niedziela, 28 listopada 2021

Beatlesi cofnięci z powrotem do tyłu

468 minut z Beatlesami. Od razu sobie powiedzmy, że prawie osiem godzin to nie jest dawka dla przeciętnego słuchacza „Yesterday”. Dla fana – zaledwie przystawka. Panie Jackson, prosimy o 18-godzinną reżyserską wersję filmu „Get Back”! Może być 55-godzinna…

Na „Get Back”, czyli wywrócone do góry nogami „Let It Be”, czekaliśmy prawie trzy lata (pomijając, że czekaliśmy lat pięćdziesiąt). Między zapowiedzią 30 stycznia 2019 roku a premierą pierwszego odcinka 26 listopada 2021 wiele się zmieniło… Miał być kinowy film, wyszedł streamingowy miniserial. Miał być we wrześniu 2020, ale epidemia nie takie filmy opóźniała.
Garść moich refleksji z czerwonymi oczami, częściowo z wlepiania się przez osiem godzin, częściowo ze wzruszenia…

Michael Lindsay-Hogg


Pierwotny reżyser z 1969 roku. Facet irytujący (te jego cygara, to ciągłe wcinanie się między wódkę i zakąskę, z głupimi pomysłami w stylu zagrania w sierocińcu), ale to jemu zawdzięczamy najlepszy technicznie i najobszerniejszy materiał filmowy z sesji nagraniowej Beatlesów. Można się poczuć świadkiem wydarzeń na żywo.

Twickenham Studios


Pomysł, by w dwa tygodnie w nieprzytulnym hangarze przygotować od zera nową płytę Beatlesów z 14 nienapisanymi jeszcze utworami, był szalony. Gdyby wyszedł, byłby kolejnym dowodem na geniusz Beatlesów. Wprawdzie nie wyszedł, ale i bez tego wiemy, że byli genialni.

George Harrison


Wypadł nieco niekorzystnie… Ktoś nawet napisał: „Więc to nie Yoko, a George…”. Momentami jego reakcje, zwłaszcza na słowa McCartneya, który ewidentnie chce po prostu dobrze, szybko i skutecznie pracować, mogą denerwować. Wiedząc jednak, jak w Harrisonie narastała frustracja związana z tym, że nie przebijał się ze swoimi piosenkami na płyty Beatlesów (a miał ich przecież w zanadrzu, co się za rok okaże, kilkadziesiąt) i że patrzył na ciągle współpracującą parę Lennon/McCartney, można i trzeba to zrozumieć. Nie chciał czekać 10 lat, aż zaaplikuje po dwie swoje piosenki do kolejnych albumów The Beatles.

Get Back

Ten moment olśnił chyba wszystkich. Widzimy, jak dosłownie na naszych oczach powstaje od zera nowa piosenka. Ex nihilo. Paul czeka na przyjście Johna i coś tam brzdąka na basie, a po chwili ma już początek piosenki i pierwsze słowa. Parę minut później gra już cały zespół, włącznie z wchodzącym z marszu Lennonem.

Sabrata

Jedna z tych rzeczy, których trochę żal, że nie wyszły… Ale powiedzmy sobie jednak, że pomysł, by zagrać w starożytnych ruinach w Libii, był raczej z góry skazany na niepowodzenie (na marginesie – pół roku później wojskowy pucz zmienił tę niedemokratyczną monarchię w równie niedemokratyczną republikę pod wodzą pułkownika Mu’ammara al-Kaddafiego). A pomysł zagrania w ruinach zrealizowali dwa lata później Pink Floydzi, ale w spokojniejszej części świata, po drugiej stronie Morza Śródziemnego.

Mal Evans

Trudno nie darzyć sympatią tego faceta, z którego oczu bije miłość do zespołu. I który, jak przystało na świetnego asystenta, zrobi wszystko, co trzeba – zapisze tekst rodzącego się właśnie w głowie McCartneya utworu, wyśle kogoś po muszkę dla Harrisona czy w pół godziny załatwi kowadło, bo trzeba stuknąć młotkiem w nowej piosence.

Abbey Road


A propos kowadła i nowej piosenki, to film pokazuje, jak wiele utworów z „Abbey Road” miało swój początek w styczniu 1969 roku, w czasie sesji „Let It Be”. W większych lub mniejszych fragmentach słyszymy większość przyszłej płyty!
„She Came In Through the Bathroom Window”
„Maxwell's Silver Hammer”
„Golden Slumbers”
„Carry That Weight”
„Mean Mr. Mustard”
„Oh! Darling”
„Polythene Pam”
„Her Majesty”
„Octopus's Garden”
„Something”
„I Want You (She's So Heavy)”

Imigranci

Pewne kwestie są aktualne po 50 latach… Przez chwilę „Get Back” było protest songiem przeciwko brytyjskim ruchom antyimigranckim z tekstem o podróży przez Commonwealth (nie wyłączając Nowej Zelandii, gdzie ośmioletni wówczas Peter Jackson kręcił właśnie swój pierwszy film amatorską ósemką, o czym oczywiście piosenka nie mówi).

