piątek, 31 grudnia 2021

Moja lista przebojów 2021 roku

Na miejscu 10.:
Niewesołe harce

Moje relacje z harcerstwem są coraz bardziej skomplikowane. Resztki lojalności każą mi nie tylko powstrzymywać się przed publiczną krytyką (zwłaszcza że może to być moje starcze krytykanctwo), ale i trwać na posterunku (w tym roku minęło 30 lat na funkcji przewodniczącego hufcowej Komisji Stopni Instruktorskich).
Staram się nie ekscytować tym, co dzieje się na szczytach zielonej władzy, ale wybory naczelnika, które odbyły się w pandemicznym stylu online, oglądałem. Miał to być rok trzech naczelników (Statut ZHP przewidywał zjazd w tym roku), ale nawet to okazało się nieporozumieniem, którego nawet nie staram się zrozumieć. Umrę zdrowszy na umyśle.

Odszedł Druh Lech Dobradin. Ostatni, który pamiętał początki naszego hufca.


Na miejscu 9.:
Nieduża rzecz, a nie cieszy

Kolejny rok, w którym drobiażdżek o wielkości liczonej w nanometrach rozwalał nasze plany, gospodarkę, zdrowie, życie. Za mną wszystkie trzy dostępne dawki, przyjęte oczywiście ze wszystkimi przygodami, jakie serwuje niezawodna ochrona zdrowia. Na szczęście szczepionka jest lepiej przygotowana niż ten napis…

Uzyskany po drugiej dawce certyfikat (podobno po trzeciej coś się zmieniło) był niezbędny przy pozycji 2., ale nie tak często, jak się spodziewałem (na Okęciu przy wylocie, na dwóch koncertach w Lizbonie oraz na Okęciu po przylocie).
Obrazek archiwalny z 24 kwietnia. 513 zgonów…

Życie przeniesione do online, a technologia nie wyrabia. Moje problemy z 1 stycznia z niedziałającym TheMuBa są z pewnością niczym wobec wyzwań, jakie stawia przed nauczycielami, uczniami i rodzicami zdalna „nauka”…

Na miejscu 8.:
Niepodróże

Chciałoby się pojechać tu, tu i tam też. Ale milion przeszkód, nie tylko covidowych. Z tej tęsknoty (na przykład za Tajlandią) na dobry początek roku domowej produkcji mango sticky rice.


Lasy w zimowej fali pandemii nie były szczęśliwie zamknięte, więc znów zwiedzaliśmy okolice, z Jeziorem Długim na czele. Podróż nie była szczególnie daleka, bo brzeg zaczyna się 100 metrów od klatki.

W zaistniałej sytuacji nawet kwietniowe, czyli jeszcze w czasie najtwardszych restrykcji, wyjście do centrum miasta jawiło się jako tajemnicza eskapada.

Wieczorny wypad w czerwcu na plażę w Naterkach byłby wyprawą życia, ale jak na złość kilka tygodni wcześniej skończyły się główne ograniczenia.

Podobnie jak w przypadku plaży w Suchaczu.

W związku z tym wizyta w Sile to już banał.

Lekki dreszczyk emocji przy okazji dojazdu do świeżo otwartej w szczerym polu restauracji Niwa należącej do farmy Kwaśne Jabłko. To gdzieś na Warmii, że tak wyjaśnię sprawę lokalizacji.

To już doroczna tradycja, że trzeba sprawdzić najdalsze zakątki jeziora Ukiel.

Do nowego środka lokomocji testowanego na naszej dzielni mam ambiwalentny stosunek. Czyli raz się przejechałem.


Na miejscu 7.:
Nie tylko gitara

Kolejny rok wzbogacania instrumentarium. Najpierw na imieniny nowa gitara, taka z nieco z wyższej półki (skoro żona płaci…). Przyznam, że jeszcze jej nie okiełznałem, eksperymentuję ze strunami. Pierwsze chwile:


Najbardziej udane, jak do tej pory, nagranie z jej udziałem, czyli powtórnie po ponad 10 latach „Day Tripper”.


