Chciałem tylko, żeby gdzieś przekroczyć granicę, wszystko jedno którą, bo ważny dla mnie był nie cel, nie kres, nie meta, ale sam niemal mistyczny i transcendentny akt przekroczenia granicy.
(Ryszard KAPUŚCIŃSKI, „Podróże z Herodotem”)
Taka antyteza „(I Can't Get No) Satisfaction”. A może raczej suplement. Nie zawsze możesz mieć to, czego chcesz. Ale nie frustruj się, bo satysfakcja jest na wyciągnięcie ręki, jeśli się tylko postarasz.
„You Can't Always Get What You Want” to zadziwiająca, jak na dyżurnych sybarytów rock and rolla, powściągliwość. Może po pięciu latach szaleństw przyszło zmęczenie materiału? W końcu nie od dziś wiadomo, że całej wódki nie wypijesz i wszystkich dziewczyn nie przepuścisz przez swoją sypialnię. Ale tego pierwszego Keith Richards przynajmniej próbował, a tego drugiego Mick Jagger był blisko.
Inspiracją do mego tłumaczenia był oczywiście niedawny internetowy show One World: Together at Home, którego The Rolling Stones byli jedną z głównych atrakcji. Z muzyków, którzy nagrywali piosenkę w listopadzie 1968 roku, pozostali tylko Jagger i Richards. Charlie dla upamiętnienia faktu, że wtedy nie uczestniczył w rejestracji, tylko markuje grę na perkusji (może to żart, a może ograniczenia realizacyjne – całość zresztą i tak nie była chyba na żywo).
Wracając do listopada 1968 roku, gdy piosenka była rejestrowana. Ciekawa rzecz z nagraniem… Utwór wykonuje tylko trójka Stonesów – Jagger, Richards i Bill Wyman. Brian Jones był już na wylocie z zespołu, a Charlie Watts… nie poradził sobie z rytmem. Zastąpił go zatem James Miller, bardziej producent muzyczny niż muzyk. James, czyli Jimmy – czyżby to on stał w kolejce w aptece z Jaggerem?
Co do mnie, muszę robić i za gitarzystę, i za basistę, i za harmonijkarza, i za „wokalistę”.
Widziałem ją dzisiaj na przyjęciu Trzymała wino w dłoni swej Wiedziałem, że będzie kimś zajęta U jej stóp jakiś luzak legł Nie zawsze mieć możesz, czego chcesz Nie zawsze mieć możesz, czego chcesz Nie zawsze mieć możesz, czego chcesz Lecz gdy spróbujesz znów, możesz mieć To, czego brak ci Poszedłem więc na demonstrację By na głos wykrzyczeć swój żal Śpiewając: „Wyładujemy frustrację, Bo jak nie, to wywali korki wam” Śpiewaj już mi to… Nie zawsze mieć możesz, czego chcesz Nie zawsze mieć możesz, czego chcesz Nie zawsze mieć możesz, czego chcesz Lecz gdy spróbujesz znów, możesz już mieć To, czego brak ci I byłem też w aptece w Chelsea By wziąć na twą receptę coś Stanąłem w kolejce z panem Jimmym A ten wyglądał słabo dość Przydała się nam sodowa woda Czerwoną wiśnię lubię czuć Śpiewałem swą pieśń, słuchał pan Jimmy I jedno słowo mi rzekł i to był „trup” Powiedziałem mu Nie zawsze mieć możesz, czego chcesz Nie zawsze mieć możesz, czego chcesz Nie zawsze mieć możesz, czego chcesz Lecz gdy spróbujesz znów, możesz już mieć To, czego brak ci Widziałem ją dzisiaj na przyjęciu W odbiciu szklanki krwawił gość Ćwiczyła się w sztuce podstępów Cóż, mogłem to rzec przez jej skrwawioną dłoń Nie zawsze mieć możesz, czego chcesz Nie zawsze mieć możesz, czego chcesz Nie zawsze mieć możesz, czego chcesz Lecz gdy spróbujesz znów, możesz już mieć (możesz już mieć) To, czego brak ci Nie zawsze mieć możesz, czego chcesz Nie zawsze mieć możesz, czego chcesz Nie zawsze mieć możesz, czego chcesz I gdy spróbujesz znów, możesz już mieć To, czego brak ci Olsztyn, 19-29.04.2020
Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Nie ma w czasie pandemii, nie było przed nią i nie będzie po niej. Już dwukrotnie opisałem w piosenkach nasze zakażone czasy, ale światowe media nie zauważyły tego ani za pierwszym, ani za drugim razem. Wystarczyło jednak, by Mick, Keith, Charlie i Ronnie zaśpiewali i zagrali parę linijek o frustracji seksualnej starszego pana, którego nie może odwiedzić dziewczyna, by świat padł na kolana. I słusznie! Bo to bardzo dobra piosenka jest. Kolejna z tych, do tłumaczenia których zabrałem się z marszu, na czczo i bez umycia rąk. Zupełnie jak miesiąc temu z Dylanem.
„Living in a Ghost Town” to pierwsza od ośmiu lat nowa piosenka The Rolling Stones (nie licząc świetnego albumu z klasycznymi bluesami z 2016 roku). Czemu czterej seniorzy tak rzadko zaglądają do studia, niepomni tego, że każdy rok, każdy miesiąc może być ostatnią okazją ku temu? Może wychodzą z założenia, że co mieli nagrać, to już nagrali… A może, i ta wersja wydaje się bardziej prawdopodobna, zwycięża rachunek ekonomiczny – z płyt nikt dziś nie wyżyje, prawdziwe pieniądze zarabia się na trasach koncertowych. A to akurat Stonesi mają od jakichś 50 lat obcykane. Koronawirus wywrócił jednak ten obowiązujący od kilkunastu lat ład ekonomiczny w szołbiznesie do góry nogami, przynajmniej na jakiś czas. Skoro nie można koncertować, to wypadałoby coś nagrać, by kamienie nadal się toczyły…
Mick Jagger przyznał, że tekst tej piosenki napisał w 10 minut, co raczej widać. Myśl socjologiczno-filozoficzna sprowadza się do tęsknoty za dziewczyną oraz za nagle utraconą młodością, której brak mniej był zauważalny na wolności… Nie miejmy pretensji to Jaggera, że byt określa świadomość. Pieniądze szczęścia nie dają, ale ich posiadacze cierpią podobno mniej…
Ooo, ooo Niczym duch W mieście duchów wciąż trwam Niczym duch W mieście duchów wciąż trwam Możesz szukać mnie Lecz nie ma już szans Próbuj znaleźć mnie W podziemia zszedłem sam Życie przepiękne tak Wtem je zamknęli nam I jak ten duch W mieście duchów wciąż trwam, tak Kiedyś ktoś tu nucił W bębny w kółko młócił W blachy nieźle walił Szklanki popękały Trąbki wszystkie łkały Saksy nam ryczały I nikt nie dbał o to, czy jest dzień, czy noc Ooo, ooo Niczym duch W mieście duchów wciąż trwam Nie wychodzę nigdzie Ktoś mi zamknął dom Tyle czasu już W telefon wgapiam wzrok W każdą noc o tym śnię, Że do mego łóżka wkradasz się Niech to się już skończy Nie chcę tu na wieki trwać, ty też Ooo, ooo Ooo, ooo Ksiądz w kazaniach głosił Owsiak o coś prosił Politycy kładli A złodzieje kradli Łkały ciągle wdowy Nie ma gdzie przyłożyć głowy Dawno już to czułem Że to wszystko runie nam Niczym duch W mieście duchów wciąż trwam Możesz szukać mnie Lecz nie ma już szans Ooo Każdy w mieście duchów wciąż trwa Ooo Ooo, w mieście duchów wciąż trwa Ooo Byliśmy piękni tak Ooo W tym mieście ty i ja Ooo W mieście duchów wciąż trwam Ooo Zero przygód mam Ooo Gdybym chciał imprezy Ooo Będę na niej sam Ooo, ooo Olsztyn, 24-26.04.2020
Na świecie zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany, więc i u mnie nowość. W tym nagraniu debiutuje harmonijka, którą sprezentowała mi Żona ledwie tydzień temu.