Dziewczyny

Yoko była na sesji cały czas, wiadomo. Dość często pojawia się Linda, nie tylko jako muza Paula, ale jako fotograficzka (rodzina zobowiązuje). Rzadziej Maureen Starkey i Pattie Harrison. Yoko i Linda chyba się polubiły. Yoko, wbrew swemu image’owi awangardowej artystki, prowadzi normalną babską rozmowę z Lindą.

Odejście George’a

Najbardziej wstrząsający moment filmu. Facet, niemający jeszcze 26 lat, wstaje i nieśmiało oznajmia, że opuszcza największy zespół świata. Pozostali członkowie największego zespołu świata są oczywiście w szoku i nie wiedzą, jak się zachować. Po przerwie wracają w trójkę i udają, że udają, iż nic się nie stało. Grają hałaśliwie, wręcz celowo wulgarnie, do akcji wkracza nawet Yoko Ono, której wokal zawsze mnie inspiruje… Lennon, jak to Lennon – proponuje podzielić instrumenty George’a oraz zatrudnić Claptona na jego miejsce (który pewnie przyjąłby tę propozycję z pocałowaniem ręki, gdyby nie był przyjacielem Harrisona). Ale bardziej złośliwy jest McCartney, który mówi do Maureen Starkey, by nauczyła się przez weekend paru chwytów (konkretnie A7, D7 i G7) i jest w zespole… No, jeśli tak nisko zawieszona byłaby poprzeczka, to ja chętnie.

Smutna trójka

John, Paul i Ringo w końcu jednak rozumieją (albo przestają udawać), że to nie żarty. Scena, w której obejmują się w męskim trójkącie, jest kluczowa dla zrozumienia, że naprawdę tworzyli zespół.

Profetyczny Paul

Zabawna, z dzisiejszej perspektywy, scena, gdy Paul mówi, że za 50 lat będą się śmiać, iż zespół rozpadł się, bo Yoko usiadła na wzmacniaczu. Peter Jackson pewnie spadł ze śmiechu z krzesła, gdy w 2019 roku to zobaczył przeglądając taśmy.

Mikrofon w kwiatach

Poruszająca rozmowa Johna i Paula, nagrana podstępnie przez realizatorów filmu. Wiadomo, że to oni są liderami i to oni muszą rozwiązać problem (godzinę wcześniej Paul idzie odebrać telefon od Johna i nawet nie zauważa gestu Ringo, który sygnalizuje, że też tu jest…). Paul dla dobra zespołu podkreśla, że to nie on jest liderem, bo jest tylko zastępcą prawdziwego szefa, którym jest John. Co prawda, to prawda – zespół 13 lat wcześniej założył przecież Lennon.

Billy Preston

Nie tylko przeniesienie się do studia Apple, ale także pojawienie się nowego muzyka dało Beatlesom kopa do przodu. Grało się im z Billym tak dobrze, że Lennon rzucił (żartem zapewne), by został członkiem zespołu. McCartney rozsądnie skontrował, że trudno im się dogadywać w czwórkę…

Ringo Starr

Najlepszy perkusista w The Beatles. Nie tylko dlatego jak grał, ale również przez cierpliwy klimat profesjonalnego wsparcia, jaki zapewniał. Siedzieć tak kilka godzin za perkusją i czekać na przebłysk geniuszu kolegów? Nie każdy potrafi…

Wszyscy na wszystkim

Film pokazuje, że podział instrumentów nie był świętością w zespole. Paul, wiadomo, gra na wszystkim co brzęczy i na drzewo nie ucieka, nie wyłączając perkusji. Za perkusją siadają też George i John. John w razie potrzeby bierze bas, a jak trzeba, to zagra solówkę na elektryku (świetnie w „Get Back”), z klawiszami też radzi sobie nieźle. Ringo również pokazuje, że opanował białe i czarne.

George Martin

Jest, a jakoby go nie było. Chyba jego największym zadaniem było spreparowanie fortepianu poprzez wyłożenie go gazetami… Nawet jeśli jest rozżalony, że nie stoi na czele produkcji (bo jej w pewnym sensie nie ma), to nie pokazuje tego po sobie. Czeka na następną okazję. Jak wiemy, doczeka się.

