Chciałem tylko, żeby gdzieś przekroczyć granicę, wszystko jedno którą, bo ważny dla mnie był nie cel, nie kres, nie meta, ale sam niemal mistyczny i transcendentny akt przekroczenia granicy.
(Ryszard KAPUŚCIŃSKI, „Podróże z Herodotem”)
MC Kwadrat olsztyńską scenę jazzową ubarwia (żeby nie powiedzieć: tworzy) już od ładnych paru lat, ale jeszcze nie miałem okazji posłuchać ich na żywo. Do dziś.
W dodatku miejsce było wyjątkowe. Olsztyńskie Planetarium nadaje się na świetne koncerty, z czego już parę razy korzystał zaprzyjaźniony Spare Bricks, ostatnio w czasie równonocy wiosennej.
Koncert był pod hasłem Astronomiczna Jesień Jazzowa, więc w czasie równonocy jesiennej usłyszeliśmy adekwatne utwory muzyczne, że wymieńmy te, które zapamiętałem: - „Also sprach Zarathustra” Richarda Straussa (czyli kompozycja użyta m.in. w filmie „2001: Odyseja kosmiczna”), - „Venus” Shocking Blue w wersji à la la Herbie Hancock (niedawno odświeżyłem swoją polską wersję), - „Summertime” George’a Gershwina (mam swoją polską wersję), - „Autumn Leaves” Josepha Kosmy (to na koniec triady „trzy pory roku”), - „Moonlight Serenade” Glenn Miller & His Orchestra (słuchałem w „oryginalnym” wykonaniu dwa lata temu w Lizbonie), - „Fly Me to the Moon” (pamiętam polską wersję dla Bożeny z 2019 roku), - „Night and Day” Cole’a Portera, - „Crystal Silence” Chicka Corei, - „Sing, Sing, Sing”, który napisał Louis Prima, a do kanonu weszła wersja Beny’ego Goodmana.
Zespół w składzie: Mateusz Cwaliński – instrumenty klawiszowe i wokal, Stefan Kulawczuk – saksofon, Jacek Pikora – kontrabas, Konrad Wieteska – perkusja.
Gdy na przełomie lat 70. i 80. zapisywałem sobie w kajeciku Listę Najlepszych Zespołów Wszechświata i Okolic, największe trudności miałem z pisownią Jethro Tull.
Z muzyką poszło o tyle lepiej, że znałem na pamięć wydaną w 1979 roku w Polsce składankę wytwórni Chrysalis, na której było m.in. Blondie, UFO z „Doctor Doctor”, okaleczona wersja „I’m Going Home” Ten Years After oraz właśnie Jethro Tull z „Moths” (pyszna koincydencja – wytwórnia „Poczwarka” wydaje piosenkę „Ćmy”). Że kiedykolwiek zobaczę na żywo kogokolwiek z tej składanki, nawet nie przyszło mi do głowy. Po całych dekadach udało się z UFO, udało dubeltowo z Ten Years After, a dziś spełniło się odkładane od lat, mimo kilku okazji, pragnienie zobaczenia na żywo grupy Iana Andersona.
Dodatkowo pojawiła się okazja, by zobaczyć, jak w zasadzie wygląda ta Bydgoszcz, miasto kojarzące mi się z Rulewskim, ważnym zjazdem ZHP, Druhną Małgorzatą, Byfauchem, dżemami Fordon i… to już chyba tyle. Miastem się nie zawiodłem.
Na siedzibę wybraliśmy 14 piętro w River Tower z widokiem prawie na Sisu Arena, gdzie odbył się koncert. Sisu chowa się za halami Torbyd i Immobile Łuczniczka.
Miastem się nie zawiodłem, a koncertem? Jeśli mam przed sobą świetne kompozycje, naładowanego energią lidera i odmłodzony skład reszty zespołu, to nie może być rozczarowania. Nawet jeśli w wokalu Andersona słychać, że to już siódma dekada na scenie…
Trasa pod hasłem „The Seven Decades” musi składać się z utworów z całej długiej historii zespołu. I tak było:
„Nothing Is Easy” 1969. Świetny początek, przenoszący nas do jedynie słusznej epoki w dziejach rock and rolla.
„We Used to Know” 1969. Utwór z dedykacją dla The Eagles, których wydany osiem lat później megahit „Hotel California” brzmi tak, jakby należał do tej samej sieci hotelarskiej… Anderson ugodowo twierdzi, że podobną progresję akordów można było już usłyszeć w zupełnie innych wcześniejszych utworach. Ale grafika z neonem Holiday Inn to jak puszczenie oka. Czego jak czego, ale poczucia humoru Ianowi nie brakuje.
„Living in the Past” 1969. Gdy słyszę ten utwór, przypomina mi się Tomasz Beksiński. Ten utwór w jego audycjach około pierwszej w nocy rozpoczynał kącik muzycznych wspomnień z najlepszymi płytami z przeszłości.
„Hunt by Numbers” 1999. Nie samą przeszłością Anderson jednak żyje. Nagły przeskok o 30 lat do przodu pokazuje, że może ta nagroda Grammy w 1989 roku za najlepsze wykonanie utworu w kategorii heavy metal nie była taka głupia.