Aneks z 9.01.2024 - zaprezentowałem tę piosenkę w radiu UWM FM w audycji Szafa z muzyką Pawła Jarząbka:
Skończony dziś w nocy polskiego czasu koncert One World: Together at Home to bardziej Woodstock czy Live Aid naszych czasów? Chyba jednak „tylko” Live Aid. Nie stanie się ani przełomem muzycznym, ani przełomem socjologicznym. To żaden zarzut, to tylko fakty. Muzycznie nic nowego nie wnosi, bo wszystko, co usłyszeliśmy, jest już na popkulturowym stole od roku, pięciu, dziesięciu, trzydziestu czy sześćdziesięciu. Co do zmian społecznych, odbywają się w świecie realnym, niezależnie od tego czy innego koncertu online, i to w dużo większym zakresie. To wszystko nie zmienia faktu, że mieliśmy do czynienia z wydarzeniem historycznym.
Wydarzenie historyczne trwało ponad 8 godzin. Wystąpiła setka mniej lub bardziej mi znanych wykonawców plus kilkudziesięciu mniej lub bardziej mi znanych celebrytów (aktorów, prezenterów, działaczy, biznesmenów, polityków). Koncert organizowany przez Lady Gagę, niech w końcu padnie to nazwisko, zdominowali artyści amerykańscy, w drugiej kolejności angielscy, potem (nie)cała reszta świata, czyli Kanada, Niemcy, Chiny, Kolumbia, Francja, Indie, Irlandia, Australia, Belgia, Hongkong, Włochy, Nigeria, Portoryko, RPA, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Korea Południowa.
Uwaga, poniżej mój popkulturowy coming out. Zaznaczę plusem artystów, których znałem przed tym koncertem. Przy czym „znałem” oznacza, że byłbym w stanie wymienić spontanicznie nazwę lub nazwisko. Ciekawe, jaki współczynnik „aggiornamento” wyjdzie mi na końcu…
Podane kraje niekoniecznie oznaczają pochodzenie artysty. To jego aktualna lokalizacja, czyli MOK (Miejsce Odbywania Kwarantanny).
Andra Day - „Rise Up” - USA. Na każdym zebraniu jest tak, że ktoś musi zacząć.
Niall Horan - „Black and White” - Anglia. Fajna gitara, fajny głos.
Vishal Mishra - „Aaj Bhi” - Indie. Uwielbiam ten indyjski akcent.
Sofi Tukker - „Purple Hat” - USA. Świeże.
Maren Morris i Hozier - „The Bones” - USA i Irlandia. Kto jest skąd, nie mam pojęcia…
+Adam Lambert - „Mad World” - USA. Pewnie nie znałbym gościa, gdyby Freddie nadal żył.
Rita Ora - „I Will Never Let You Down” - Anglia. Wtedy zrozumiałem, że występy nie są bynajmniej na żywo.
Hussain Al Jassmi - „Bahebek Wahashteni” i „Mohem Jedan” - Zjednoczone Emiraty Arabskie. Uwielbiam te melizmaty.
Kesha - „Rainbow” - USA. Ryzykowny żart o pięćsetnym dniu kwarantanny. Przepowiednie lubią się sprawdzać…
Lang Lang i Gina Alice Redlinger - „Four Hands” - Chiny i Niemcy. Zapachniało Chopinem (innych, nawet tak naciąganych, poloniców chyba nie będzie).
Virtual Orchestra - „The Carnival of the Animals” (Camille Saint-Saëns) - różne kraje. O, i to jest znak czasów takie granie na odległość.
Luis Fonsi - „No Me Doy por Vencido” - Portoryko. Czterech w jednym pomieszczeniu. Mandacik?
Jennifer Hudson - „Memory” - USA. Chociaż utwór rozpoznałem. To z „Kotów” Andrew Lloyda Webbera jest.
Liam Payne - „Midnight” - Anglia. Duecik męsko-męski na odległość.
Black Coffee i Delilah Montagu - „Drive” - RPA. Duecik damsko-męski na odległość. Kto jest kim, chyba się domyślam.
The Killers - „Mr. Brightside” - USA. Przyszła mi do głowy taka refleksja, że ograniczanie składów i wymuszona asceza wykonawcza działa na korzyść współczesnej muzyki.
Eason Chan - „I Have Nothing” - Chiny (Hongkong). Zapowiedź po chińsku i po angielsku, czyli dba o wszystkie widownie.
Lisa Mishra - „Sanja Ve” - Indie. Ukryta w domu dziadka. Gdzie ten mój ulubiony akcent?
Milky Chance - „Stolen Dance” - Niemcy. Duecik męsko-męski na gitarę, bas i wokal.
Charlie Puth - „See You Again” - USA. Całe show skradło niezasłane łóżko..
Jessie Reyez - „Coffin” - USA. I znów odkrywcza refleksja, że te gwiazdeczki w razie potrzeby potrafią sobie nawet zagrać na gitarze.
Picture This - „Troublemaker” - Irlandia. Znów czterech panów w niehigienicznym zbliżeniu. Wybaczam, bo fajnie to brzmi, no i zdezynfekowali na koniec dłonie.
Jessie J - „Flashlight” - USA. Pomysł z półplaybackiem nie przypadł mi do gustu.
Common - „The Light” - USA. Znów półplayback. Nie brzmi.
Jacky Cheung - „Touch of Love” - Chiny (Hongkong). No i znów nie brzmi ten półplayback. Nauczta się grać na czymś.
Sebastián Yatra - „Robarte un Beso” - Kolumbia. E, takie granie z domu to nie granie z domu. W latach 80. uznalibyśmy, że to teledysk.
Ben Platt - „I Want To Hold Your Hand” - USA. Nareszcie Beatlesi!
