niedziela, 7 stycznia 1996

Orkiestra coverów

Ponad 250 osób uczestniczyło w niedzielnym koncercie Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Podczas olsztyńskiego finału w Pubie From zagrały zespoły Zaraza, Epidemia, Soho, Katharsis i Big Day. Wszyscy zapamiętają przede wszystkim standardy muzyki rockowej oraz doskonałą zabawę.

Pierwszy tak duży koncert w niedawno otwartym Pubie From pokazał, że lokal wprawdzie jest ciasny, ale ma doskonałą atmosferę. Duża w tym zasługa z pewnością doskonale się bawiącej publiczności, ale nade wszystko zespołów, które tego wieczora stanęły na wysokości zadania i dostroiły swe umiejętności do rangi wydarzenia - olsztyńskiego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Zaczęła Zaraza - tajna (bo ciągle mało znana w szerokiej Polsce) broń olsztyńskiej sceny rockowej. Zespół przechodził ostatnio pewne zmiany personalne - w listopadzie opuścił jego szeregi doskonały gitarzysta Piotr Szymański, którego na krótko zastąpił muzyk z elbląskiej grupy Funk Jello, zaś ostatecznie skład Zarazy uzupełnił niejaki Pachoł z olsztyńskiego Preleganta. Zmianę gitarzysty było słychać, ale nie wpłynęło to na razie zasadniczo na muzykę grupy. Świetnie przyjęty przez publiczność od samego początku zespół zagrał swoje największe przeboje (może poza „Jestem radio, jestem telewizja”). Był też pierwszy tego wieczoru cover – „Take It As It Comes” The Doors. I drugi, jakże odmienny standard, którym Zaraza kończy swoje występy rozpalając każdą publiczność do białości – „When the Saints Go Marching In”.
Przerwę w oczekiwaniu na następny zespół wypełniła licytacja kaset (pieniądze oczywiście na Orkiestrę). Bohaterką wieczoru była Sylwia, która wylicytowała trzy kasety płacąc za nie 26 zł. Oferowany później kompakt kupił natomiast za 30 zł Bogdan Zalewski, właściciel salonu muzycznego Ewelina, który nagłaśniał za darmo koncert.
Po Zarazie przyszedł czas na... Epidemię. To ciekawie brzmiący studencki zespół, który kopiuje brzmienie lat 70. Chłopcy mają w składzie instrument klawiszowy, którego przez gęsty tłum nie udało mi się dojrzeć, ale brzmiał zupełnie jak Hammond. Nic więc dziwnego, że grają kawałki Deep Purple. Zaczęli z grubej rury od „Smoke on the Water”, pod koniec było „Hey Joe” (ten numer Purple nagrali na swej pierwszej płycie), a na finał „Speed King”. Można było spodziewać się, że zmienią aranżację w tym ostatnim utworze - szaleńczego wyścigu gitary Blackmore'a z organami Lorda nie da się skopiować... Publiczności cały czas się jednak podobało.
Soho, trzeci tego wieczora zespół, to też lata 70., choć raczej druga ich połowa i bardziej amerykańska niż angielska muzyka. Publiczność i ten jednak zespół przyjęła z entuzjazmem. Choć może nie zagrał on tak przebojowo jak pozostałe, to potrafił wciągnąć do zabawy i przekonać nawet publiczność do wspólnego śpiewania.
Przedostatnia niedzielnego wieczora kapela, Katharsis, gra coraz ostrzejszą muzykę, stopniowo rezygnując z bluesrockowego brzmienia sprzed kilkunastu lat na rzecz hard rocka, a nawet rapu, w którym celuje śpiewający od czasu do czasu basista zespołu. Zespół ma już kilka znanych w Olsztynie przebojów, ale i on sięgnął tego wieczora do obcego repertuaru, wykonując „Harley mój” Dżemu.
Po Katharsis przyszedł czas na gwiazdę wieczoru. Big Day zagrał niezważając na panującą w zespole grypę. Występ był o tyle ważny, że grupa zadebiutowała w Olsztynie w nowym składzie, uzupełnionym od niedawna o Piotra Szymańskiego (tego właśnie, który opuścił szeregi Zarazy). Nowego gitarzystę było już słychać, gdzieniegdzie pojawiały się jego własne zagrywki. Zespół gra trochę ostrzej (jak zawsze na koncertach), ale Marcin Ciurapiński zapowiedział, że kolejna, trzecia już, płyta zespołu będzie właśnie taka. Zdaje się to potwierdzać zagrany premierowo utwór „Zostawić ślad”. Big Day też nie uciekł tego wieczora od obcych kawałków. W krótkim występie (z powodu grypy) znalazła się piosenka Krzysztofa Klenczona „Gdy kiedyś znów zawołam cię” oraz zagrany na finał „Wild Thing” The Troggs.