„Dharma for One” 1968. Tym razem dedykacja na serio, czyli dla byłych perkusistów Jethro Tull. A trochę ich było, podobnie zresztą jak innych muzyków. W kategorii zaliczonych współpracowników Ian Anderson śmiało może konkurować z Robertem Frippem (dziś szósta rocznica wspaniałego koncertu King Crimson w Zabrzu, gdzie Jethro Tull grali dwa dni temu). Krótkie solo gra Scott Hammond. Nie, nie na klawiszach (przepraszam za ten suchar).
„Hammer on Hammer” 2023. Coś pomiędzy Thorem a Odynem.
„Songs From the Wood” 1977. Z wdzięcznością przyjmuję powrót do przeszłości. Joe Parrish-James nie tylko świetnie gra na gitarze, ale i dobrze śpiewa. Tu bardzo się przydał jego głos do harmonii będących znakiem rozpoznawczym tego utworu.
„Mine Is the Mountain” 2022. Próbowałem przetłumaczyć w chwili premiery, ale przyznam, że się poddałem.
„Bourrée” 1969. Bach i wszystko jasne! E-moll, jakby co. Basista ma ciężką robotę w tym kawałku. I nie, nie było to David Goodier (z przerwami w zespole od 2007), jak podają wszyscy, ale Jack Clark, który zastąpił go wcale nie w ostatniej chwili (zdaje się, że Goodier ma problemy ze zdrowiem).
Zasłużona przerwa. Mick Jagger też schodzi na przerwę, oddając na dwa numery mikrofon Richardsowi (ale Paul McCartney ani w 2013, ani w 2018 nie zszedł). Przedłużający się kwadrans antraktu to okazja do pamiątkowego zdjęcia ze spotkanymi na koncercie znajomymi z pracy (ale to dwie różne prace):
„Heavy Horses” 1978. Skoro nazwę zespołowi dał żyjący trzy wieki temu agronom, nie mogło zabraknąć pieśni o ciężko pracujących na roli koniach.
„The Navigators” 2023. Rock progresywny w najczystszej postaci – muzycznie i tekstowo. I John O'Hara prowadzi swe klawisze przez wzburzone morze kompozycji, nie wpadając ani razu na skały.
„Mrs Tibbets” 2022. Oppenheimera na wizualizacjach rozpoznałem od razu… Też bym wolał, by broń atomowa nigdy nie powstała. A konkretniej – by nigdy nie powstały okoliczności, w których jej powstanie zawisło między możliwością a koniecznością.
„Dark Ages” 1979. Jesień średniowiecza, a na zewnątrz lato stulecia.
„Aqualung” 1971. Najdłuższy moment koncert. Mógłby być dłuższy, nikt by się nie pogniewał. Zwłaszcza, że koniec wisi w powietrzu…
„Locomotive Breath” 1971. Bis. Wolno użyć komórki, by zarejestrować przyjazd pociągu. Co robię z tym większym podnieceniem, że siedzę w strategicznie najlepszym miejscu na sali.
Ian żegna się z równą, a może nawet większą żywotnością, niż na początku koncertu. Osiemdziesiątka to nowa pięćdziesiątka, to oczywiste! Z taśmy słyszymy „Cheerio” z 1982 roku.
Wyjściu towarzyszy „What a Wonderful World”. Louis Armstrong wyprowadza nas w optymistycznym nastroju…
To jedyna autorska piosenka, jaką zespół The Yardbirds nagrał na płytę „Having a Rave Up with the Yardbirds” wydaną w listopadzie 1965 roku. Reszta to standardy i covery. Ale jaka!
„Still I’m Sad” to perełka, nawet na tle tych wszystkich świetnych piosenek z połowy lat 60. Jej autorami są Paul Samwell-Smith oraz Jim McCarty. Tekst jest dość oryginalny jak ten moment rozwoju poezji rockowej, ale o nim za chwilę. „Still I’m Sad” kochamy przede wszystkim za frapujące opracowanie muzyczne. To by się papież Grzegorz I zdziwił, gdyby usłyszał, co po prawie czternastu wiekach od opracowania przez niego zasad chorału (nazwanego później na jego cześć gregoriańskim) można wycisnąć z tej formy muzycznej. Dodatkowym smaczkiem jest udział w nagraniu Giorgia Gomelsky’ego, urodzonego w Tbilisi menadżera muzycznego, który był producentem całego albumu. Jego niski głos wpleciony w chorał to jednak mylny trop – chorał gregoriański to tradycja Kościoła zachodniego, a Gruzja to prawosławie, w którym muzyka liturgiczna poszła innymi torami.
Obiecany tekst, w moim tłumaczeniu, do którego przymierzałem się od wielu, wielu lat…
Spójrz na gwiazdy, co z nieba lecą wprost w nas Wolno gasną, całują łzy twe, gdy łkasz Spójrz na wiatr, co łagodnie tak strąca włosy twe Spójrz na deszcz, co w niełasce skrył się, smutno mi
Moje łzy obracają się ciągle w proch Dzień je suszy, a gubią się w każdą noc Dziś to wiem, że w moje serce czas dmie ten wiatr Niechaj pada, gdy wszystko dzieli nas, smutno tak Smutno mi, och, smutno tak Olsztyn, 23-27.08.2023