Delta Goodrem - „Together We Are One” - Australia. Już po niektórych tytułach widać, że wszyscy powyciągali piosenki adekwatne do sytuacji.
+Annie Lennox - „I Saved the World Today” - USA. I znów adekwatny tytuł.
+Sheryl Crow - „I Shall Believe” - USA. Kolejna pani z fortepianem. Umie w białe i czarne.
Juanes - „Mas Futuro Que Pasado” - USA. Latynizacja Ameryki postępuje.
Ellie Goulding - „Love Me Like You Do” - Anglia. Zapraszamy na ognisko.
Christine and the Queens - „People, I've Been Sad” - Francja. Już pisałem, że wersje z półplaybackiem mnie nie kręcą?
+Zucchero - „Everybody's Got to Learn Sometime” - Włochy. Sentymentalny naród, co wnoszę po niewyrzuconym telewizorze kineskopowym.
Jack Johnson - „Better Together” - USA. No, w takich warunkach to można się izolować. Znów pokrzepiający tytuł.
Kesha - „Praying” - USA. Niektóry dostali dwie szanse na występ (czemu nie McCartney?).
Cassper Nyovest - „Malome” - RPA. Zaczynało się jak rap, ale okazało się, że to nie Bronx, a Johannesburg.
+Adam Lambert - „Superpower” - USA. Znów druga szansa. I znów półplayback.
Sofi Tukker - „Drinkee” - USA. Kolejni do powtórki. I znów dają radę grać naprawdę na żywo (no dobra, wspierani elektroniką).
Finneas - „Let's Fall in Love for the Night” - USA. Chłopak z gitarą zawsze na propsie.
The Killers - „Caution” - USA. I znów drugie wejście. Pierwsze podobało mi się bardziej.
Jess Glynne - „I'll Be There” - Anglia. Już pisałem, że w tej konwencji koncertu nie podoba mi się używanie gotowych podkładów?
Sho Madjozi - „Good Over Here” - RPA. Układ taneczny odwraca uwagę od tego, że mamy tu kolejny gotowy podkład.
+Michael Bublé - „God Only Knows” - Kanada. Michael, nie umiesz na niczym zagrać?
Liam Payne i Rita Ora - „For You” - Anglia. Druga szansa, ale do dueciku męsko-męskiego dołącza Rita.
Common - „God is Love” - USA. Nic się zmieniło od pierwszego występu.
Christine and the Queens - „Mountains We Met” - Francja. Nie będę się powtarzał.
Ben Platt - „Bad Habit” - USA. Nienawidzi mówić, że tęskni za nią…
Picture This - „Winona Ryder” - Irlandia. Z twarzą Winony Ryder…
Juanes - „Es Por Ti” - USA. Za drugim razem pooglądałem sobie gitary.
Eason Chan - „Love” - Chiny (Hongkong). Jak się okazuje, umie też grać na pianinie. W końcu jakiś utwór Johna Lennona!
Charlie Puth - „Attention” - USA. Bałagan na łóżku bez zmian.
Leslie Odom Jr. i Nicolette Robinson - „Brown Skin Girl” - USA. Małżeństwo, nie muszą mieć pozwolenia Głównego Architekta Warszawy na siedzenie obok siebie.
Billy Ray Cyrus - „Sunshine Girl” - USA. Gitarę! Pokaż gitarę!
Ellie Goulding - „Burn” - Anglia. Nadal zapraszamy na ognisko.
+Sheryl Crow - „Everyday Is a Winding Road” - USA. Zawsze kojarzyła mi się z dziewczyną z gitarą.
Hozier - „Take Me to Church” - Irlandia. Oni te utwory naprawdę dobierają tendencyjnie.
Angèle - „Balance ton Quoi” - Belgia. Nareszcie coś po francusku, więc nie marudzę, że w zasadzie półplayback.
Sebastián Yatra - „Un Año” - Kolumbia. Drugi grzyb w ten sam barszcz.
SuperM - „With You” - Korea Południowa. I tak dziwne, że tylko jeden przedstawiciel K-popu się pojawił…
Luis Fonsi - „Despacito” - Portoryko. Jaka jest tajemnica tego gniota?
Jessie J - „Bang Bang” - USA. A ja na to pif-paf!
Lady Antebellum - „What I’m Leaving For” - USA. Trójgłos na trzy ekrany. I o to chodziło!
+Annie Lennox i Lola Lennox - „There Must Be an Angel (Playing with My Heart)” - USA. Nigdy nie jest zła pora, by lansować córkę.
Niall Horan - „Slow Hands” - Anglia. Facetów też zapraszamy na ognisko.
John Legend - „Bigger Love” - USA. No nie, to jest w zasadzie teledysk, tylko nakręcony w domu. To nie ta idea.
Jennifer Hudson - „Hallelujah” - USA. W końcu jakiś Cohen! Ostatni występ w części prezentowanej tylko w internecie, na rozgrzewkę.
W Ameryce była 20:00 (w Polsce już 2:00), gdy trzy wielkie amerykańskie stacje telewizyjne rozpoczęły wspólną transmisję. Mistrzowie ceremonii, stawiam sobie dwa plusy (nie będę ich liczył): +Jimmy Fallon (NBC), Jimmy Kimmel (ABC) i +Stephen Colbert (CBS).
W tej części liczę na dużo plusów…
+Lady Gaga - „Smile” - USA. Kolejna ambitna Amerykanka włoskiego pochodzenia, która dopiero po kilku latach kariery ujawnia, że potrafi również śpiewać, a nie tylko wzbudzać na różne sposoby zainteresowanie. Nie można było tak od razu?
+Stevie Wonder - „Lean On Me” (zmarłego niedawno Billa Withersa) / „Love's in Need of Love Today” - USA. Oczywiście bez żadnego głupiego playbacku i oczywiście genialne.
+Paul McCartney - „Lady Madonna” - Anglia. Na to czekałem, na to czekaliśmy! Jimmy Fallon chyba specjalnie się zatrudnił w NBC, by po latach móc zapowiedzieć „jedną z największych gwiazd w historii muzyki”…
Paul wybrał utwór bardzo dobrze i dedykował go pielęgniarkom i lekarzom, wspominając swoją matkę, która była pielęgniarką i położną podczas wojny.
Kacey Musgraves - „Rainbow” - USA. O, minusik sobie stawiam. Rozumiem, że jakaś nowa nośna gwiazda, skoro pojawiła się między Paulem i Eltonem…
+Elton John - „I'm Still Standing” - Anglia. Elton miał ostatnio problemy z głosem, ale jak słychać, wszystko OK!
The Roots i Jimmy Fallon - „Safety Dance” - USA. Ten to się zawsze wkręci…
Maluma - „Carnaval” - Kolumbia. No i znów poetyka teledysku, zamiast po prostu usiąść z gitarą, zagrać i zaśpiewać dla ludzi.
Chris Martin - „Yellow” - Anglia. Żona znała. Ja znam zespół (konkretnie tylko jego nazwę…) Wcześniejsze wykonanie na żywo na Instagramie, czyli umie uderzać w białe i czarne.
+Shawn Mendes i Camilla Cabello - „What a Wonderful World” - USA. Żeby było jasne – nie wiem, skąd znam to nazwisko. Może mi się myli… Podwyżka dla producenta za wybór utworu.
+Eddie Vedder - „River Cross” - USA. Spróbowałbym nie znać.
Lizzo - „A Change Is Gonna Come” - USA. Za oknem łażą ludzie...
+The Rolling Stones - „You Can't Always Get What You Want” - Anglia. Na to czekałem (w drugiej kolejności…). Mick jak zawsze profesjonalny. Keith jak zawsze wyluzowany (przecież w tej szklaneczce nie jest cola). Ronnie jak zawsze beztroski. Charlie jak zawsze skoncentrowany (tym razem na niewidocznej perkusji - jak widać musiał być jakiś podkład, trudno zapewne nagłośnić bębny do transmisji internetowej). Basista nie załapał się na wizję (bo przecież go słychać). Dzięki za inspirację, będę tłumaczył.
No i znów wspaniały wybór utworu. Nie zawsze masz to, czego chcesz... Takie anty „Satisfaction”...
Keith Urban - „Higher Love” - USA. Brawa za roztrojenie (nie mylić z rozstrojeniem).
Burna Boy - „African Giant” i „Hallelujah” - Nigeria. Rozczarowanie kolejnym półplaybackiem.
+Jennifer Lopez - „People” - USA. O, chyba umie śpiewać. Pewność miałbym, gdyby to nie było opracowane w postprodukcji.
John Legend i Sam Smith - „Stand by Me” - USA i Anglia. Wreszcie jakaś prawdziwie domowa robota na dwa kontynenty.
Billie Joe Armstrong - „Wake Me Up When September Ends” - USA. Zespół znam… Utwór znam (nawet w grudniu słuchałem w Tajlandii). Wybaczcie, nazwisk członków Green Day nie znam. Obudźcie nas wszystkich za pół roku.
Billie Eilish i Finneas - „Sunny” - USA. Postawiłbym sobie pół plusika, ale będę grał honorowo. Za utwór postawiłbym sobie ze dwa, ale nie zmienia się zasad w czasie gry (a miałem nie pisać o wyborach).
Taylor Swift - „Soon You'll Get Better” - USA. No, mam nadzieję...
+Lady Gaga, +Celine Dion, John Legend, +Andrea Bocelli i Lang Lang - „The Prayer” - USA, Kanada, USA, Włochy i Chiny. Myślałem, że napiszą coś specjalnie na finał. Ale mający ponad dwadzieścia lat utwór z adekwatnym tytułem musiał wystarczyć.
Podsumowanie? Mydlcie się…
Aha, miał być współczynnik aggiornamento. Wyszło mi 19 proc. Siara czy powód do dumy? Pewnie miałbym lepszy wynik, gdybym uwzględnił wszystkich gości specjalnych. Postawiłbym sobie na przykład plusik za Jacka Blacka. Myślałem, że zaśpiewa i coś zagra… A on się gimnastykował...
Pewnie już w Hamburgu zatrudniający tam Beatlesów Bruno Koschmider (skoro urodzony w Gdańsku, to pewnie kiedyś jego rodzina nosiła nazwisko Kośmider lub Kuśmider…) dawał im to i owo, by wytrzymywali trudy wielogodzinnego grania, ale chyba dopiero Bob Dylan wprowadził Wielką Czwórkę do ogrodu botanicznego.
Stało się to w 28 sierpnia 1964 roku, po koncercie, jaki Beatlesi zagrali w Nowym Jorku (Forest Hills Tennis Stadium w Queens). Piosenką, którą The Beatles zdobyli Amerykę było oczywiście „I Want to Hold Your Hand”. Być może Dylan się przesłyszał (zamiast „I can’t hide” usłyszał „I get high”) i dlatego postanowił zabrać chłopaków bardzo wysoko… Całą noc jarali więc w hotelu Delmonico skręty, a potem nic już nie było takie samo. Ziarno, żeby trzymać się botanicznych metafor, zostało zasiane. I to po obu stronach Atlantyku. Dylan, zainspirowany popularnością rockowego składu, pół roku później wydał swoją pierwszą zelektryfikowaną płytę (dokładnie mówiąc – pół płyty), a Beatlesi, zainspirowani siłą, jaką mogą nieść słowa piosenek, zaczęli zwracać uwagę na teksty (co wyraźnie dało się zauważyć w 1965 roku).
Akurat tekst „Got to Get You into My Life” wydaje się grzeczny. Na pierwszy rzut oka o miłości. Wystarczy jednak słówko podpowiedzi od samego autora, czyli Paula McCartneya, który wyznał po latach, że rzecz dotyczy jego wejścia w świat marihuany, by odczytywać tę piosenkę zupełnie inaczej. No to odczytuję…
Gdy byłem sam, ruszyłem w rajd Nie wiedząc na co w końcu trafię Odmienny szlak, gdzie może mam W odmienny sposób ujrzeć sprawy O, wtedy widzę cię nagle O, czy już wiesz, jak cię pragnę? W każdy życia dzień, mego, dzień Nie wiejesz mi, nie kłamiesz mi Wiesz, że chcę ciebie tylko objąć Gdy znikasz mi i tak już wiesz, Że się spotkamy, masz me słowo O, miałaś być wciąż mnie blisko O, słysz, co mówię szybko Że będziemy razem w każdy dzień Muszę w życie moje cię brać Co robić mam? Co zrobić z tym, Że chcę przy tobie być na zawsze? To szczera myśl, zostanę tu A gdybym odszedł, drogę znajdę O, wtedy widzę cię nagle O, czy już wiesz, jak cię pragnę? W każdy życia dzień, mego, dzień Muszę w życie moje cię brać Muszę w życie moje cię brać Gdy byłem sam, ruszyłem w rajd Nie wiedząc na co w końcu trafię Odmienny szlak, gdzie może mam W odmienny sposób ujrzeć sprawy Wtedy widzę cię nagle Czy już wiesz, jak cię pragnę? Olsztyn, 17-18.04.2020
Tekst to jedno, ale muzyka też ma swoją ciekawą historię. Jak wiadomo (bo przecież wiadomo, czyż nie?), praktycznie każda piosenka Beatlesów jest inna. Zawsze znajdzie się jakiś haczyk, który odróżnia ją nie tylko od Ledwie Dyszącej Konkurencji, ale i od innych własnych utworów. W tym przypadku było to nawiązanie do brzmienia Motown, czyli słynnej amerykańskiej wytwórni wydającej czarnoskórych muzyków (Beatlesi lubili te klimaty, wspomnijmy choćby „Please Mr. Postman”). Stąd zaproszenie do nagrania „Got to Get You into My Life” sekcji dętej, m.in. muzyków grających w bardzo popularnym wówczas zespole Georgie Fame and the Blue Flames. Łącznie pięciu facetów (trzy trąbki i dwa saksofony tenorowe). Na koncercie Paula McCartneya 3 grudnia 2018 roku w Krakowie sekcja dęta w tym utworze składała się z trzech facetów.
Moja pierwsza harmonijka ustna. Owszem, me wargi miały już kiedyś z czymś takim do czynienia, ale z instrumentów dętych obsługiwałem przeważnie trąbkę sygnałówkę. Dziś kolejny muzyczny prezent imieninowy od niezawodnej Żony poszerza me instrumentarium.
Przydałaby się trzy tygodnie temu, gdy nagrywałem tłumaczenie najnowszego niespodziewanego utworu Dylana, ale co poradzę, że jestem Robert (17.04), a nie dajmy na to Kazimierz (4.03). A propos - patronem tego modelu jest właśnie Robert Zimmerman.
Obowiązujący od dziś obowiązek zakrywania ust i nosa nie robi na mnie wrażenia. Przynajmniej do czasu pierwszych upałów…
By godnie uczcić nowe zasady, oddaję (oczywiście UROCZYŚCIE) do użytku drugą część „Kwarantanny narodowej”:
a To jest prawdziwy efekt Zimbardo, a Role od dawna są już rozdane. a Ten będzie więźniem, ten policjantem, G a A kwarantannę sprawdzą nad ranem. a Miesiąc już minął, drugi się wlecze. a Do czego ma to nas zaprowadzić? a Kurs przyspieszony szycia maseczek. G a Stopniał lód w majtkach i król jest nagi. a Wszystko, zwyczajnie, jest nadzwyczajne, a Spacer po lesie w Kodeksie karnym. a Przejścia graniczne znowu jak dawniej, G a Stan wyjątkowo całkiem normalny. a Wszystko, zwyczajnie, jest nadzwyczajne, G Spacer po lesie w Kodeksie karnym. a Przejścia graniczne znowu jak dawniej, G a Stan wyjątkowo całkiem normalny. a Może i trochę strach wyjść na spacer, a Ale do woli w domu posiedzisz. a Studiuj przepisy, jasne jak zawsze, G a Donieść na ciebie mogą sąsiedzi. a Znów są granice, jakież to smaczne. a Sto stron przepisów, weź w nich nie utoń. a Patrzą rekiny biznesu w tarczę, G a Czy z nią powrócą, czy na niej wrócą. a Nieprzeliczona gotówki ilość, a Leżą po skarbcach pieniądze ciężkie. a ZUS-y, vouchery, zniżki, jak miło. G a Od jednej tarczy dwie tarcze lepsze. a Nieprzeliczona gotówki ilość, G Leżą po skarbcach pieniądze ciężkie. a ZUS-y, vouchery, zniżki, jak miło. G a Od jednej tarczy dwie tarcze lepsze. a Produkt Krajowy coraz mniej Brutto, a Ktoś na tym straci, ktoś na tym zyska, a Jeszcze nie dzisiaj, nawet nie jutro. G a Rok później Euro, potem igrzyska. a Jeździ do biednych mafia z obiadem, a Nie, żeby w Polsce, to nie ta trasa. a U nas radiowóz z komunikatem G a Wpadnie na koncert Łydki Grubasa. a Kina, stadiony, fryzjerzy, lasy, a Knajpy, baseny, uczelnie, gremia, a Parki, kebaby, cmentarze (czasem)… G a Wszystko zamknięte do odmrożenia. a Kina, stadiony, fryzjerzy, lasy, G Knajpy, baseny, uczelnie, gremia, a Parki, kebaby, cmentarze (czasem)… G a Wszystko zamknięte do odmrożenia. a Żołnierze mają pięści na czołgi, a To metafora, szpital realny. a Pani dojrzała, by prawdę głosić. G a Na próżno czeka na list pochwalny. a Tajemnych znaków na niebie mnóstwo, a Kometa Atlas wpadnie na chwilę. a Psa wypożyczyć, małe oszustwo, G a W Krakowie ciemno, Brunner nie żyje. a Leci samolot największy w świecie, a Ludność w napięciu przed ekranami. a Rytuał cargo, a po obrzędzie G a Od dzisiaj wszyscy zamaskowani. a Leci samolot największy w świecie, G Ludność w napięciu przed ekranami. a Rytuał cargo, a po obrzędzie G a Od dzisiaj wszyscy zamaskowani. a Samolot przyjąć, błyszczeć na rampie, a Taka przesyłka mszy warta chyba. a Wpaść do fabryki, na płyn popatrzeć G a A uroczystość zawsze się przyda. a Jak nigdy równe, powszechne, tajne a I bezpośrednie (w maju nie grozi). a Gdzieś przed dziesiątym pan z poczty wpadnie, G a Bo Churchill nie chce nigdzie odchodzić. a Pieśń ciągle prosta, słowa wciąż rześkie, a Miesiąc już minął, nadal nie płaczę. a Horacy radzi: życiem się cieszcie, G a Może za miesiąc będzie inaczej! a Pieśń ciągle prosta, słowa wciąż rześkie, G Miesiąc już minął, nadal nie płaczę. a Horacy radzi: życiem się cieszcie, G a Może za miesiąc zagram inaczej! Olsztyn, 14-16.04.2020
Akt drugi nie przynosi ulgi. Przyglądam się temu wszystkiemu bez cienia satysfakcji. Ironii tyle, ile trzeba. Marzec spędziłem na długich spacerach w Lesie Miejskim, kilkanaście razy byłem na Moście Smętka. W kwietniu nie ryzykowałem sprawdzania znajomości przepisów przez „strażników Zimbardo”… Od poniedziałku wracam, bo ustalono ponad wszelką wątpliwość, że las nie zaraża.
Co do wspomnianej Łydki Grubasa, to lekko skonfudowany Hipis przygląda się interweniującym siłom porządkowym. To zdarzenie przejdzie do historii olsztyńskiego rocka (chociaż rzecz miała miejsce w Ostródzie).
Zbliżają się takie czasy, że trzeba będzie patrzeć listonoszom na ręce. Póki do tego dojdzie (jeśli dojdzie…), adekwatna piosenka. On wodzi wzrokiem za przechodzącym codziennie listonoszem, by zlitował się w końcu i przyniósł mu list od ukochanej… Niedoczekanie, nie ma podstaw, by wprowadzać stan zakochania.
