niedziela, 31 lipca 2011

Janusz dał Radek Niemenowi

Dwa lata temu narzekałem, że wszyscy sięgają po oczywiste kawałki Niemena. Rok temu narzekałem, że za darmo. Na co mam narzekać w tym roku? Nie, nie ma na co. Nie będę się narażał żonie, zakochanej w Januszu Radku za sprawą „Królowej Nocy”.



No więc tak – ja poszedłem na Niemena, żona na Radka. Cudownym zbiegiem okoliczności spotkaliśmy się na jednej imprezie czy IV Dniu Niemena, gdzie jedynym artystą był w tym roku Janusz Radek.


Chciałbym wiedzieć, jakich mięśni używa, żeby wyciągać te fantastycznie wysokie dźwięki. Pewnie nie wystarczą te w gardle... Zazdraszczam.


Co do repertuaru to zaskoczenia nie było, usłyszeliśmy po prostu całą płytę „Dziwny ten świat – opowieść Niemenem”, czyli było tak jak na koncercie w Bielsku-Białej 8 maja 2009 roku: „Baw się w ciuciubabkę”, „Płonie stodoła”, „Wspomnienie”, „Pod Papugami”, „Sen o Warszawie”, „Dziwny jest ten świat”, „Jednego serca”, „Czy mnie jeszcze pamiętasz”, „Jołoczki sasionoczki”, „Ptaszek”, „Dostał Krzyś automat nowy”, „Nim przyjdzie wiosna”, „Wesołego powszedniego dnia”, „Co dzień” i „Dobranoc”.


No to dobranoc.


Tak to leciało:


Kącik księgowego, czyli bilety po 15 zł:

PS
Przed koncertem artysta A. przypomniał adapter Bambino. Powoli zniechęcam się do sztuki konceptualnej.


czwartek, 28 lipca 2011

Byś był tu chcę!

Po morderczo długim i żmudnym tłumaczeniu „American Pie” pora na coś krótszego. Bo przecież nie prostszego. Jak może być prosty trzyzwrotkowy dramat Wiecznie z Czegoś Niezadowolonego Rogera Watersa. Tym razem niezadowolonego z faktu, że kilka lat wcześniej (w 1968 r.) zespół zubożał o Syda Barretta. A może niezadowolony, że mu się zespół właśnie (w 1975 r.) powoli rozsypuje? Obie interpretacje są równie uprawnione, a pierwsza bardziej popularna.

Tak czy owak Waters tym utworem nie powiedział ostatniego słowa w kategorii „fobie moje powszednie”. Za cztery lata będzie „The Wall”. I choć zdawało się, że nie można pójść dalej w publiczną psychoanalizę, po kolejnych czterech latach pojawi się „Final Cut”.
Ale nie uprzedzajmy wypadków. Dziś moje tłumaczenie „Wish You Were Here”, tytułowego utworu z płyty Pink Floyd z 1975 r.


Więc, czy odróżniasz to już
Górę i Dół, niebo i ból
Zieloną polanę od stalowych szyn
Uśmiech od min
Czy odróżniasz to ty?

Czy ktoś kazał byś dał
Idoli dla zjaw
Popioły dla drzew
Żar za chłodny wiatr gdzieś
Chłód wygód dla zmian
Zmieniłeś swój stan
Statystą byłeś wśród walk
Wszedłeś na pierwszy plan

Tak chcę, tak chcę, byś był tu
Nasze dusze dwie w akwarium wciąż tkwią, tak dzień po dniu
Wokół starych wciąż miejsc. Co mamy więc?
Wciąż lęki swe. Byś był tu chcę!

Olsztyn, 28.07.2011

Tak sobie gram i śpiewam:


A tak moi ulubieńcy:


I ulubieniec solo 3.08.2028 w Krakowie:


Wersja reggae Mr. Funky Band 8.11.2021 w lizbońskim klubie Alface Hall:


MusicosKamones pod Pomnikiem Odkrywców w Lizbonie 5.11.2021:


No to może jeszcze ja na urodzinowym koncercie:


Horacy Tłumacy - na Facebooku
Horacy Tłumacy - na YT
Horacy Tłumacy - lista przetłumaczonych piosenek

wtorek, 26 lipca 2011

Pożegnanie z kasetą (16) Krzysztof Klenczon – Nie przejdziemy do historii

Wczoraj minęło 30 lat od pogrzebu Krzysztofa Klenczona. Śmierć na raty... 27 lutego miał wypadek, 7 kwietnia zmarł, a pogrzeb 25 lipca 1981 r. W ten weekend w Szczytnie odbył się tradycyjny koncert ku jego pamięci. Jakoś nigdy tam nie trafiłem, również w tym roku.

W 1994 roku odwiedziłem w Szczytnie mieszkającą tam jego 85-letnią wówczas matkę Helenę. Zaprowadził mnie do niej jego stryjeczny brat Jerzy.
Kaseta „Nie przejdziemy do historii” to typowa składanka. Dość przypadkowy wybór piosenek Klenczona. Nie wiem, czemu kupiłem akurat tę kasetę. Może kilkanaście lat temu nic akurat lepszego nie było na rynku. Ma dumny napis LASER SOUND, ale brzmi jak odtwarzana z aparatu Bambino.
Dziś zwolniłem miejsce na półce. Żegnam.

Wykonawca
Krzysztof Klenczon

Tytuł
„Nie przejdziemy do historii”


Ulubiony fragment
Spotkanie z diabłem

Komentarz filmowy


niedziela, 24 lipca 2011

American Pie, czyli co poeta chciał powiedzieć

O czym jest „American Pie”, każdy z grubsza wie. No, może poza Madonną, która skróciła tekst o połowę. O połowę! Taki tekst w takiej piosence… Ja w mojej polskiej wersji robię coś może jeszcze gorszego – przenoszę ją do rzeczywistości o dwie dekady późniejszej i z amerykańskiej prowincji przenoszę ją do prowincji polskiej. A moim Buddym Hollym jest John Lennon.