Alan Parsons

Jak widać, każdy nosi buławę w plecaku… 20-letni Parons jest tu facetem od taśm (nie lekceważmy tego, to odpowiedzialna fucha). Za trzy lata będzie odpowiedzialny za dźwięk w „The Dark Side of the Moon”, a potem założy własny zespół.

Pomysł z dachem

Przez jakieś 70 proc. filmu przewija się kwestia wyboru miejsca na koncert podsumowujący rejestrację albumu. Są pomysły średnie, takie sobie i złe. Głównie złe. Mina Paula, gdy przychodzą do niego Michael i Glyn z pomysłem na miejsce występu, mówi wszystko – był wniebowzięty. Pozostałym członkom zespołu pomysł zagrania na dachu, czyli 10 metrów w górę, a nie na przykład 2000 kilometrów na południe, też się natychmiast spodobał. Ewidentnie chcieli zagrać na żywo, ale równie ewidentnie chcieli ten nieszczęsny projekt mieć już z głowy…

Na dachu

Zazdroszczę ludziom mieszkającym w Londynie w II połowie lat sześćdziesiątych… Szczególnie przy Savile Row. Chociaż nie wszystkim wówczas spodobał się hałas dochodzący z góry. Starsza pani narzeka, że się obudziła. Młodzieniec marudzi, że Beatlesi już nie tacy, jak kiedyś. Facet w średnim wieku wolałby zobaczyć, a nie tylko słyszeć. Przeważają jednak zachwyty, włącznie z moim ulubionym wyznaniem starszego pana, że fajnie dostać coś za darmo w tym kraju. Widać od czasów „Taxman” niewiele się zmieniło (a na pewno nie premier – Harold Wilson z Partii Pracy rządził od 1964 do 1970, potem zresztą jeszcze powrócił na stanowisko).

Interwencja

Tak właśnie wyobrażam sobie interwencję londyńskiego policjanta. Opanowanego, kompetentnego, nieużywającego przemocy, dążącego do rozwiązania problemu, a nie pokazania, kto tu rządzi.

Koniec, czyli kondom na suficie

Wejście policji na dach Paul wita szczeniackim uśmiechem godnym czasów, gdy przyczepiał podpalone prezerwatywy do sufitu w Hamburgu.

Refleksja końcowa
Gdy już sądzimy, że nic nie ma w beatlesowskich archiwach, wyskakuje coś takiego. Takim mocnym uderzeniem była „Antologia” w połowie lat 90. Mamy czekać kolejnych 25 lat na coś równie zwalającego z nóg?

poniedziałek, 8 listopada 2021

Lizbona smaczna jak zawsze

Minęły cztery lata od poprzedniej wizyty w Lizbonie. Jak nam będzie smakowała tym razem?


Pierwszy wieczór zaczęliśmy tam, gdzie skończyliśmy w 2017, czyli w Time Out Market. Wizyta pozostawiła na nas (ponownie) niezatarte wrażenie. Po pierwsze z powodu doznań kulinarnych (klasyczne portugalskie dania). Po drugie – po pół godzinie szukania miejsca przy stole, wchłonęliśmy wszystko na stojaka… To miejsce jest zdecydowanie zbyt popularne (na pocieszenie – dwa lata temu w Chinatown w Bangkoku było kilka razy gęściej).

W pizzerii słynnego angielskiego kulinarnego celebryty Jamie Olivera przy Rua do Loreto spodziewaliśmy się podobnych tłumów, ale nie było żadnych. Może dlatego, że pizza jest dobra, ale w Olsztynie znamy ze dwa lepsze miejsca. Pizza z klopsikami nie zrobiła na mnie większego wrażenia...

Niedaleko, również przy Rua do Loreto, jest Restaurante Casa da India. Będziemy tu wracać. Na przykład na grillowaną ośmiornicę. Tzn. ja na nią patrzę.

Niezawodna zimna sangria na Costa de Caparica.

Niezawodne pastel de belém w Antiga Confeitaria de Belém.

Przy Rua dos Sapateiros (przy tej ulicy mieszkaliśmy w 2014 roku) jest znakomita Marisqueira Uma, restauracja z JEDNĄ pozycją w menu, w dodatku jednogarnkową. Wszelakie owoce morza w pomidorowej…

Słynną, najsłynniejszą i przesłynną restaurację Ramiro milej wspominam z 2014 roku. Teraz to już jest… niesmaczne. To godzinne oczekiwanie z numerkami. Ci kelnerzy mający wszystko gdzieś, oprócz mentalnego wymuszania napiwku (bo czym innym jest 20-minutowe oczekiwanie na kilkadziesiąt euro reszty…). Co nie zmienia faktu, że to jest smaczne. Ale trzeci raz już mnie tam wołami nie zaciągną.
Będę miał w miłej pamięci krewetki z Algarve…

…zupo-sałatkę z wnętrzności kraba i w ogóle ogromnego kraba...