Zanim Beatlesi zostali genialnymi autorami (a zostali szybko), byli genialnymi wykonawcami. Oczywiście też nie od razu, ale setki koncertów w Cavern Club i w Hamburgu zrobiło z nich prawdziwą koncertową maszynę. Tak skuteczną, że dawali radę nawet w skrajnie niesprzyjających warunkach stadionowych koncertów, gdy zamiast sprawnych odsłuchów i dobrego nagłośnienia musiało im wystarczyć wieloletnie zgranie i po prostu talent. Ten talent wykonawczy w ostatnich miesiącach przed wybuchem kariery ćwiczyli również na „Please Mr. Postman”, utworze, którym kilka miesięcy wcześniej zadebiutowały w Ameryce dziewczyny z The Marvelettes, oczywiście w Motown Records. Ćwiczyli tak skutecznie, że jest prawdziwą ozdobą ich drugiej płyty. Wśród zagranych przez Beatlesów coverów stawiam go wyżej niż nawet „Twist and Shout” z pierwszej płyty.
(Stań!) O tak, stań na chwilę, panie z poczty (Stań!) Stań, panie z poczty Panie z poczty, sprawdź to mi Czy w swej torbie list masz dla mnie dziś Czekałem na to długi czas By przeczytać od niej kilka zdań Tych kilka słów dziś od niej Mej dziewczyny, z daleka gdzieś Więc panie z poczty, sprawdź to mi Czy jakiś list masz dla mnie dziś Stoję i czekam wciąż, panie z poczty Wciąż cierpliwie tu Na kartkę choć, na liścik chociaż W którym pisze, że chce wracać już Więc panie, z poczty sprawdź to mi Czy jakiś list masz dla mnie dziś Czekałem na to długi czas By przeczytać od niej kilka zdań Przez tyle dni mijałeś mnie Świeżą w oku mym widziałeś łzę Nie staniesz tu, by mnie pocieszyć Przynieść mi list lub choć kartkę wręczyć Panie z poczty, sprawdź to mi Czy w swej torbie list masz dla mnie dziś Czekałem na to długi czas By przeczytać od niej kilka zdań Więc proszę, stań na chwilę, stań na chwilę Stań na chwilę, stań na chwilę Więc proszę, stań na chwilę, stań na chwilę Więc proszę, spójrz tam i sprawdź dla mnie jeszcze raz Więc proszę, stań na chwilę, stań na chwilę Stań na chwilę, stań na chwilę Panie z poczty Już dostarcz przesyłkę, im szybciej, tym lepiej Stań na chwilę, stań na chwilę Stań na chwilę, stań na chwilę Olsztyn, 8-10.04.2020
Ciekawe, jak to jest nie mieć jeszcze 30 lat, ale mieć już za sobą największą przygodę swego życia, czyli bycie członkiem The Beatles? Żeby nie wiadomo jak szczerze czterej panowie wygłaszali standardowe w takich okolicznościach formułki artystyczne („najlepsza płyta dopiero przede mną”, „drżę z podniecenia na myśl o tym, co przyniesie przyszłość”), to i tak było jasne, że w pojedynkę sami siebie nie przeskoczą…
To oczywiście mądrzenie się post factum, ale widać nie tylko z perspektywy upływających dziś pięćdziesięciu lat od oficjalnego rozpadu Beatlesów, bo widać już to było choćby po pięciu czy dziesięciu latach, że owszem, trzech z czterech nagrywa świetne płyty, które występują w tej samej lidze, co powiedzmy David Bowie, Frank Zappa czy Neil Young (żeby posłużyć się tylko przykładami solowych artystów), jednak w stworzonej przez siebie jednoosobowej lidze pod nazwą The Beatles zagrać im już nie będzie dane…
W tym miejscu nieodzowny będzie pewien cytat: „Czy musiało do tego dojść? Na tak postawione pytanie odpowiedź jest jedna – widocznie musiało, skoro doszło…” Chociaż kto wie… Może z rozpadem zespołu jest tak, jak, nieprzymierzając, z upadkiem Muru Berlińskiego, który upadł… przypadkiem (jeden enerdowski urzędnik powiedział coś drugiemu, ten źle zrozumiał i otworzył granicę). Wiadomo, Mur Berliński i tak by upadł, ale może dopiero np. po puczu Janajewa. Podobnie (przepraszam za to porównanie) z The Beatles. Owszem, panowie mieli siebie serdecznie dość, ale póki nie zaczęli prać brudów publicznie, wszystko było jeszcze do naprawienia. McCartney udzielił sam sobie wywiadu, w którym mówił o swojej wydawanej właśnie debiutanckiej solowej płycie. Coś palnął, że odpoczywa od Beatlesów, ale w gazetach 10 kwietnia 1970 roku w świat poszło, że zespołu już nie ma (wszystkiemu winni, jak zawsze, dziennikarze). No to skoro nie ma, to nie ma i nikt z członków nie miał już ochoty za niego umierać. Z teamu Lennon/McCartney zrobiły się dwie frakcje, z wyraźną przewagą liczebną Lennona, który zgromadził w swym obozie na pewno Harrisona i starającego się chyba zachować neutralność Starra. Ta trójka w pierwszych latach po rozpadzie wspierała się na swoich solowych płytach. Paul był izolowany.
Odium spadło zatem na Maccę, a paradoks polega na tym, że był jedynym członkiem zespołu, który do oficjalnego rozpadu miał czyste solowe konto wydawnicze. Można więc powiedzieć, że całą energię ładował lojalnie w zespół (co poniekąd przyczyniło się do popsucia relacji w zespole, bo reszta miała dość jego popędzania do roboty i upierdliwego profesjonalizmu).
John Lennon wydał cztery albumy przed rozwiązaniem zespołu (co prawda trzy awangardowe i jeden koncertowy, bo premierowa płyta na serio, czyli „John Lennon/Plastic Ono Band” ukazała się dopiero w grudniu 1970 roku) oraz trzy single. Podobnie George Harrison – dwie płyty, powiedzmy, eksperymentalne jeszcze za życia zespołu i spektakularny debiut z „normalnymi” piosenkami w listopadzie 1970 roku. I Ringo Starr – bez dziwactw, po prostu zwykła, sympatyczna jak sam Ringo, płyta w marcu 1970 roku.
50 lat od rozwiązania Największego Zespołu w Historii to dobra okazja do jakiegoś osobistego rankingu. Weź człowieku i wybierz to, co najlepsze, skoro to wszystko jest smaczne, wytrawne i doskonałe… Ale spróbuję. Po jednym utworze z każdej płyty. Bardziej się nie streszczę.
22.03.1963 „Please Please Me” „I Saw Her Standing There”. Doskonały debiutowy otwieracz. Historyczne „one, two, three, four” na początku i pojechali w trwającą ponad siedem lat magiczną podróż (a, nie, to nie ten album).
22.11.1963 „With the Beatles”
Wybrałbym „Please Mr. Postman”, bo wykonanie jest D O S K O N A Ł E, ale to jednak „tylko” cover, więc „All My Loving” – przebój, który sam płynie.
10.07.1964 „A Hard Day's Night” „A Hard Day's Night”. Tytułowy utwór nie ma konkurencji. Intrygujące otwarcie (ten akord!), ciekawy, jak na epokę, tekst (nie żyje się samą miłością, trzeba też chodzić do pracy, a praca jest ciężka), świetna solówka Harrisona.