Pod choinką aż pięć (!) instrumentów, wzmocnienie prezentu sprzed 1,5 roku. Będzie na czym swawolić…


Na miejscu 6.:
Nie pamiętam słów pod pomnikiem

Spektakularna porażka, czyli nieplanowany występ pod Pomnikiem Odkrywców w Lizbonie (Padrão dos Descobrimentos). Gościny przy mikrofonie udzielił mi MusicosKamones, którego odkryłem podczas poprzedniej wizyty w Lizbonie, a jeszcze bardziej w tym roku (wspierając artystę kupnem jego dwóch coverowych płyt, obiecał mi, że gdy będę w Lizbonie kolejnym razem, będzie już miał krążek z własnym repertuarem).

Do porażek standardowych (śpiew i gra na gitarze) doszła porażka nadzwyczajna. Totalnie wyleciały mi z głowy polskie słowa „Have You Ever Seen the Rain?”.


Następnie wyleciały mi z głowy nie tylko słowa, ale i w ogóle wszystko. Więc kariery nad Tagiem, póki co, nie zrobiłem.

Na miejscu 5.:
Nie ma jak na żywo

Gdy 27 lipca 2019 roku opuszczałem Torwar, gdzie zobaczyłem Nicka Masona, może i bałem się, że to ostatnia okazja, by stanąć oko w oko z przedstawicielem klasycznej epoki rocka, ale to była refleksja nad upływającym czasem, bo wszyscy interesujący i żyjący geniusze z lat 60. i 70. zbliżają się do osiemdziesiątki, a niektórzy nawet już ją przekroczyli. Gdy pół roku później dołączył do tego covid, szanse na zobaczenie jeszcze kogoś klasy McCartneya czy Stonesów, gwałtownie spadły. W 2020 roku koncerty, na których byłem, można policzyć na palcach jednej ręki i na pewno nie były to imprezy stadionowe. W 2021 roku na liczbę koncertów nie mogę narzekać, niektóre naprawdę bardzo ciekawe, ale nadal bez tego dreszczu emocji, gdy udawało się realizować młodzieńcze marzenia o zobaczeniu Beatlesów.

Spięty idzie w pięty
Spięty solo jest dużo trudniejszy w odbiorze niż Lao Che, ale po 316 dniach od ostatniego jakiegokolwiek koncertu nie będę wybrzydzał.


Siedźcie lub stójcie na Kulcie
Kult podobno omija Olsztyn po jakiejś wpadce organizacyjnej. Nie śledzę aż tak bardzo branży, nie wiem. Fakt jest jednak taki, że poprzednio widziałem go w olsztyńskim amfiteatrze 10 lat i dwa tygodnie temu. Koncert obowiązkowo udany.


Zielona mieszanka wybuchowa
Olsztyn Green Festival budzi we mnie mieszane emocje, ale co zrobić, że SBB tam nie pasuje… W tym roku pełnię satysfakcji nad jeziorem Ukiel dali mi Muniek, Organek i Krzysztof Zalewski.

Faceci w czerni
Powiem szczerze – poszedłem na ten koncert zobaczyć Johna Portera, którego nie miałem okazji posłuchać na żywo od ponad 40 lat, gdy zasłuchiwałem się ze śp. Mariuszem w płycie „Helicopters”. Fobie Nergala mnie nie interesują.


Połamane rytmy Wojtka
Frekwencja może nie jak na Kulcie, ale Wojtek Mazolewski Quintet przyciągnął przyzwoitą liczbę widzów, wstydu nie było. Świetny koncert, chyba najciekawszy w tym roku.

Pies nadal kąsa
Czarny Pies wraca do Sowy często, a ja dopiero drugi raz miałem okazję zobaczyć zespół z takimi tuzami, jak (tym razem, bo skład płynny) Leszek Winder, Jan Gałach, Michał Kielak, Krzysztof Głuch, Krzysztof Ścierański i młodzieniaszek w tej ekipie Max Ziobro.


„Wiedźmin” w Teatrze Muzycznym w Gdyni
Nie czuję tej historii, ale spektakl robi wrażenie.


Całusy od Marii Alicji
Wyjazd do Lizbony był niczym zerwanie się ze smyczy, więc wyszaleliśmy się koncertowo jak pies w studni. Na początek Maria Alice oraz Jon Luz z Republiki Zielonego Przylądka, czyli coś na cabowerdyjską nóżkę.


Jest w big bandach jakaś siła
Jedna z dwóch koncertowych porażek w Lizbonie. Świetny repertuar, profesjonalni wykonawcy, ale coś nie zażarło. Może gdyby Glenn Miller Orchestra zagrała w jakiejś mniejszej sali, kontakt z publicznością byłby lepszy.

Młody Young o wyglądzie Dylana
Z cyklu ulicznego – młodzieniec grający Neila Younga na Miradouro de Santa Luzia. Talent jest, szkoda, że zwinął się zaraz po naszym przyjściu.


Stu muzyków na stulecie Amálii
Czyżby najważniejszy koncert w Lizbonie tego sezonu? Spóźnione z powodu pandemii obchody 100-lecia urodzin Amálii Rodrigues. Magiczny koncert na 100 muzyków, z których właściwie żaden nie zaśpiewał (oprócz dziecięcego chóru), bo cały show musiał należeć do Amálii, którą słyszeliśmy oczywiście z taśmy (no, z komputera).

Gwinea Bissau na scenie
Było coś z CaboVerde, było coś z Ameryki (chociaż w wersji angielskiej), była portugalska do szpiku kości Amália, pora na artystów z Gwinei Bissau (była okazja, by zrozumieć, że trzy różne Gwinee). W klubie stawiającym na muzykę z dawnych portugalskich kolonii i okolic wystąpili Karyna Gomes i Remna. Facet ciekawszy.


Brazylijczyk na nabrzeżu
24-godzinny wypad do Porto. Na tle słynnego mostu Galdino Gal, ewidentnie Brazylijczyk (wystarczy posłuchać tego maślanego akcentu, którego nie stracił mimo wielu lat grania w Porto).


Przyjeżdża Norweg z rogiem do Portugalii
Fuzja norwesko-portugalska, czyli Karl Seglem i Rão Kyao. Brzmienie kosmiczno-etniczne.


Z widokiem i echem szerokiem
Mój lizboński ulubieniec, czyli MusicosKamones na stricie, a konkretnie pod Pomnikiem Odkrywców. Uwielbiam usiąść pod Padrão dos Descobrimentos z widokiem na Tag i na Antoniego (bo on Antonio jest po prostu) i posłuchać dobrej muzyki w przyzwoitym wykonaniu.

Autentycznie ocieram się o saudade
Być w Lizbonie i nie posłuchać fado, to jak wybrać się do Londynu i nie zobaczyć wieży Eiffla, czy jakoś tak. Po trzech pobytach w Lizbonie nadal nie wiem, co sądzić o tym śpiewaniu do dorsza. Zaczynam jednak wierzyć, że to na serio. Tym razem w Canto Da Atalaia na naszej dzielni.


Szybki, wolny, wychodzimy
Liczyliśmy na emocjonujące przeżycia, które miał zapewnić Dino Vidas z korzeniami z Angoli. Poczuliśmy się jak na disco angolo i… wyszliśmy w przerwie. Nikt nas nie gonił.


Muzyczni podróżnicy w czasie
Pocieszenie znaleźliśmy w Alface Hall, gdzie już bywaliśmy w 2017 roku. Tym razem The Undercover Time Travellers, świetne dwa plus jeden (gitarzysta i perkusistka są ewidentnie parą, a basista jest dochodzący).

Śpiewaj po urlopu kres
Ponownie na Miradouro de Santa Luzia. Tym razem na stricie dziewczyna z gitarą i adekwatny do kończącego się urlopu utwór Cohena.


Maszkinada z pięterka
I ostatni tegoroczny koncert, czyli ostatni wieczór w Lizbonie w ulubionym klubie Alface Hall. Importowany z Brazylii sympatyczny Mr. Funky Band.


