niedziela, 10 kwietnia 2005

Kopernik, czyli nic śmiesznego

Był sierpień 1984 roku. Na naszym obozie Starszoharcerskiej Akcji Szkoleniowej we Fromborku zagościli „słuszni Niemcy”, czyli młodzież z NRD a konkretnie z FDJ. Takie skróty trzeba już tłumaczyć, jak nie przymierzając SDKPiL, więc dla niezorientowanych: FDJ to Freie Deutsche Jugend czyli Wolna Młodzież Niemiecka. Po prostu młodzieżówka Niemieckiej Socjalistycznej Partii Jedności, komunistycznej partii rządzącej w NRD (Niemieckiej Republice Demokratycznej, to już dla zupełnie niezorientowanych).

Gdzie należy zaprowadzić młodych Niemców we Fromborku? Oczywiście trzeba im pokazać, że Kopernik wielkim POLAKIEM był. Zapędziliśmy zatem młodzież wschodnioniemiecką do wieży Kopernika (a właściwie wieży Radziejowskiego) na wzgórzu katedralnym. Kopernik jak Kopernik, ale wieża w środku jest okrągła i można chodzić wokół zawieszonego tam wahadła Foucaulta (długość 28,5 metra). Korzystając z okazji usiłowaliśmy opowiedzieć przyjaciołom zza Odry, jak to w Warszawie pochód pierwszomajowy chodzi do dziś (a był sierpień), bo wszedł na rondo. Czy to nasze zdolności językowe okazały się za słabe, czy też legendarne teutońskie poczucie humoru zawiodło, dość, że nikt się jakoś nie śmiał...
Całe szczęście, że nie rozpoczęliśmy dyskusji na temat narodowości Kopernika, bo byśmy się zupełnie nie dogadali. Zresztą 536 lat temu, gdy Mikołaj przychodził na świat w Toruniu, nie było ani narodu polskiego, ani niemieckiego w tym znaczeniu, o którym mówimy dziś.
Zostawmy te nacjonalizmy i popatrzmy na Frombork.
Zalew prawie jak w czasach Kopernika, tylko widoczna w oddali Mierzeja Wiślana mogła jeszcze nie istnieć w obecnej postaci...


Mógł Kopernik oglądać zalew ze swej wieży, ale mógł również zachodzić na Wieżę Wodną.


Być może Kopernik wchodził na Wieżę Wodną, ale z pewnością w dole nie widział swego pomnika :) Musiałby poczekać do 1973 roku...


Będąc w Wieży Wodnej nie zastał też z pewnością ani swego portretu, ani tym bardziej mnie (taki stary to ja nie jestem).


Przechadzał się z pewnością nad zalew, skąd mógł podziwiać i katedrę, i swoją wieżę.


Mieszkał w jednej z kanonii tuż obok wzgórza katedralnego. I ja tu kiedyś mieszkałem. Nie, nie w kanonii. Obok stały rozbite nasze namioty podczas VI Polowej Zbiórki Harcerstwa Starszego w 1987 roku.


Wieża Radziejowskiego. Tak, to tu nastąpił przewrót. A taka niepozorna...


Boczna furtka w murze otaczającym wzgórze. Moim zdaniem najbardziej romantyczne miejsce we Fromborku. Ciekawe, czy Kopernik tędy przemykał niepostrzeżenie :)


Niejedną godzinę spędził z pewnością w katedrze. Na elektryczną klawiaturę musiałby czekać 400 lat, do lat 30. XX wieku.


Lekko licząc jakieś 1000 koni (mechanicznych) zaparkowało u stóp katedry. Ciekawe, ile miejsc parkingowych czekało na konnych przybyszów w 1543 roku?

sobota, 2 kwietnia 2005

Złowieszcze słowo „deadline”

To była sobota. Normalnie „Nasz Olsztyniak” byłby już wydrukowany i czekałby na niedzielny poranny kolportaż. Ale nie tego dnia. Nie tylko ten plan uległ zmianie. Przygotowywany właśnie na ten tydzień debiut czwartkowego, rozrywkowego, wydania „Naszego Olsztyniaka” również musiał poczekać.

Przyjechaliśmy po południu do pracy i nie bardzo wiedzieliśmy, co robić z gazetą. Przygotowaliśmy normalny numer, ale czuliśmy, że to może nie wystarczyć. Czas jednak w prasie drukowanej płynie szybko, a nad każdym redaktorem wisi złowieszcze słowo „deadline”. I w momencie, gdy już podjąłem decyzję o druku owej normalnej gazety i przekazywałem przez telefon tę informację do drukarni, usłyszałem w radiu wiadomość, która musiała zmienić tę decyzję. Deadliny poszły w kąt, drukarnia wstrzymała druk, a my zrobiliśmy całkiem nowe wydanie „Naszego Olsztyniaka”. Już o 3 rano pod niektórymi olsztyńskimi mieszkaniami leżała pierwsza w Polsce gazetą z TĄ wiadomością.

Nad wydaniem pracowała Iwona...


...Gosia...


... i Kasia, która była chyba w tym czasie w którymś kościele.

Przyjmijmy, że moja rola nie ograniczyła się do kontaktów z drukarnią...