4.12.1964 „Beatles for Sale” „Eight Days a Week”. Znów ten paradoks zaprzęgnięty w służbę miłości, czyli ośmiodniowy tydzień.
6.08.1965 „Help!” „Yesterday”. Nie mam wyjścia, muszę wybrać tę piosenkę. Podobnie jak wyjścia nie miał Paul, któremu po spadnięciu z łóżka nie pozostało nic innego, jak spisać melodię, która spłynęła mu do głowy prosto z nieba.
7.03.1988 „Past Masters, Volume Two” „Hey Jude”. Singel wszechczasów. Po prostu.
Przy pisaniu tego tekstu NIE korzystałem z dyskografii, którą poznałem 1 marca 1980 w „Świecie Młodych”, bo tam jest błąd na błądzie, ale przypominam sobie ten wycinek z nostalgią:
Utwór w zasadzie Paula McCartneya, ale jeszcze z tych czasów, gdy podział piosenek nie był aż tak oczywisty, a i współpraca spółki Lennon/McCartney przebiegała w niczym nie zmąconej harmonii. Sielanka niczym w tekście tej piosenki. Piosenki zresztą powstałej i nagranej jednego dnia. A było to 8 października 1964 roku. I jeszcze podobno wcisnęli skręta do tekstu (jakoś zobojętniałem na te aluzje, po latach wszyscy widzą je wszędzie).
Ogólnie zresztą tekst nie jest mistrzostwem świata (jak się piszę w pięć minut…), chociaż z drugiej strony użycie w ciągle jeszcze niewinnych czasach rock and rolla słowa „wieśniak” w piosence o miłości zasługuje na szacunek za prekursorstwo. Przepraszam, w mojej wersji go nie użyłem (tak na marginesie, słowa „peasant” użył po kilku latach John Lennon w piosence na zupełnie inny temat, a w mojej wersji pojawił się „małorolny”).
Oczekując na zbliżające się imieniny, gram z żoną w ulubioną grę pt. „Jaki prezent kupiłaś/kupiłeś mi na imieniny/urodziny/gwiazdkę…”.
Prezentów nie mam od niej Nie ma w tym żadnej zbrodni Niech mi daje wciąż od siebie Miłość wieczną i na zawsze Prezentów nie mam od niej Kręci mnie, gdy sam znów jestem Ludzie mówią, że w obłędzie Przez nią, nie mają racji Nie daje innym szans Nie cierpi, kiedy łkam Jest szczęśliwa, gdy mnie słyszy Gdy jej mówię, że nie rzucę Nie daje innym szans Nie obudzi mej zazdrości Ciągle tyle mam miłości Od niej, nie pytaj skąd Jest kobietą, rozumie mnie Jest kobietą, co kocha mnie Prezentów nie mam od niej Nie ma w tym żadnej zbrodni Niech mi daje wciąż od siebie Miłość wieczną i na zawsze Prezentów nie mam od niej Kręci mnie, gdy sam znów jestem Ludzie mówią, że w obłędzie Przez nią, nie mają racji Jest kobietą, rozumie mnie Jest kobietą, co kocha mnie Prezentów nie mam od niej Nie ma w tym żadnej zbrodni Niech mi daje wciąż od siebie Miłość wieczną i na zawsze Prezentów nie mam od niej Kręci mnie, gdy sam znów jestem Ludzie mówią, że w obłędzie Przez nią, nie mają racji Jest kobietą, jest kobietą Jest kobietą, jest kobietą Olsztyn, 6-7.04.2020
Ostatnia piosenka nagrana przez Beatlesów. To zdanie jest prawdziwe, ale nie do końca. Po pierwsze w sesji 3 stycznia 1970 roku nie uczestniczył Lennon, który nieoficjalnie opuścił zespół we wrześniu 1969 roku . Po drugie w tym samym trzyosobowym, z przyczyn oczywistych, składzie zespół spotkał się przecież w studiu w 1994 roku, przygotowując premierowe piosenki do „Antologii”.
Lennon nie uczestniczył w nagraniu piosenki, ale w pewnym sensie przyczynił się do tego, że do jej oficjalnej rejestracji i umieszczenia na albumie „Let It Be” doszło. Gdy w czasie rejestrowanych w obecności kamer filmowych sesji w styczniu 1969 roku Beatlesi próbowali nową piosenkę Harrisona „I Me Mine”, John walcował sobie z Yoko. Tak smakowitą scenę reżyser filmu „Let It Be” postanowił koniecznie w nim umieścić, więc piosenka musiała znaleźć się również na planowanym albumie.
To kolejna (chociażby po „While My Guitar Gently Weeps”) piosenka George’a, w której metaforycznie komentuje sytuację w rozpadającym się zespole, tym razem odnosząc się do filozofii hinduistycznej. „Ja, mnie, mój” – pewnie nasłuchał się tych słów od dwóch liderów zespołów, gdy przynosił swoje piosenki, gdy podrzucał swoje pomysły…
Przez cały dzień Ja mnie mój, ja mnie mój, ja mnie mój Przez całą noc Ja mnie mój, ja mnie mój, ja mnie mój Teraz boją się rzucić to Wszyscy splatają to Mocni chcą ciągle się czuć Przez cały dzień, ja mnie mój Ja mnie mnie mój! Ja mnie mnie mój! Ja mnie mnie mój! Ja mnie mnie mój! Wciąż w uszach mych Ja mnie mój, ja mnie mój, ja mnie mój Nawet te łzy Ja mnie mój, ja mnie mój, ja mnie mój Nikt nie boi się zagrać w to Wszyscy wciąż mówią to Nic nie wstrzymuje nas już Przez cały dzień, ja mnie mój Ja mnie mnie mój! Ja mnie mnie mój! Ja mnie mnie mój! Ja mnie mnie mój! Wciąż w uszach mych Ja mnie mój, ja mnie mój, ja mnie mój Nawet te łzy Ja mnie mój, ja mnie mój, ja mnie mój Nikt nie boi się zagrać w to Wszyscy wciąż mówią to Nic nie wstrzymuje nas już Przez życie twe, ja mnie mój Olsztyn, 3.03-5.04.2020
Koniec wieńczy dzieło. To ostatnia piosenka z albumu „Let It Be”, którą przetłumaczyłem. Na podsumowanie poczekam do 8 maja, gdy zapewne nie będziemy świętować 50-lecia tej płyty…
No dobra, o czym jest właściwie ta piosenka? Lennon po dziesięciu latach od jej napisania mówił, że to absurdalne bzdury. Ale mówił też o kilku innych utworach, np. o „I Am the Walrus”, wiązałbym to raczej z późniejszym dystansowaniem się na siłę od swej przeszłości.
Traktując w miarę na serio „Dig a Pony” mamy tu więc egzaltację Lennona, której podmiotem jest oczywiście Yoko Ono. Cała reszta to dodatki. Ważne, ale tylko dodatki. Więc mamy coś o używkach („pony”, czyli powiedzmy mała flaszka), wspomnienie prehistorii The Beatles („Moondogs”), uszczypliwość wobec będących zawsze za Beatlesami o pół kroku Rolling Stonesów, nawiązanie do Boba Dylana (wiejący wiatr).
Obalam małpkę Świętować możesz więc, co tylko chcesz wciąż Świętować możesz już, co tylko chcesz wciąż Szaleję w drodze Wypełniać możesz więc każde z miejsc, twe są Wypełniać możesz już każde z miejsc, twe są Mówiłem to Wszystkim jesteś ty Wszystko, tak, jak tylko chcesz, tak właśnie musi być… Bo dziś… Stawiam na księżyc Zaświecić możesz więc wszystkim tym, czymś jest Zaświecić możesz już wszystkim tym, czymś jest Kamienie toczę Małpować możesz więc każdego, znasz go Małpować możesz już każdego, znasz go Mówiłem to Wszystkim jesteś ty Wszystko, tak, jak tylko chcesz, tak właśnie musi być… Bo dziś… Czuję wiatr w żaglach Wskazywać możesz więc wszystko, co widzisz dziś Wskazywać możesz już wszystko, co widzisz dziś Jechałem lorą Wywłaszczyć możesz więc każdą łódkę swą Wywłaszczyć możesz już każdą łódkę swą Mówiłem to Wszystkim jesteś ty Wszystko, tak, jak tylko chcesz, tak właśnie musi być… Olsztyn, 5.03-5.04.2020
Piosenka trafiła na płytę „Let It Be” w wersji nagranej 30.01.1969 podczas koncertu na dachu EMI. Czekamy ciągle na najnowszą wersję filmu „Let It Be” (jak rozumiem będzie tam cały koncert?), a tymczasem udana imitacja.
Szanty jeszcze nie tłumaczyłem. Owszem, ze trzy mokre piosenki by się znalazły („Yellow Submarine”, „Octopus's Garden”, „Sailing”), ale „Maggie Mae” to regularna pieśń z portu Liverpool, w dodatku z połowy XVIII wieku. Historia prosta jak seks – portowa prostytutka okrada chłopaka, który wrócił z kasą z morza i zatrzymał się w „domu marynarza”. A zarabiał 2 funty 10 szylingów na tydzień (czyli po prostu dwa i pół funta). To było chyba dużo.
Lennon miał duży sentyment do tego utworu, który grywali jeszcze w czasach The Quarrymen. Ten muzyczny żart (piosenka nagle się urywa) doskonale wpisał się w klimat „Let It Be”, albumu, którego ideą miał być powrót do najgłębszych korzeni. Retrospekcja wyszła tak sobie, ale u Beatles nawet „tak sobie” oznacza coś ciekawego.
O, brudna Maggie Mae Już zabrali ją stąd gdzieś Już ulicą Lime nie będzie łazić ciągle Uznał sędzia winę dziś jej Za rabunek w porcie ściśle Tak brudną jest kradziejką Maggie Mae Gdy do portu Liverpool Powróciłem statkiem znów Dwa funty dziesięć w tydzień, to był mój szmal Olsztyn, 3-4.04.2020
Na filmy o dzielnym piracie z Karaibów nie chadzam, a jak widać powinienem. W części pod tytułem „Zemsta Salazara” pojawia się Paul McCartney, który gra więzienny epizod. Co robi w kazamatach wujek Jack? Oczywiście rżnie w karty i śpiewa „Maggie Mae”.
To jedna z pierwszych i zarazem ostatnich wspólnych piosenek Johna Lennona i Paula McCartneya. Chociaż oczywiście, jak to u Beatlesów, nie do końca. John napisał „One After 909” prawdopodobnie około 1955 roku, dwa lata przed tym, zanim poznał Paula. Ale gdy grywali ją w czasach The Quarrymen, była już ich wspólnym dzieckiem, Paul na pewno coś dołożył od siebie. Czyli jednak pierwsze…
I ostatnie zarazem. To ostatnia na płycie „Let It Be” piosenka, którą można przypisać tej spółce kompozytorskiej (kolejne trzy są dziełami samodzielnymi: „The Long and Winding Road” McCartneya, „For You Blue” Harrisona i „Get Back” McCartneya). Utwór, wydany oficjalnie na płycie 8 maja 1970 r., został zarejestrowany 30 stycznia 1969 r. na żywo podczas koncertu na dachu. I wprawdzie w połowie 1969 roku nagrali jeszcze wspaniały album „Abbey Road”, tworzony wedle zasady „jak za starych, dobrych lat”, to przecież już nie pisali razem… Ta wiązanka na drugiej stronie płyty paradoksalnie wręcz podkreśla ten fakt – utwory są połączone, ale dokładnie widać, gdzie leży miedza…
Wracając do tematu, czyli „One After 909”, piosenka ma nieco banalny tekst, ale trzeba przyznać, że jak na 15-latka ciekawy. Chociażby to zaskoczenie, że bohater miał zły bilet. Na surrealizm poczekamy jeszcze kilka lat.
Ma mała mówi: „Jechać tym po dziewiątej dziewięć mam” Ja jej: „Ruszaj się, kotku, tą linią też jeżdżę ja” Mówię: „Ruszaj się” raz, „Ruszaj się” dwa Nie bądź, mała, zimna jak lód tak Mówi: „Jechać tym po dziewiątej dziewięć mam” Błagałem, by została, na kolanach wręcz błagałem ją „Ty tylko się wygłupiasz, ze mną się wygłupiasz wciąż” Mówię: „Ruszaj się” raz, „Ruszaj się” dwa Nie bądź, mała, zimna jak lód tak Mówi: „Jechać tym po dziewiątej dziewięć mam” Bagaże w garść, na stację truchtem Mówią mi: „Masz przecież złą miejscówkę” Bagaże w garść, znowu dom Widzę, że na numerze mam błąd, cóż Mówi: „Jechać tym po dziewiątej dziewięć mam” Ja jej: „Ruszaj się, kotku, tą linią też jeżdżę ja” Mówię: „Ruszaj się” raz, „Ruszaj się” dwa Nie bądź, mała, zimna jak lód tak Mówi: „Jechać tym po dziewiątej dziewięć mam” Bagaże w garść, na stację truchtem Mówią mi: „Masz przecież złą miejscówkę” Bagaże w garść, znowu dom Widzę, że na numerze mam błąd, cóż Mówi: „Jechać tym po dziewiątej dziewięć mam” Ja jej: „Ruszaj się, kotku, tą linią też jeżdżę ja” Mówię: „Ruszaj się” raz, „Ruszaj się” dwa Nie bądź, mała, zimna jak lód tak Mówi: „Jechać tym po dziewiątej dziewięć…” Więc mówi: „Jechać tym po dziewiątej dziewięć…” Więc mówi: „Jechać tym po dziewiątej dziewięć mam” Olsztyn, 31.03-3.04.2020