…oraz bifanę, czyli kanapkę z wołowiną, którą zgodnie z tutejszym obyczajem ponownie zamówiliśmy na deser (tym razem kelner nie raczył przynieść musztardy).

Chwila nielojalności, czyli wizyta w hiszpańskiej Pata Negra przy Rua dos Arameiros. Zdjęcie wieprzowiny z czarnej świni sobie daruję, ale papryczki z szynką przypominają nam wszystkie katalońskie i andaluzyjskie momenty.

Na naszej dzielni (a było to Bairro Alto) przy Rua da Atalaia jest A Cultura do Hamburguer, gdzie podają (co za zdziwienie) hamburgery o nazwach nawiązujących do słynnych postaci. Mój nazywał się Amália, oczywiście chodzi o świętej pamięci Rodrigues (głupio jakoś tak jeść nieboszczkę...).

A jak żywią w Porto? Zaczynamy od wizyty w Taberna dos Mercadores przy Rua dos Mercadores.

Dla mnie efektowny okoń morski w soli.

Nie dla mnie owoce morza w pomidorówce, podobne do tych z Lizbony.

Dla wszystkich deser.

Dalsze godziny (byliśmy w Porto niecałą dobę) przekonały nas, że wszystkich dietetyków tu dawno wymordowali. Najbardziej tłustą w historii Półwyspu Iberyjskiego i okolic potrawę reklamuje dla niepoznaki pani o poprawnym BMI.

Mowa o francesinhie, którą wcisnęli mi na siłę w barze Gazela przy Rua de Entreparedes. Zjadłem z połowę, więc honorowo nie policzyli mi w rachunku.

Za hot doga policzyli.

Po powrocie do Lizbony rutynowa wizyta w Casa da India. Produkt w pełni powtarzalny.

Podwójnie przepłacony hamburger w Cafe In nad samym Tagiem (podatek od widoku?)

Sushi tamże przepłacone dla odmiany poczwórnie.

Sklepy z konserwami rybnymi prawdopodobnie mnożą się w Portugali jak grzyby po deszczu, ale nie zdecydowałem się płacić 50 zł za puszkę sardynek. Dodatkowo w tej decyzji umocniło mnie wspomnienie z 1984 roku, gdy siedząc na samym środku brzydkiego jak bezśnieżna noc listopadowo-grudniowa dworca kolejowego w Korszach otwieraliśmy nożem wielkim niczym maczeta seryjnego zabójcy konserwę rybną, której zapach rozchodził się po wszystkich peronach tego ważnego węzła przesiadkowego.

Szesnasty dzień w Lizbonie kończymy tam, gdzie zaczęliśmy. Doświadczenie podpowiedziało nam, by przyjść dużo wcześniej. Faktycznie, o 17:00 załapaliśmy się na ostatnie miejsca w Time Out Market…

Nie mogąc się zdecydować, co wybrać (a raczej: z czego zrezygnować), postawiliśmy na wszystko mający zestaw degustacyjny.

No, nie. Deseru nie miał.

Do zobaczenia zjedzenia za… kilka lat!

Maszkinada z pięterka

Ostatni muzyczny wieczór w Lizbonie. Bardzo udany. Na scenie rezydujący w Lizbonie Brazylijczycy!


Zespół nazywa się Mr. Funky Band i nie bierze jeńców, co obserwuję z pięterka, dobudowanego w klubie Alface Hall od czasów naszej poprzedniej wizyty w Lizbonie.


Ain’t No Sunshine – Bill Withers


Yellow – Coldplay


Mas que nada – Sergio Mendes & Brasil '66
Brazylijska klasyka!


Wish You Were Here – Pink Floyd
Nie oni pierwsi w stylu reagge.


No nie znam…


Imagine – John Lennon
Rzadko kto się odważa…


No Woman, No Cry – Bob Marley


Have You Ever Seen the Rain? – Creedence Clearwater Revival
Wszyscy to grają w Lizbonie…


Another Brick In The Wall (part II) – Pink Floyd


Seven Nation Army – White Stripes
Publiczność śpiewa po portugalsku, ktoś musiał nagrać popularną wersję w tym języku.


Do zobaczenia Alface Hall, do zobaczenia Lizbona!