Wciąż, wciąż w głowie to
Choć minęły lata (1)
Gdy przy radiu można było spać (2)
I tak czułem, że gdybym chciał
Do tańca ludziom chęć bym dał (3)
By, może Boże, chwilę szczęścia dać

Lecz rankiem w grudniu przyszły dreszcze
Gdy z radia, prawie spałem jeszcze,
Spadła na mnie zła wieść
Nie mogłem wyjść ani wejść (4)

Już nie pamiętam swoich łez
Gdy o wdowie przeczytałem tej (5)
Lecz coś tak tknęło duszy mej
W ten dzień, muzyki śmierć

Więc czas, czas, żegnaj mój polski śnie (6)
Rajd trabantem w lato tamto (7)
Nad zalew, co sechł (8)
Z dobrym kumplem po soku ogarniał nas śmiech (9)
Wierząc, że nie dla nas nagła śmierć
Że nie dla nas nagła śmierć

Czy wciąż trwasz w miłości ksiąg? (10)
Czy wierzysz ciągle w Boski sąd?
Przecież Biblia mówi to... (11)
A może wiara twa to rock and roll?
Muzyka duszą będzie twą
Może w końcu wezmę w wolny ją? (12)

Więc cóż, wiem, że kochasz ją
Przy drabinkach wciąż tańczyłeś z nią (13)
A buty wasze gdzie
To dla was gra Porter Band (14)

Bez kompromisów i trzynaście lat,
Czerwona skóra (15), rower Wigry dwa (16)
Lecz zamarł mi na ustach śmiech
W ten dzień, muzyki śmierć

Więc sobie śpiewam
Czas, czas, żegnaj mój polski śnie
Rajd trabantem w lato tamto
Nad zalew, co sechł
Z dobrym kumplem po soku ogarniał nas śmiech
Wierząc, że nie dla nas nagła śmierć
Że nie dla nas nagła śmierć

Lat dwadzieścia, u nas tyle zmian (17)
Trąbodzwonnik nie ma żadnych szans (18)
I to nie podoba się mi
Nie w smak mu stary, ani nowy dwór
Nie pożycza od nikogo skór
I nie włącza się już w żaden śmieszny chór

Gdy kiedyś dwór odwracał wzrok
Artysta mógł dąć w złoty róg (19)
Dziś DJ rządzi wszem
Cenzorem sprzedaż jest (20)

A Lennona uwiódł pewnie Marks (21)
Zachód go w teorii znał (22)
Więc jaka stypę stroi pieśń
W ten dzień, muzyki śmierć

Więc śpiewaliśmy
Czas, czas, żegnaj mój polski śnie
Rajd trabantem w lato tamto
Nad zalew, co sechł
Z dobrym kumplem po soku ogarniał nas śmiech
Wierząc, że nie dla nas nagła śmierć
Że nie dla nas nagła śmierć

Paranoja latem była goła (23)
Czy Pepe do nas wrócić zdoła? (24)
Czterysta kilometrów stąd
Miałem całkiem nowy ląd (25)
Na plakatach w „Razem” gwiazdy są
Odległe bardziej niż najdalsze ze słońc (26)

Teraz krótka przerwa, zapach bzu (27)
Sierżanci nie zagrają tu (28)
Marzył mi się ten trans,
Lecz nikt nie dał na to szans! (29)

Choć etos gasł, mijały dni
To z Gdańska band nie stracił sił (30)
Uczucia może wspomnisz swe,
W ten dzień, muzyki śmierć

Więc śpiewamy
Czas, czas, żegnaj mój polski śnie
Rajd trabantem w lato tamto
Nad zalew, co sechł
Z dobrym kumplem po soku ogarniał nas śmiech
Wierząc, że nie dla nas nagła śmierć
Że nie dla nas nagła śmierć

Jarocin był lub PZHS (31)
Mej generacji kilka miejsc
Czy był w tym wtedy jakiś sens?
Było tak: Kotan tu, Miller tam, (32)
Partia młodzieży radę da
Młodzież szansą partii przecież jest (33)

Więc gdy zobaczyłem z bliska ich (34)
Policzyć chciałem im grzeszne dni (35)
Lecz nawet anioł stróż
Diabelski żywot wiódł (36)

Od soków kumpel chciał Paryż mieć (37)
Cmentarz też w Gorzycach jest (38)
Diabeł już chyba ze śmiechu pękł
W ten dzień, muzyki śmierć

Więc śpiewał
Czas, czas, żegnaj mój polski śnie
Rajd trabantem w lato tamto
Nad zalew, co sechł
Z dobrym kumplem po soku ogarniał nas śmiech
Wierząc, że nie dla nas nagła śmierć
Że nie dla nas nagła śmierć

Dziewczyna brzydka i jej blues
Gdy zmarła, trzy lata miałem już
Wciąż w letni czas brzmiał jej śpiew (39)
Choć w mieście był też święty sklep
To nie spotkałem nigdy jej
„Połomski jest, Santor jest” – mówił szef (40)

Na Plantach myśl (41): dziecięcy krzyk, (42)
Kochanków płacz, poetów sny
Ktoś walczył słowem
Lecz milczał Zygmunt o tym (43)

A osoby trzy, których trzeba tu
To Ojciec, Syn oraz Święty Duch (44)
Lecz przepadł po nich wszelki słuch
W ten dzień, muzyki śmierć

Więc śpiewali
Czas, czas, żegnaj mój polski śnie
Rajd trabantem w lato tamto
Nad zalew, co sechł
Z dobrym kumplem po soku ogarniał nas śmiech
Wierząc, że nie dla nas nagła śmierć
Że nie dla nas nagła śmierć

Więc śpiewali
Czas, czas, żegnaj mój polski śnie
Rajd trabantem w lato tamto
Nad zalew, co sechł
Z dobrym kumplem po soku ogarniał nas śmiech
Wierząc, że nie dla nas nagła śmierć

Olsztyn, 15-24.07.2011

Więc, jako się rzekło, co poeta (Don McLean) chciał powiedzieć, to z grubsza wiadomo, chociaż w detalach jest mnóstwo niuansów, zrozumiałych tylko dla Amerykanów. Co ja chciałem powiedzieć, niniejszym wyjaśniam.



(1)
W tym roku minie 31 lat od śmierci Johna Lennona. Pierwszy stosowny wiersz napisałem już w trzecią rocznicę.

(2)
31 lat temu przy radiu nie sypiałem. Słuchałem wieczorami i nocami z jakiegoś pierdzącego tranzystora. Ale dekadę później faktycznie miałem taką fazę w życiu, że przez kilka lat spałem przy włączonym radiu. Na początku lat 90. stacje zaczęły nadawać całą dobę. Trójka też.


(3)
Na początku lat 80. byłem raczej konsumentem potańcówek, chociaż czasem udało się wcisnąć w magnetofon własne nagranie. W latach 90., złotej erze kaset magnetofonowych w Polsce, miałem tajemniczą czarną walizeczkę. O, tę:


Wkładałem do niej kilkadziesiąt kaset ze swej liczącej w szczytowym momencie 900 sztuk kolekcji i prowadziłem różne bale. W drugiej połowie lat 90. pojawiła się druga teczuszka, do której wkładałem płyty CD.


(4)
Piosenka „American Pie” dotyczy oczywiście przede wszystkim wydarzenia z 3 lutego 1959 roku, gdy zginęło trzech obiecujących muzyków. Don McLean miał wtedy 13,5 roku. Przepraszam, mnie wtedy jeszcze nie było na świecie. Dlatego odnoszę się do wydarzeń z 8/9 grudnia 1980 roku, gdy byłem w tym samym wieku. Chodzi oczywiście o śmierć Johna Lennona 8 grudnia w Nowym Jorku. Wiadomość o tym pojawiła się w Polsce 9 grudnia rano (różnica czasu).
30 lat później z tej okazji przetłumaczyłem jedną z piosenek Lennona:


(5)
Chodzi oczywiście o Yoko Ono. Jedną z niewielu gazet muzycznych był wtedy „Non Stop”, pismo wydawane przez Stronnictwo Demokratyczne (nawet jeśli zdarzył się błąd w dacie śmierci Johna). Nie, nie obarczam Yoko Ono winą za rozpad Beatlesów. I lubię jak śpiewa. Serio.

(6)
Polski sen, czyli lata 70., epoka Gierka. Jako dziecko mogłem w to wierzyć. Ale że dorośli wierzyli? Na szczęście nie wszyscy.

(7)
Niedługo minie 40 lat, jak mnie ojciec zabrał w pierwszą przejażdżkę trabantem. Znałem te samochody od każdej strony. Również od podwozia, które namiętnie konserwowaliśmy – najpierw zdzieranie starej farby, potem odrdzewianie Fosolem, potem kładzenie masy bitumicznej. Po takiej obróbce samochód był nie do ruszenia przez rdzę – góra z plastiku, dół w smole.
Lato tamto, czyli 1980. O, roku ów...

(8)
Wyschnięty zalew to nie licentia poetica. Istnieje naprawdę. W Zaklikowie, czyli miejscowości, która trafiła do jednej z mych pierwszych piosenek.

(9)
Soki to nie to, co myślicie. I nie nad zalewem, tylko nad rzeką Tanew. I nie w 1980, tylko w 1982 roku. Na obozie harcerskim w Łazorach koło Harasiuk niedaleko Biłgoraja. W sklepie GS kupowaliśmy gęste soki malinowe, które po kilkudniowym leżakowaniu w gorącym namiocie kwaśniały, a może nawet fermentowały...
Dobry kumpel to Mariusz Bitner, który jest drugim, obok Johna Lennona, bohaterem tego tłumaczenia.

(10)
Czytało się, czytało... Do biblioteki miałem ze trzy kilometry, więc targałem zawsze z 15 książek.

(11)
Pozdrowienia dla księdza B., ówczesnego postrachu parafii. Mnie z kolegą obsobaczył też, ale już nie pamiętam za co. Może za harcerstwo, komunistyczne oczywiście.

(12)
Wolny taniec, czyli okazja do tego wszystkiego, o czym nie będziemy tu pisać...

(13)
Jak się okazuje tańczenie w sali gimnastycznej odbywa się niezależnie od ustroju politycznego. Tańczyła amerykańska młodzież, tańczyliśmy i my. Różnica może taka, że ich „gym” była większa, niż nasza cała szkoła. Na zdjęciu ta właśnie nasza sala gimnastyczna, czyli przybudówka do „tysiąclatki” w Gorzycach pod Sandomierzem (epoka Gomułki, ale to już zupełnie inna, nie moja, historia).


(14)
Tańczyliśmy m.in. przy pierwszej płycie Johna Portera, czyli „Helicopters” z 1980 r. Kręciła mnie jeszcze druga płyta Portera, koncertowa „Mobilization” z 1982 r. Potem nie miałem już serca do tego artysty.

(15)
Nie byłem Indianinem, nie byłem (nie zdążyłem?) być komunistą. No, socjalistą każdy był w młodości (wiadomo – kto w młodości nie był socjalistą, ten na starość będzie tylko świnią). Czerwona skóra jak najbardziej dosłownie – w każde wakacje przyjmowałem słońce w dawce nieograniczonej. Kremów nigdy nie lubiłem, zostało mi do dziś (ale doszedł rozsądek, więc z Egiptu wracałem blady).

(16)
Rower Wigry II. Niebieski. Składak. Klasyka. Służył mi w latach 1976-1984. Aż pękła rama.

(17)
Dwadzieścia lat potem, czyli początek XXI wieku.

(18)
Czesław Niemen na płycie „spodchmurykapelusza” z 2001 r. zamieścił utwór „Trąbodzwonnik”. Cała płyta, pierwsza premierowa od 1989 r., przeszła praktycznie bez echa. Okazała się ostatnią. Niemen, artysta bezkompromisowy. O, tak go zjechali w „Machinie”.

(19)
Za komuny było po prostu do dupy i nikt nie wmówi mi, że było inaczej. Kolejny dowód na to, że artyście do tworzenia arcydzieł potrzebne są trudne czasy. Wystarczy tylko, żeby tyran na chwilę spuścił go z oczu.

(20)
Nie znaczy to, że nie jestem fanem wolnego rynku. Każdy może sobie wybrać – albo tworzy szmirę na sprzedaż, albo arcydzieła dla potomności. Wyjątki (arcydzieła na sprzedaż) są naprawdę rzadkie.

(21)
Kto wie, może Lennon faktycznie był marksistą. Na szczęście był artystą, a nie politykiem.
Moje tłumaczenie jego „marksistowskiej” piosenki:


(22)
Fascynuje mnie (i drażni) fascynacja Zachodu komunizmem. Hiszpańska skrajna lewica zrobiła 75 lat temu kuku swemu krajowi (do spółki z prawicą oczywiście). Francuskiej i włoskiej się nie udało. Amerykańska nie miała na to żadnych szans.
Skrajna prawica nie lepsza.

(23)
W kwietniu 1982 r. ruszyła Lista Przebojów Programu Trzeciego. Jeden z większych przebojów tamtego lata to „Paranoja jest goła” Maanamu z drugiej płyty. (Ale ja wolę pierwszą).

(24)
Inny przebój tego lata, to „Pepe wróć” Perfectu. Wydany tylko na singlu wiosną 1982 r. Śpiewaliśmy go sobie na obozie w Łazorach.

(25)
Jesienią 1982 r. przeniosłem się z Gorzyc do Reszla. Z tradycyjnego Podkarpacia, gdzie rodziny mieszkają w tych samych miejscach od kilkunastu pokoleń, na niezintegrowaną społecznie Warmię. Przywitał mnie artykuł w „Na przełaj” o przykładowym polskim miasteczku pogrążonym w marazmie. Reszlu właśnie. Odważna to była gazeta, nawet kiedyś w niej coś opublikowałem. A zaraz potem upadła. Ale nie łączyłbym tych dwóch faktów.

(26)
Plakaty w „Razem” (tygodnik Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej, po 1990 r. przypadł... Konfederacji Polski Niepodległej) zamieszczał plakaty największych zespołów. Posiadanie plakatu Rolling Stonesów czy Ringo Starra było wówczas szczytem nie tylko marzeń. Było szczytem wszystkiego. Nie do pomyślenia było na początku lat 80. zobaczenie tych artystów na żywo. Ale wytrwaliśmy, doczekaliśmy, zobaczyliśmy...

(27)
Po maturze w 1987 r. interwał niepewności. Studia czy wojsko? Studia w ostatniej chwili.

(28)
A w czerwcu telewizja pokazała film w dwudziestolecie albumu Beatlesów „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” (1 czerwca 1967). I ja go nie zobaczyłem z jakichś przyczyn technicznych! Takie były tragedie...

(29)
Już się na ten temat rozpisywałem. Komuna zabrała nam również Beatlesów.

(30)
Do wiosny 1988 r. „Solidarność” wydawała się przegrana. Niech mądrale dziś nie mówią, że przewidywały upadek komuny.

(31)
Polowe Zbiórki Harcerstwa Starszego (PZHS) były w latach 80. odpowiednikiem festiwalu w Jarocinie. Owszem, na Grunwaldzie, w Gdyni czy we Fromborku było grzeczniej, niż w Jarocinie, ale nie do końca... Kilkanaście tysięcy młodych ludzi to zawsze żywioł nie do opanowania.

(32)
Na PZHS można było spotkać Marka Kotańskiego. A w 1986 r. zbieraliśmy w ZHP podpisy w sprawie zakazu uprawy maku. Zdaje się skutecznie. Ciekawe, czy to było oddolne...
Leszka Millera, wówczas kierownika Wydziału Spraw Młodzieży KC PZPR oraz Aleksandra Kwaśniewskiego, ministra ds. młodzieży, widywałem w latach 80. na PZHS-ach i w „Perkozie”.


(33)
Wicie, rozumicie...

(34)
Jako nastolatek zobaczyłem od kuchni kilka spraw, oczywiście na dostępnym mi poziomie, czyli w organizacji młodzieżowej. Odkryłem, tak mi się wydawało, jak działa zakłamany system.

(35)
Próbowałem o tym pisać w prasie harcerskiej, próbowałem mówić. Więc a to mi zamknięto gazetę (zamykacz jest dziś dumnym z siebie dyrektorem liceum), a to mnie wycięto w wyborach do władz harcerskich.

(36)
Przyjacielem jest Platon, lecz w większym stopniu przyjacielem jest prawda. W walce o swe przekonania postawiłem na złego konia.

(37)
Mariusz Bitner, przyjaciel z podstawówki, próbował sił jako fotografik w Paryżu.

(38)
Gdy wrócił do Polski, zginął w wypadku samochodowym w 1995 r.


(39)
Janis Joplin zmarła, gdy miałem trzy lata. W „letni czas”, czyli „Summertime”. Proste.

(40)
Na rynku w Sandomierzu był (jest?) salonik muzyczny. Zachodnich płyt w zasadzie nie można było w Polsce kupić. Polscy szansoniści byli dostępni w dowolnej ilości.

(41)
Studiując w Krakowie i chodząc po Plantach bardzo przeżywałem, że to ten sam park, w którym spacerował Wyspiański.

(42)
Moja krakowska piosenka, tu i ówdzie popularna.

(43)
Dzwon Zygmunt. Walka polityczna trwała, ale po cichu.

(44)
Ręka do góry, kto ROZUMIE hipostazę.

Dziękuję za uwagę.

Aneks zaoceaniczny. W nowojorskiej Hard Rock Cafe 15.10.2023 trafiłem na specjalne wydanie „Daily Mirror” z 10 grudnia 1980 roku informujące o śmierci Johna Lennona (gazeta jest angielska, więc ten poślizg wynika m.in. z różnicy czasu).

Horacy Tłumacy - na Facebooku
Horacy Tłumacy - na YT
Horacy Tłumacy - lista przetłumaczonych piosenek

sobota, 23 lipca 2011

Czekolada i blues

Coś dla języka (Święto Czekolady na zamku w Lidzbarku Warmińskim) i coś dla ucha (Blues-Folk Meeting na zamku w Reszlu). Posmakujemy, posłuchamy...

Czekolada jak czekolada. Ale po 26 latach ponownie stanąłem na lidzbarskim zamku. Jakoś się nie składało przez tyle lat. Poprzednia wizyta była w czasie rajdu Powitanie Wiosny na trasie Jeziorany-Tolniki Wielkie-Lidzbark Warmiński.


I drugi zamek tego samego dnia. Reszelski. Starszy.


Tomasz Szwed wystąpił jako bonus.


Organizatorzy wystąpili jako muzycy.


Zamek wystąpił jako dekoracja.


Jan Błędowski wystąpił w roli nieuleczalnego przypadku ADHD.


Leszek Winder wystąpił w charakterze legendy śląskiego bluesa.


Martyna Jakubowicz wystąpiła. Po prostu.


Całokształt:


Kącik księgowego, czyli po ile te bilety?


Kącik historyczny, czyli pierwsze spotkanie z Krzakiem na łamach „Świata Młodych” 19 września 1981:

środa, 20 lipca 2011

Pożegnanie z kasetą (15) Martyna Jakubowicz – Koncert Live Jarocin

Martynę Jakubowicz widziałem już dwa razy, ale za każdym razem w obcej dekoracji. W 2005 roku na olsztyńskim zamku śpiewała piosenki Boba Dylana, a w 2009 roku w Amfiteatrze im. Czesława Niemena wystąpiła z utworami Czesława Niemena. W sobotę wybieram się na jej koncert do Reszla, gdzie na pewno zaśpiewa i swoje piosenki, i może Dylana, i może coś jeszcze. Zobaczymy. Z tej okazji przypominam dziś sobie jej kasetę z 1990 roku nagraną podczas festiwalu w Jarocinie rok wcześniej. Kasetę otwiera zresztą piosenka Dylana, po polsku. Tego utworu tłumaczyć nie będę, za dużo polskich przekładów.

Dziś zwolniłem miejsce na półce. Żegnam.

Wykonawca
Martyna Jakubowicz

Tytuł
„Koncert Live Jarocin”


Utwory
A
1. Wokół strażniczych wież
2. No i wtedy właśnie
3. Rosa taka sama od lat
4. Dom zachodzącego słońca
B.
1. W domach z betonu nie ma wolnej miłości
2. Dym do płuc się zakrada
3. Gdyby nie nasz fart
4. Armagedon w każdej chwili

Oryginalny rok wydania
1990

Uwagi
Nagrania z nocy 4 na 5 sierpnia 1989 r. Wraz z Martyną Jakubowicz (śpiew, gitara akustyczna), zagrali: Ryszard Riedel (śpiew, harmonijka ustna, tamburyn), Rafał Rękosiewicz (instrumenty klawiszowe), Beno Otręba (gitara basowa). Nagranie zrealizował sam Andrzej Puczyński.

Wydawca i numer
MC Polmark 1990

Ulubiony fragment
No i wtedy właśnie

Komentarz filmowy


sobota, 16 lipca 2011

Publika dzika pcha się na Kazika

Nie widziałem Kultu 10 lat. Poprzednio oglądałem zespół Kazika w świętej pamięci kubie Come In 23 października 2001.



Nie dość, że już od wielu dni nie było biletów, to na godzinę przed koncertem Amfiteatr im. Czesława Niemena był wypełniony w połowie. Ledwo się załapaliśmy na dobre miejsca.


Sąsiednie zajmował znany olsztyński polityk. Powiedzmy nielewicowy. W efekcie nasza najbliższa okolica należała do najspokojniejszych na koncercie. Ja, jak powszechnie wiadomo, jestem drętwy, a nielewicowy polityk musi przecież w roku wyborczym zachowywać się dostojnie. Wstał dopiero podczas „Polski”. Wiadomo.


Kult dał ostatni występ przed swoimi wakacjami. Wracają na scenę jesienią. Wakacje będą zasłużone, zagrali trzygodzinny koncert! Wykończyli kilkuset osobową publiczność i trzy kolejne baterie w moim aparacie.


Prezentowana tu setlista jest prawdziwa tylko częściowo. Trochę wypadło, trochę doszło (o ile dobrze liczę - netto minus jeden). Doszły również wymarzone przez żonę „Czarne słońca”. Niestety, dedykacja była dla Patrycji, a nie dla Anity...


Prawdziwa lista zatem wyglądała tak:
Tan
Brooklyńska Rada Żydów
Gdy nie ma dzieci
The Passenger (wiadomo, Iggy Pop)
Marysia
Czekając na królestwo J.H.W.H.
Berlin
Celina
Wódka
Jeśli zechcesz odejść - odejdź
Arahja
Piloci
Hej, czy nie wiecie
Oni chcą ciebie
6 lat później
Maria ma syna
Dziewczyna się bała pogrzebów
Kasta pianistów
Baranek
Parada wspomnień
Wróci wiosna, baronowo
Patrz!
Niejeden
Dyplomata
Do Ani
O Ani
Śmierć poety
The House of the Rising Sun (z głupim polskim tekstem, który ktoś napisał pewnie w latach 70-tych)
Goopya peezda
Kurwy wędrowniczki
Zegarmistrz światła (wiadomo, Tadeusz Woźniak, ale tekst Bogdan Chorążuk)
Czarne słońca

Bis:
Polska
Konsument
Po co wolność
Krew Boga
Totalna stabilizacja (zza klawiszy wstał Janusz Grudziński, by dać głos)
Sowieci (to już Kazik a capella).

Kącik księgowego, czyli każda piosenka za mniej niż 50 groszy:

piątek, 15 lipca 2011

Czego chce Lao Che

Miałem takie podejrzenie (obawę?), że będę najstarszy na widowni. (Żony oczywiście ta uwaga nie dotyczy).


Na miejscu wyglądało tak, jak gdyby jakiś zakład pracy kupił bilety z socjalu. Jeśli tak było, to kadrowiec zrobił interes życia, bo bilety były tanie jak barszcz. 15 złotych za koncert jednego z najlepszych obecnie polskich zespołów to nawet nie barszcz. To darmocha.


Ale ludziom, jak wiadomo, nie dogodzisz. Dla jednych bilety były o 15 złotych za drogie. Dla innych za tanie. Sam nie wiem, co o tym sądzić. Z Lao Che chyba trafili w cenę (miejsc nie zabrakło), ale można było przewidzieć, że Kult za 15 złotych (gra w sobotę) rozejdzie się jak świeże bułeczki. Tak dalece popyt rozjechał się z podażą, że organizatorzy wywiesili specjalne komunikaty w tej sprawie (czyli że biletów na Kult już nie ma i nie będzie).
Niech już szykują takie plakaty w sprawie Bregovicia, który wystąpi w tym miejscu za miesiąc. Biletów (po 40 złotych) już nie ma. Skończyły się właśnie dziś. Rano w systemie rezerwacji było jeszcze 5 sztuk.


I tu budzi się we mnie kapitalista. Jak jest popyt, to się zwiększa podaż. Czyli albo robi się drugi koncert, albo przenosi imprezę w większe miejsce. Rozumiem, że artysta nie musi chcieć grać dwa razy, ale większe miejsca od Amfiteatru im. Czesława Niemena, to my w Olsztynie na szczęście mamy.
Aha, gdyby ktoś chciał posłuchać, jak Janusz Radek zaśpiewa piosenki Niemena (za 2 tygodnie), to biletów zostało ledwie pół setki. Dobrze, że impreza jest biletowana. Te symboliczne 15 złotych pozwoli uniknąć sytuacji sprzed roku, gdy na darmowy Dzień Niemena zwaliły się koszmarne tłumy. Sam nie wiem, czy to byli miłośnicy Niemena, czy rodziny Cugowskich.


To tyle, jeśli chodzi o marudzenie. Sam koncert Lao Che po raz setny udowodnił mi, że co innego płyta, co innego live. I że nazywanie Lao Che zespołem punkowym to poważne nieporozumienie. To zespół, który może przejąć pałeczkę po Kulcie (który oczywiście oby grał wiecznie). Nawet moja żona, niezłomna miłośniczka Kazika i ekipy, wyraziła po koncercie Lao Che obawy, czy jutrzejszy występ Kultu przebije to, co usłyszeliśmy dziś. Zobaczymy.


Kącik księgowego, czyli bilety serio były po 15 zł, a ja mam i tak za darmo:

sobota, 9 lipca 2011

Na wiedźmy sezon musi być

Złośliwa anegdota mówi, że na festiwal sopocki w 1988 roku zaproszono Donovana (barda epoki flower power), sądząc, że to Jason Donovan (chwilowo megapopularna gwiazdka pop). Nie wierzę, żeby nawet za komuny organizatorzy byli takimi ignorantami, ale publiczność mogła się nabrać widząc na plakatach napis „Donovan”.

Dziś na warsztat wziąłem piosenkę „Season Of The Witch”, którą Donovan nagrał w maju 1966 roku w studiach wytwórni Columbia w Hollywood. Po raz pierwszy Donovan użył w niej gitary elektrycznej. Dziś może trudno to zrozumieć, ale wtedy użycie elektryka było przez folkowych ortodoksów odbierane jako zdrada. Nie wiem, czy Donovan usłyszał, że jest zdrajcą, ale na pewno spotkało to rok wcześniej innego folkowego guru, czyli Boba Dylana, który za przejście na zelektryfikowany rock został po prostu wygwizdany.


Utwór przetłumaczyłem m.in. w ramach przygotowań do sierpniowego koncertu Vanilla Fudge. Zespół ten ma swoim repertuarze również „Season Of The Witch” (podobnie jak również przetłumaczone przeze mnie „Bang Bang (My Baby Shot Me Down)”, „Eleonor Rigby” i „Day Tripper”).
Vanilla Fudge gra czywiście „Season Of The Witch” nadal na koncertach. Mam nadzieję, że za miesiąc usłyszę to na żywo.


(I usłyszałem...)


A tak wygląda moje dzisiejsze tłumaczenie tego utworu. Jak zawsze swobodne. Jeśli komuś nie podoba się „zbieranie rozsypanego ryżu” w zastępstwie „podnoszenia każdego oczka w ściegu”, może wpisać się do książki życzeń i zażaleń.

Gdy za okno patrzę swe,
Wiele spraw tam jest
I gdy w okno patrzę swe,
Tak bardzo ludzie różnią się
Że aż dziw, aż dziw
Wyzbieraj rozsypany ryż
Wyzbieraj rozsypany ryż
Wyzbieraj rozsypany ryż
Mmm, na wiedźmy sezon musi być
Na wiedźmy sezon musi być
Na wiedźmy sezon musi być

Gdy przez ramię patrzę swe
Jak sądzisz co tam jest?
Letni kot patrzy poprzez
Swe ramię na mnie
Że aż dziw, tak bardzo dziw
Wyzbieraj rozsypany ryż
Wyzbieraj rozsypany ryż
Bitnicy chcą bogato żyć
O, nie! Na wiedźmy sezon musi być
Na wiedźmy sezon musi być
Na wiedźmy sezon musi być

Wyzbieraj rozsypany ryż
Króliki w rowie chcą się skryć
Bitnicy chcą bogato żyć
O nie! Na wiedźmy sezon musi być
Na wiedźmy sezon musi być
Na wiedźmy sezon musi być

Gdy za okno patrzę swe
Jak sądzisz co tam jest?
I gdy w okno patrzę swe
Tak bardzo ludzie różnią się
Aż dziw, że aż dziw
Wyzbieraj rozsypany ryż
Wyzbieraj rozsypany ryż
Króliki w rowie chcą się skryć
O nie! Na wiedźmy sezon musi być
Na wiedźmy sezon musi być
Na wiedźmy sezon musi być

Bartoszyce-Olsztyn, 9.07.2011



Kącik Tomasza Beksińskiego. Metoda twórcza Vanilla Fudge jest prosta...


Horacy Tłumacy - na Facebooku
Horacy Tłumacy - na YT
Horacy Tłumacy - lista przetłumaczonych piosenek

czwartek, 7 lipca 2011

Kobiet Wyzwolenie dopadło już nasze plemię

Uwaga, odcinek nie dla dzieci. Dorośli też lepiej niech nie czytają.

Łatwo nie było. Tłumacząc musiałem wczuć się w rolę męskiej szowinistycznej świni, której tożsamość płciowa została zdemolowana przez feministkę o orientacji homoseksualnej. Za karę? Trudno powiedzieć. Frank Zappa robi sobie po prostu z nas jaja. Nie traktowałbym tej piosenki zbyt serio.
„Bobby Brown (Goes Down)” pochodzi z albumu „Sheik Yerbouti”, wydanego 3 marca 1979 r. Jest paradoksem, że właśnie ta piosenka stała się najpopularniejsza w repertuarze Zappy. Sprawdzała się nawet na parkietach.


Hej, ludzie, jestem Bobby Brown
Nie znajdziesz lepszego, choćbyś chciał
Mam szybki wóz i lśnią moje zęby
Całujcie mnie laski, tam gdzie me zagłębie

Oto ja, w jednej z lepszych szkół
Spoko mam ciuch, czuję się jak swój
Mam cheerleaderkę, co pomoże mi w całkach
Niech odrobi wszystko, to zgwałcę ją w ławkach

Boże mój, to Amerykański Sen
Nie sądzę, żebym zbyt daleko szedł
I piękny jest mój każdy cal
Zdobędę git robotę i ciężki szmal
(Robotę git i ciężki szmal)

Kobiet Wyzwolenie
Dopadło już nasze plemię
Mówię wam ludzie, nie miałem wiedzy
Że działam z lesbą imieniem Freddie

Mówiła potem coś wciąż
Lecz jakoś z trudem to szło
Jaja w uwięzi, lecz uciekł jej ptak
Działam za szybko, ale za to jak!

Boże mój, trwa Amerykański Sen
Lecz wazelinę czuję gdzieś
Jestem jak biedny sukinsyn
Chłopakiem czy dziewczyną, już nie wiem kim
(Już nie wiem kim, już nie wiem kim)

Więc poszedłem kupić gajer cud
Choć robię to sam, to wciąż piękny mam przód
W radiu czytam reklamy dla Omo
I żaden tu drań nie śmie nazwać mnie homo

Na końcu poszliśmy w ślad
Von Sacher-Masocha i markiza de Sade
Siedzę godzinę całą na krześle-piekle
I jeszcze to kończę małym złotym deszczem

Boże mój, to Amerykański Sen
Siedzę z bolcem w tyłku, aż chce się drzeć
I zrobię wszystko, by wciąż tak mieć
Po nocach krzyczę „Dzięki, Fred”

O Boże mój, jestem fantastyczny
Dzięki Freddie, jestem seks-spastyczny

I zwą mnie Bobby Brown
Chłop na schwał, już będę gnał
I zwą mnie Bobby Brown
Chłop na schwał, już będę gnał

Olsztyn, 3-7.07.2011

Mój wkład w rozwój polskiej zappologii:


I jeszcze raz oryginał:

 ***
Mimo że nie jest to piosenka autobiograficzna, po kilku latach zacząłem nią otwierać swe występy...


Kącik prasowy, czyli plakacik z tygodnika „Razem” z drugiej połowy lat 80.:

Ale dekadę wcześniej, bo 15 października 1977 roku, widziałem go w „Świecie Młodych”. Klata owłosiona tak samo.

