poniedziałek, 23 lipca 1990

Niemcy na swych wysłużonych karimatach

Co łączy Ogólnopolskie Spotkania Zamkowe „Śpiewajmy Poezję”, Rogera Watersa oraz skautów? Na przykład kilka lipcowych dni w 1990 roku.

W lipcu 1990 roku, gdy istniały jeszcze dwa państwa niemieckie, przeżyłem w Olsztynie spotkanie ze skautami z Republiki Federalnej Niemiec. Wszystko zaczęło się 21 lipca o godz. 23.00 na ulicy Dąbrowszczaków. Wracałem właśnie ze wspólnego oglądania w hufcu transmisji koncertu „The Wall”, jaki Roger Waters dawał na Potsdamer Platz w Berlinie. W pobliżu banku (oczywiście zamkniętego o tej porze) spotkałem dwójkę młodych Niemców płci obojga, którzy bezradnie i z lekkim przerażeniem w oczach pytali, gdzie mogą wymienić swe silne, dumne niemieckie marki na nasze piękne, wyzwolone spod komunizmu polskie złotówki. O ile dobrze zrozumiałem, w hotelu nie chcieli ich przyjąć, bo nie mieli złotówek.
Spotkani Niemcy mieli szczęście, że trafili na mnie, a nie na przykład na cinkciarza (no, ale co by cinkciarz robił o północy pod bankiem). Od słowa do słowa wyjaśnili mi, że są grupą niemieckich skautów, którzy właśnie przyjechali pociągiem, by pozwiedzać Ostpreußen (porównanie będzie zupełnie od czapy, ale pewnie czuli się, jak my jadąc na Litwę). Jak się potem okazało, mieli nawet cokolwiek rewizjonistyczną mapę Warmii i Mazur. Nie, nie byli rewizjonistami, po prostu innej mapy nie zdobyli...
Szczęście der Pfadfinder und die Pfadfinderinnen polegało też na na tym, że w tym czasie prowadziłem przy Domu Harcerza znajdującym się przy ul. Niepodległości hotelik pod namiotami dla tłumnie nawiedzających nasze miasto miłośników poezji śpiewanej. Poszedłem z dwójką zwiadowców na dworzec PKP, gdzie smętnie zalegała reszta ich drużyny. Wzbudzili od razu mój szacunek. Pochodzili z bogatego kraju, a leżeli na brudnym olsztyńskim dworcu na swoich naprawdę wysłużonych karimatach (moja była w dużo lepszym stanie). Od razu oceniłem, że nasz hotelik pod namiotami, czyli harcerska dycha, kanadyjka, materac wojskowy i zatęchły koc, to nie są warunki, które ich zniechęcą. Hotelik był odpłatny, w przeliczeniu marka za dobę. Honorowi Niemcy wybłagali mnie, bym przyjął od nich po zwei Deutsche Mark. Nasz klient, nasz pan.
Na następny nocleg zaprosiłem ich jednak (już zupełnie gratis) do naszej harcówki przy ul. Skłodowskiej. Bardzo im się spodobał mój mundur z poczwórnie plecionym sznurem komendanta szczepu i od tej pory zwracali się do mnie per Gruppenführer.

Ranek, gdy przyjaźń polsko-niemiecka kwitła w najlepsze, spędziliśmy w domu na polskim śniadaniu (kiełbasa i te sprawy), a w tle towarzyszył nam nagrany dzień wcześniej na wideo koncert z Berlina. Fritz, ich szef, jakoś nie podzielał mojego entuzjazmu, że Roger Waters dał w Berlinie koncert „The Wall” z okazji zburzenia kilka miesięcy wcześniej Muru Berlińskiego… Może mu się to zjednoczenie Niemiec nie podobało? Może się czegoś bał? Chętnie bym z nim o tym dziś porozmawiał, ale nie udało się utrzymać kontaktu przez te prawie 30 lat.
Niemieckich skautów z Verband Christlicher Pfadfinderinnen und Pfadfinder (organizacja zrzesza ewangelików) pożegnałem na olsztyńskim dworcu, gdy odjeżdżali w kierunku Pisza. Na zakończenie Fritz wyjął gitarę, zagrał każdemu członkowi drużyny jego ton, a następnie na głosy zaśpiewali „Summertime”. Przed oczami stanęli mi Bach (po obozie z 1984 roku korespondowałem nawet z pewną Niemką z Eisenach, która w każdym liście podkreślała, że „Bach in Eisenach geboren”), Beethoven, Mozart…
A w naszej kronice pozostał dowód na to, że potrafią nie tylko ładnie śpiewać.

21-23.07.1990
przypadkowi goście z Verband Christlicher Pfadfinderinnen und Pfadfinder
Olsztyn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz