niedziela, 31 grudnia 2017

Moja lista przebojów 2017 roku

Na miejscu 10.:
Widzimy się po 30 latach

Nostalgiczna wizyta w mojej szkole średniej, czyli Zespole Szkół im. Marii Curie-Skłodowskiej w Kętrzynie, której progów nie przestąpiłem od 30 lat. Niektórzy koledzy z Technikum Elektromechanicznego nic się nie zmienili mentalnie, niektórzy za to wręcz przeciwnie…


Na miejscu 9.:
Mało tłumaczeń

Powiedzmy, że to nie kryzys twórczy, lecz (chwilowe?) przesunięcie akcentu na aspekt wykonawczy. W każdym razie jedynie 18 przetłumaczonych w tym roku piosenek to zdecydowanie mniej niż choćby w 2013, kiedy spolszczyłem aż 56 utworów. Ale:
- 1 czerwca, w pięćdziesiątą rocznicę ukazania się płyty „Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band”, zakończyłem i opublikowałem cały ten album po polsku,
- wdałem się w niewielką polemikę z tłumaczeniami Dylana autorstwa Filipa Łobodzińskiego (Ballad of a Thin Man oraz Like a Rolling Stone).

Mój tegoroczny dorobek:
Złamana kariera (David Bowie – Cracked Actor)
Kiedy Zachód spotyka Wschód (The Beatles – Within You Without You)
W dzikim świecie (Cat Stevens – Wild World)
Dzień dobry między wierszami (The Beatles – Good Morning Good Morning)
To przykre mieć ciebie przed sobą (Bob Dylan – Positively 4th Street)
Gdzie podział się Joe DiMaggio? (Simon And Farfunkel – Mrs. Robinson)
Jak się kochają żółwie? (The Turtles – Happy Together)
Wigilia zniszczenia (Barry McGuire – Eve of Destruction)
Czyżby wołała imię moje? (Deep Purple – Hush)
Małe jest piękne (Pink Floyd – Gnome)
To jest piosenka synkretyczna (George Harrison – My Sweet Lord)
Dziury cieknące nade mną i swoboda artystyczna we mnie (The Beatles – Fixing a Hole)
Ojciec chrapie, córka wychodzi (The Beatles – She's Leaving Home)
Oto czasy wracają stare (Bob Dylan – The Times They Are a-Changin')
Upewnił się, że na śmierć (The Beatles – Maxwell’s Silver Hammer)
Wąchając kwiatki od spodu (Roger Waters – Smell The Roses)
Eskapizm z ośmiorniczkami w tle (The Beatles – Octopus's Garden)
Szorstka przyjaźń dwojga nas (The Beatles – Two of Us)



Na miejscu 8.:
M jak muzyka

Nie mogę żyć bez muzyki. Bez koncertów, bez słuchania, bez grania… Wszystko to w tym roku miałem w ilościach wystarczających. Zacząłem w lutym od wizyty w olsztyńskim Biurze Wystaw Artystycznych, gdzie znalazłem adekwatną do swych zainteresowań ekspozycję.



A potem już przeróżne koncerty w Olsztynie, Poznaniu, Łodzi, Krakowie i Lizbonie.

W marcu konkurencyjny w stosunku do zaprzyjaźnionego Spare Bricks olszyński projekt Tales of Pink Floyd, ale przecież cegieł wystarczy każdemu (czego akurat nie może zrozumieć inny floydowski coverband z Krakowa).
W marcu niespodziewanie byłem na występie Grażyny Auguścik, której akompaniowali Andrzej Jagodziński, Adam Cegielski i Czesław Bartkowski, słowem najlepsi z najlepszych. Andrzej Jagodziński znienacka na zdjęciu w prawym górnym rogu…


W Poznaniu w maju zapoznałem się z grupą Tandeta Blues Band.

Również w maju w Sowie pokąsał mnie Czarny Pies, czyli śmietanka polskiego rocka (Leszek Winder, Jerzy Piotrowski, Jan Gałach, Michał Kielak, Mirek Rzepa, Darek Ziółek).



Kilka dni później coś, co wylądowało na pozycji 6. w tym roku, ale nie uprzedzajmy wydarzeń.

Koniec czerwca to dwa koncerty dzień po dniu. Najpierw niedaleko upadła poezja od Dyjaka. Na scenie pojawiła się m.in. Alicja, której akompaniowałem na enerdowskiej gitarze już w… 1996 roku!



Następnego dnia wielki fan Dyjaka wystąpił z resztą grupy w Planetarium na rzecz Ani.



W lipcu mało co się działo w Olsztynie (wiadomy skutek wiadomych zawirowań w wiadomej instytucji), więc dopiero w sierpniu wybrałem się na Green Festival, którego formuła mnie nie przekonuje (chociaż przekonuje tysiące młodych ludzi, co szanuję).


A tydzień później zajrzałem na jubileusz dwa razy młodszego ode mnie Big Daya.


Państwo Ciurapińscy, jak Beatlesi, z medalami. Ciekawe kiedy Marcin, niczym Lennon, odeśle swój order w proteście przeciwko czemuś tam.

W październiku zupełnie przypadkiem wpadłem w Krakowie na koncert duetu Jacek i Placek.



W listopadzie cała seria koncertów w Lizbonie. Taki to był muzyczny urlop.
Jest w orkiestrach dętych jakaś siła (Original Bandalheira Fanfarra)
Odkryty przy pomniku (MusicosKamones)
Fado z dziewczęcą swadą (Pastel do Fado)
Covery na mojej ulicy (Belle Blue)
Niepodległe dudy (Gaiteiros de Lisboa)
Banderas jak z „Kuriera” wycięty (Catman & the Blues Doozers)
Zaproszona Mariza (Pedro Jóia Trio, Mariza)
Wychadił na Portas do Sol Brazylijczyk (Léo Dinniz)


No i w grudniu Małże na święta, czyli wpadłem na Jarmark Warmiński sprawdzić formę gitarzysty, który kilka dni później miał zagrać solówkę na moim jubileuszu.

Na miejscu 7.:
Ciągle w gęstym listowiu dąbrowy

Wiele się w naszym harcerskim życiu wydarzyło w tym roku, ciekawe jakie będą tego skutki na najbliższe miesiące i lata… Na obydwu tegorocznych zjazdach hufca nie mogłem być, więc w razie czego nie będzie na mnie.
W lutym trafiłem do jury Sopelka.

Czerwcowe zobowiązanie instruktorskie w ciekawych okolicznościach.

Nasz krąg instruktorski, który się ciągle konstytuuje, przygotował w tym roku hufcową wigilię instruktorską. Organizatorom się podobało :)



Na miejscu 6.:
Purpurowa Łódź

Tyle razy już odpuszczałem polskie koncerty Deep Purple, że nieroztropne byłoby nie skorzystać z ostatniej okazji usłyszenia na żywo „Smoke on the Water” (co okazało się zresztą nieprawdą, bo już jest zaanonsowany koncert na 2018 rok).


Z okazji koncertu oczywiście obowiązkowe tłumaczenie „Hush”.


Na miejscu 5.:
Nawrót saudade

Po trzech latach wróciliśmy do Lizbony. Całe lata spędzaliśmy urlopy we wrześniu, ale jakże milej chodzi się po Lizbonie w temperaturze 20 stopni niż przy 33 stopniach w cieniu. Kolejny pozytywny skutek zmiany pracy…


Z zaciekawieniem obserwowałem obchody setnej rocznicy Wielkie Socjalistycznej Rewolucji Październikowej. W końcu w Portugalii współrządzą (tak!) komuniści.



Ale głównie penetrowaliśmy Lizbonę muzycznie (aż osiem różnych sytuacji). Np. Catman z gitarzystą jak Banderas.


Na miejscu 4.:
Własne piosenki

W tym roku dwa i pół własnego utworu. Pierwszy, ze stycznia, liczę za pół, bo to przeróbka uczyniona na benefis Bożeny Kraczkowskiej.



W lipcu nie wytrzymałem ciśnienia artystycznego i napisałem piosenkę ku chwale Kulki, żywicielki mojej od zeszłego roku. Zdążyła mieć już kilka wykonań… Własne:


Uczestników VI turnusu:


Instrumentalne w wykonaniu kwartetu smyczkowego:


W sierpniu, w ramach przygotowań do zlotu z pozycji 3., który miał być jeden, a były dwa, piosenka okolicznościowa ku chwale hufca Rodło. Wersja domowa:


Premiera publiczna na wspomnianym zlocie (na drugim nie sądzę, by się pojawiła, chociaż tam właśnie była przeznaczona):


Na miejscu 3.:
Zlot trzeci i ostatni

Ostatni z cyklu trzech zlotów, jaki zorganizował nasz krąg instruktorski. Kolejne imprezy będą zupełnie z innej parafii. O ile będą.



Na miejscu 2.:
Na nowych śmieciach

Pod koniec ubiegłego roku podjęliśmy decyzję o kupnie nowego mieszkania. Od pomysłu do przemysłu minął niecały rok, bo już 15 grudnia, czyli ledwie 16 dni temu zasiedliliśmy nowe gniazdko nad Jeziorem Długim. Po licznych perypetiach, głównie budzących uśmiech politowania nad naszym rozwijającym się ciągle (chyba że już nie…) kapitalizmem.



Na miejscu 1.:
Trzynaście do kwadratu

Cóż może być poważniejszego od zmiany mieszkania? Pięćdziesiątka na karku, która dopadła mnie, jak zawsze niespodziewanie w takich przypadkach, w tym roku. Z tej okazji koncert, jaki zorganizowałem (sobie? gościom?) cztery dni temu.



Jestem zadowolony z całego koncertu, ale kilka fragmentów satysfakcjonuje mnie szczególnie, np. ten:


Lub ten:


W ramach długofalowych przygotowań, w kwietniu przyjąłem z wdzięcznością prezent imieninowy:



A doświadczenie zdobywałem na Koncercie Galowym:


Dla przypomnienia:
Moja lista przebojów 2008 roku
Moja lista przebojów 2009 roku
Moja lista przebojów 2010 roku
Moja lista przebojów 2011 roku
Moja lista przebojów 2012 roku
Moja lista przebojów 2013 roku
Moja lista przebojów 2014 roku
Moja lista przebojów 2015 roku
Moja lista przebojów 2016 roku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz