piątek, 23 grudnia 2011

Domy uciech są po obu stronach Atlantyku

Popularny przesąd gitarowy mówi, że każdy początkujący gitarzysta zaczynał od nauki „Domu Wschodzącego Słońca”. Przepraszam, ja nie.

Od czego zaczynałem, niestety, nie pamiętam. Pamiętam na pewno, że po raz pierwszy na serio wziąłem gitarę do ręki w 1983 roku, gdy akurat chwilowo zespół Animals wznowił działalność, ostatni raz w oryginalnym składzie (Eric Burdon, Hilton Valentine, Alan Price, Chas Chandler, John Steel). Oba te fakty nie mają zresztą ze sobą żadnego związku.
„The House of the Rising Sun” to piosenka, która ma korzenie w XVII-wiecznej angielskiej balladzie. Następnie utwór emigrował za ocean, gdzie w Ameryce ewoluował, aż do kształtu, któremu kanoniczny szlif nadali, znów po wschodniej stronie Atlantyku, w 1964 roku Animalsi, opierając się na dwa lata starszej wersji Boba Dylana, który z kolei posiłkował się wersją Dave Van Ronka. Jak się posłucha najstarszych zachowanych wersji, czyli z lat 30. XX wieku, można nie poznać utworu... Utwór jest moralitetem, który przestrzega przed niemoralnym prowadzeniem się. W wersjach wcześniejszych bohaterem lirycznym jest upadła dziewczyna, która zarabia ciałem w Domu Wschodzącego Słońca. W wersji współczesnej mowa jest o facecie, który korzysta z usług tego domu.
Moje wczorajszo-dzisiejsze tłumaczenie wersji Animalsów, oczywiście obowiązkowo z polskim akcentem:

Jest gdzieś w Gdańsku taki dom
Wschodzące Słońce się zwie
Zrujnował wielu biednych chłopców on
I wiem, Boże, mnie też

Krawcową była matka ma
Dżins nowy szyła mi wciąż
Mój ojciec wciąż w pokera grał
Załatwił ten Gdańsk go

Walizka i może kufer też
To wszystko, czego gracz chce
I tylko czasem dobrze mu jest
Kiedy nawali się

O matko, powiedz dzieciom
Niech znają mój biedny los
Spędziłem życie w grzechu na dnie
Gdzie Wschodzącego Słońca Dom

Cóż, na peronie jedną nogę mam
A druga w pociągu już jest
Do Gdańska wracam, wracam tam
By zakuć znów w dyby się

Jest gdzieś w Gdańsku taki dom
Wschodzące Słońce się zwie
Zrujnował wielu biednych chłopców on
I wiem, Boże, mnie też
Olsztyn, 22-23.12.2011

A teraz prześledzimy zmiany utworu na przestrzeni niemalże czterdziestu lat...

Po pierwsze Tom „Clarence” Ashley & Gwen Foster z 1933 roku:

Po drugie The Callahan Brothers z 1935 roku:

Po trzecie 16-letnia Georgia Turner z 1937 roku:

Po czwarte Roy Acuff z 1938 roku (druga z dwóch piosenek):

Po piąte Woody Guthrie z 1941 roku (nareszcie jakieś znane nazwisko, facet był guru Dylana, a jego syn wystąpił na Woodstock w 1969 roku):

Po szóste Dave Van Ronk, tu z 1964 roku, choć wersję, którą posłużył się Dylan opracował kilka lat wcześniej:

Po siódme Bob Dylan z debiutanckiego albumu „Bob Dylan” z 1962 roku (utwór nagrany 20.11.1961 roku):

Po ósme wersja Animalsów nagrana 18 maja 1964 roku i grana na koncertach po dziś (czy to samodzielnie przez Burdona, czy przez Animalsów, jeśli się akurat zejdą):

I po dziewiąte ostatnia wersja, która przeszła jak do tej pory do historii, czyli Frijid Pink z 1970 roku:

I jeszcze dwie wersje, które widziałem na żywo.

Po dziesiąte Eric Burdon, który 7 maja 1998 roku wystąpił w Sali Kongresowej:

Po jedenaste Henry McCullough, który 2 grudnia 2011 roku w Olsztynie w Hotelu Dyplomat zagrał to zupełnie po swojemu. Utwór rozpoznali tylko twardziele:

Wersje polskie o młodym gitfunflu, który kopyrta, bo mu pikawa stawa, jakoś nigdy mnie nie przekonywały...

I po któreś tam - zagrałem z Burdonem!


Kącik Tomasza Beksińskiego. Mnie też podoba się wersja Frijid Pink.


Horacy Tłumacy - na Facebooku
Horacy Tłumacy - na YT
Horacy Tłumacy - lista przetłumaczonych piosenek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz