat temu wcinaliśmy bułki z mlekiem.

niedziela, 1 października 2017

Masz Jacek Placek

Jeden z najmniejszych koncertów, na jakich byłem. Dość powiedzieć, że gdy weszliśmy z Wojtkiem do podziemi Chicago Live Music w Krakowie, to powiększyliśmy widownię o jakieś 20 procent. W sumie liczba widzów przewyższała liczbę wykonawców zaledwie o kilka osób. A na scenie tłoku też przecież nie było. Duet Jacek i Placek to, jakby nie patrzeć, dwie osoby.



Jacek to Jacek Dewódzki, którego widziałem już dwa razy – 14 sierpnia 1998 roku w Chorzowie, gdy Dżem supportował Rolling Stonesów oraz 1 sierpnia 2009 roku w składzie Harlemu podczas olsztyńskiego Dnia Niemena. Natomiast Placek to Paweł Nawrocki (do tej pory nie znałem człowieka).


Repertuar? Składający się w znacznej mierze z utworów, na które normalnie bym nie spojrzał, ale w tych beztroskich gitarowych aranżacjach, w tym zawadiackim wykonaniu oraz w tych klimatycznych piwnicznych wnętrzach nawet późny Lady Pank stawał się strawny. Perfect strawny jest zawsze i wszędzie:


Spolszczona Metallica też krzywdy nikomu nie robi:


Poza tym dużo Dżemu, którego Jacek Dewódzki był przecież wokalistą w latach 1995-2001.


Najsmaczniejsze w tym wszystkim jest to, że koncert wynalazłem przeglądając komórkę taksówce w drodze z Wieliczki do Krakowa o godz. 20:50, a o godz. 21:10 słuchaliśmy już pierwszego utworu...