Aneks z 9.01.2024 - tym utworem otworzyłem audycję Pawła Jarząbka Szafa z muzyką w radiu UWM FM:

niedziela, 3 lipca 2011

Kogo dotyka kompleks Edypa?

Nie sądzę, żeby mój pierwszy wiersz, napisany jesienią 1980 roku, był inspirowany poezją Jima Morrisona, bo jej po prostu nie znałem wówczas. Pierwszy kontakt z Doorsami miałem rok później przy okazji filmu „Czas Apokalipsy”, który oglądem w kinie w Sandomierzu. Film jest z 1979 r., ale polska premiera była dopiero w 1981 r. (słynne zdjęcie Chrisa Niedenthala ze stanu wojennego – wóz opancerzony pod kinem „Moskwa” z napisem „Czas Apokalipsy”).


„Delta”
koniec koniec koniec
za dużo za ciężko
ciała przyrastają
koniec koniec koniec
***
początek początek początek

Gorzyce, 10.1980

Jak widać, nawet tytuł jest inny. No i teza inna. U mnie koniec i początek. U Morrisona tylko koniec. Żadnej nadziei.


„The End” to nie jest piosenka lekka, łatwa i przyjemna. Chociaż, jeśli wytnie się z niej wątek Edypa, mamy do czynienia z piosenką miłosną. Co prawda nadal mroczną... Pierwotnie była to zresztą piosenka o rozstaniu z Mary Werbelow, pierwszą wielką miłością Morrisona z Florydy. Byli ze sobą w latach 1962-1965.
Gdy związek rozpadł się latem 1965 r., Morrison napisał o tym wiersz, który rok później został nagrany na debiutanckiej płycie zespołu zatytułowanej „The Doors”. Ale trafił tam już w zmienionej wersji, rozbudowanej o fragment dotyczący kompleksu Edypa. Wersja ta narodziła się w klubie „Whisky a Go Go” w Los Angeles, gdzie zespół występował. Jak tylko właściciel klubu usłyszał, co Morrison chciałby zrobić z własną matką, wywalił mało jeszcze wówczas znaną grupę z knajpy.
Z okazji dzisiejszej 40. rocznicy śmierci Jima Morrisona moje tłumaczenie „The End”. Do beztroskiego pośpiewania z gitarką przy wesoło trzaskających płomieniach ogniska. Lub w zaciszu domowego ogniska, obok przytulnej lampki nocnej.

To jest już kres
Tyś piękna jest
To jest już kres
Jedyna ma, to kres

Na nic misterny plan, to kres
Wszystkiego, co dziś trwa, to kres
Spokoju, zdziwień też, to kres
Nie spojrzę nigdy w oczy twe, już nie

Czy już widzisz obraz ten
Bez granic, rób, co chcesz
Desperacko chcąc jakichś obcych rąk
Gdzie jest taki ląd

Zbłąkani w rzymskiej dziczy pełnej łez
Dzieci w szaleństwie pławią się
Dzieci w szaleństwie pławią się
Chcą by spadł już letni deszcz

Jest groźnie, miasto kończy się
Jedź po Królewskiej, kotku
Kopią złoto, dziwnie jest
Jedź po Zachodniej, kotku

Węża weź, wężem jedź
Wody zwiedź, w antyk wejdź, kotku
Długi jest wąż, siedem mil
Węża weź, sto lat, skórę zimną ma

Zachód to jest cud
Zachód to jest cud
No bierz, a nam zostaw trud

Czeka już niebieski wóz
Czeka już niebieski wóz
Dokąd szofer weźmie kurs

Morderca przed świtem wstał już i buty wziął swe
Nałożył twarz z antycznego zbioru
I w niej ruszył zwiedzać dom
Wszedł do pokoju, gdzie jego siostra w noc śpi, po niej
Zwiedził pokój swego brata, a potem
Znów ruszył zwiedzać dom
Aż już zszedł pod te drzwi i otworzył je
Ojcze! Synu? Tak chcę cię zabić
Mamo! Tak chcę cię...

Więc mała chodź, spróbuj ze mną tu
Więc mała chodź, spróbuj ze mną tu
Więc mała chodź, spróbuj ze mną tu
Siądźmy z tyłu, czeka niebieski wóz
Nie smuć już
Ten czeka wóz
Nie smuć już
No chodź

Śmierć, śmierć, śmierć, śmierć, śmierć, śmierć

To jest już kres
Tyś piękna jest
To jest już kres
Jedyna ma, to kres

Choć boli, możesz iść
Przecież nie dasz siebie mi
To kres kłamstewek, ustał śmiech
To nocy kres, na próbę śmierć

To jest już kres

Olsztyn, 30.06-3.07.2011

Kącik Tomasza Beksińskiego. Sposób na nieśmiertelność.


Nigdy więcej nie spojrzę ci w oczy...


Kącik okładkowy, czyli miałem taką kasetę:

Horacy Tłumacy - na Facebooku
Horacy Tłumacy - na YT
Horacy Tłumacy - lista przetłumaczonych piosenek

sobota, 2 lipca 2011

Odprawiam pokutę na zamku

Odebrałem wczoraj telefon od poety. O ile poeta może być znany, to ten jest. Użalił się nad losem poezji. Prawie poczułem się winny, że liryka jest tak w Polsce lekceważona. I chociaż jestem ostatni, któremu można zarzucić, że lekceważy poezję, to w ramach pokuty udaję się za chwilę na zamek.



***
Minęło sześć mokrych godzin...
***
Faktycznie, to była pokuta...


Poprzestańmy na tym, że z powodu deszczu.