Na miejscu 4.:
Nie swoje na polskie

To ile zrobiłem tłumaczeń w tym roku? Po pierwsze mało, tylko 22. Po drugie nie do końca wiadomo, bo jedną rzecz skończyłem po latach, a kilka jest rozgrzebanych.
Postawiłem kropkę nad i nad „The Wall” (Spare Bricks nagrali całość z profesjonalnym miksem, może będzie płyta).
W 55. rocznicę wydania „Revolvera” podałem do publicznej wiadomości całą płytę po polsku.


Chodnik diabła (Neil Young – „Devil’s Sidewalk”)
Lennon wysiada z tramwaju „sława” na przystanku „Yoko” (John Lennon – „Watching the Wheels”)
Hinduska miłość (The Beatles – „Love You To”)
Dzisiaj, jutro, zawsze (The Beatles – „Here, There and Everywhere”)
Fonda na balangę Beatlesów zagląda (The Beatles – „She Said She Said”)
Yoko została w Anglii (John Lennon – „India, India”)
Eksplozja euforycznego entuzjazmu (The Beatles – „Good Day Sunshine”)
Dylan abstrahuje od miłości (Bob Dylan –„I Want You”)
Koniec z tą paranoją (Black Sabbath – „Paranoid”)
Pionierska pieśń rock and rolla (Gene Vincent – „Be-Bop-a-Lula”)
Pieśń Bezbolesnego Polaka (M*A*S*H – „Suicide Is Painless”)
Ciągle waląc sercem w mur (Pink Floyd – „Outside the Wall”)
Robert pomoże o każdej porze (The Beatles – „Doctor Robert”)
Mick za a nawet przeciw (Mick Jagger i Dave Grohl – „Eazy Sleazy”)
Słowo się rzekło, sikorka pod oknem (The Beatles – „And Your Bird Can Sing”)
W szwajcarskiej toalecie (The Beatles – „For No One”)
Harrison chce coś powiedzieć (The Beatles – „I Want To Tell You”)
Poskromienie złośnicy (The Rolling Stones – „Under My Thumb”)
Nie chcę nigdy tego czuć (Red Hot Chili Peppers – „Under the Bridge”)
Taniec w wielkim mieście (Bee Gees – „Stayin' Alive”)
Teraz już wierzę (The Monkees, Neil Diamond – „I'm a Believer”)
Czy Paul też sypiał do południa? (John Lennon – „How Do You Sleep?”)

Na marginesie – 1 stycznia słuchałem Topu Wszech Czasów Radia 357. Jest co tłumaczyć!

Na miejscu 3.:
Nie samymi tłumaczeniami artysta żyje

Cztery tegoroczne własne piosenki. Trzy smutne na miary naszych rozrywkowych czasów. Jedna nie z tej ziemi. Jak u Beatlesów – to była moja pierwsza piosenka w tym roku, ale ujrzała światło jako ostatnia.


Mazury to jest kosmos
Herosi na straty
Materiał na legendę
Martwy pies

Na miejscu 2.:
Nie tylko Lizbona

Trzeci raz w Lizbonie, z 24-godzinnym wypadem do Porto. Wybraliśmy Lizbonę jako miasto, które już znamy na wylot, nastawiając się na relaks knajpiano-koncertowy, z ograniczonym programem poznawczym. Nie wiem, jak to się stało, ale było dużo relaksu, dużo knajp, dużo koncertów i dużo łażenia, którego nie zakładaliśmy. Tylko czy 120 kilometrów w 16 dni to dużo? Do statystyki dorzucam jeszcze 13 wszelkiego rodzaju koncertów oraz 1 występik własny (ocierający się o występek).

Nieznośna lekkość czytania (księgarnia Lello w Porto)
Popsuli sobie historię (historia Lizbony)
Chińczyk w Lizbonie (Ai Weiwei)
Lizbona smaczna jak zawsze (sprawozdanie wysoko kaloryczne)

Na miejscu 1.:
Nie dość Beatlesów

Zauważyłem to już rok temu, ale w tym roku widzę to jeszcze wyraźniej. To był kolejny rok Beatlesów!
Zacząłem od wylicytowania adekwatnej książki w ramach WOŚP.

Przetłumaczeniem 9 piosenek The Beatles i 2 Lennona.
W Lizbonie prawie wszystkie napotkane zespoły coverowe grają coś Beatlesów. „Love Me Do” słyszałem trzy razy. Albo zaskoczą „Imagine”:


Tego roku ukazała się książka „Beatlesi w Polsce” Macieja Hena, która od połowy mnie nieco rozczarowała – kilkanaście kolejnych podobnych jak kilkanaście kropli wody rozdziałów o tym samym, czyli opowieści kolejnych fanów Beatlesów o ich emocjach, przygodach ze zdobywaniem nagrań itp. Przepraszam, mam swoje emocje i swoje przygody. Na szczęście kilkanaście pierwszych rozdziałów też wprawdzie zawierało wynurzenia fanów, ale po pierwsze były to wspomnienia z czasów, których nie jestem w stanie pamiętać, a po drugie była też całkiem przyzwoita warstwa analityczna dotycząca kolejnych albumów (publikowana już w „Gazecie Wyborczej” przy okrągłych rocznicach wielkich albumów). Niestety, wracając do czepiania się, ale odniesienia do historii Beatlesów po rozpadzie ograniczyły się w zasadzie do śmierci Lennona. Reasumując – mocne 7/10.

Ringo Starr ciągle wydaje nowe piosenki. McCartney też aktywny, np. wydał książkę „The Lyrics: 1956 to the Present”. Paul przygotował też sześcioodcinkowy film, podczas którego rozmawia z Rickiem Rubinem, słynnym producentem muzycznym, o niuansach nagraniowych swych piosenek. Pasjonujące opowieści!

No i w listopadzie to, na co czekaliśmy prawie trzy lata od zapowiedzi, czyli film „Get Back”, który przygotował Peter Jackson. Osiem godzin i ani minuty za długo. Ten film jest naprawdę odkrywczy, to jest coś raz na pokolenie…


Dla przypomnienia:
Moja lista przebojów 2008 roku
Moja lista przebojów 2009 roku
Moja lista przebojów 2010 roku
Moja lista przebojów 2011 roku
Moja lista przebojów 2012 roku
Moja lista przebojów 2013 roku
Moja lista przebojów 2014 roku
Moja lista przebojów 2015 roku
Moja lista przebojów 2016 roku
Moja lista przebojów 2017 roku
Moja lista przebojów 2018 roku
Moja lista przebojów 2019 roku
Moja lista przebojów 2020 roku

piątek, 24 grudnia 2021

Idiofon języczkowy

Jak są święta, muszą być prezenty. Jak są prezenty, to tylko muzyczne!



Moją pierwszą harmonijkę mam od półtora roku (w najbardziej popularnej tonacji C). Wielkim harmonijkarzem nie będę, co słychać na tym filmie z Lizbony sprzed kilku tygodni.


Znaleziony dziś pod choinką zestaw pięciu harmonijek Hohnera mocno ułatwi mi zatem życie. Mając do dyspozycji tonacje C, A, D, G oraz E zawsze znajdę taką, która jakoś tam będzie współbrzmiała z aktualnie używanymi akordami na gitarze. Moją metodą W-E-W (wdech-entuzjazm-wydech) czasem udaje mi się trafić…

…a czasem nie.

niedziela, 12 grudnia 2021

Czy Paul też sypiał do południa?

Na próbach przed rejestracją „How Do You Sleep?” widać, jak John, prezentując z dumą George’owi świeżo napisaną piosenkę, w której wali na odlew Paula, z miną sztubaka przygląda się koledze z nieistniejącego od roku zespołu, szukając w jego oczach akceptacji dla zgrywy, którą właśnie robi.


Jeśli w pierwszym okresie po rozpadzie The Beatles były jakieś obozy, to na pewno Lennon, Harrison i Starr kontra McCartney. Pierwsza trójka wspierała się wzajemnie na płytach, McCartney był izolowany (izolował się?). Dopiero w 1982 roku na „Tug of War” zagrał u niego gościnnie któryś z Beatlesów (Ringo Starr). W drugą stronę zdarzyło się to już wcześniej – w 1973 roku McCartney pojawił się u Starra na płycie „Ringo” (była to jedyna płyta, po rozwiązaniu The Beatles, na której zaistnieli wszyscy członkowie nieistniejącego zespołu, nie jednocześnie oczywiście).
Harrison, co widać jeszcze wyraźniej na opublikowanym niedawno filmie „Get Back”, miał pod koniec zespołu chyba najbardziej na pieńku z McCartneyem, więc może zbytnio nie oponował przeciwko ostrym słowom Lennona. Ringo, człowiek do rany przyłóż, wymusił na Johnie odpuszczenie paru fragmentów. A może to menedżer Allen Klein przekonał Lennona, że nie warto narażać się na procesowanie przez sugestię, że „Yesterday” jest plagiatem (w co na pewno John nie wierzył, ale w złośliwości chciał posunąć się daleko).


Ten, nie bójmy się tego powiedzieć, paszkwil, nie zepsuł do reszty relacji Lennon-McCartney, a może nawet paradoksalnie zmniejszył napięcie (panowie umówili się, że nie będą się publicznie atakować).


Więc Sierżant Pieprz zaskoczył nagle cię
Na oczy lepiej przejrzyj, nie dziw się
Te świry mają rację, żeś już zszedł
Jedyny błąd zrobiłeś w głowie swej

O, jak ci się śpi?
O, jak ci się śpi w tę noc?

Prostacy szepcą ci wciąż: królem ty
Tańczysz, jak twa mamuśka zagra ci
Wyszedł ci dobrze tylko tamten dzień
Odkąd odszedłeś jesteś kolejnym dniem

O, jak ci się śpi?
O, jak ci się śpi w tę noc?

O, jak ci się śpi?
O, jak ci się śpi w tę noc?

Na piękne oczy wytrwasz rok lub dwa
Lecz szybko wyjdzie na jaw, co tam grasz
Twe dźwięki są jak muzak w uszach mych
Czyś czegoś się nauczył w latach tych

O, jak ci się śpi?
O, jak ci się śpi w tę noc?

Olsztyn, 12.12.2021



Horacy Tłumacy - na Facebooku
Horacy Tłumacy - na YT
Horacy Tłumacy - lista przetłumaczonych piosenek

piątek, 10 grudnia 2021

Teraz już wierzę

Miałem dwa impulsy do ukończenia tego tłumaczenia, które zacząłem niespiesznie jeszcze we wrześniu. Miesiąc temu w Lizbonie słyszałem ciekawą wersję Undercover Time Travellers...



...a przed chwilą zagrałem ze dwa razy, odłożyłem gitarę i zajrzałem do internetu. Pierwsza wiadomość, jaka rzuciła mi się w oczy w „Rolling Stone” mówiła, że dziś zmarł Michael Nesmith, klawiszowiec i wokalista (no, tam chyba wszyscy śpiewali, w końcu była to amerykańska odpowiedź na Beatlesów) The Monkees. I jak tu nie wierzyć w koincydencję...


Pieśń nieprzesadnie skomplikowana, ale ma swój wdzięk, który zawdzięczamy autorowi. Neil Diamond też wykonywał swój-nie swój wielki przebój. Nawet wolę prawdziwy pop niż udawany rock.


Wersja Smash Mouth w „Shreku” też niczego sobie.


Wciąż sądziłem – miłość tylko w bajkach jest
Innym przeznaczona, lecz nie mi
Poza mym zasięgiem
Tak się czułem z tym
Rozczarowań pełne były dni

Wtem twarz widzę jej
I teraz w to wierzę
Znikła gdzieś
Wątpliwość z mych słów
Kocham ją
Teraz w to wierzę!
Nie zostawię jej, choćbym chciał

Wciąż sądziłem – miłość jest jak wielki dar
Im dawałem więcej, brałem mniej
Po co mi te próby?
Tylko bolą mnie
Kiedy chciałem słońca, miałem deszcz

Wtem twarz widzę jej
I teraz w to wierzę
Znikła gdzieś
Wątpliwość z mych słów
Kocham ją
Teraz w to wierzę!
Nie zostawię jej, choćbym chciał

O, poza mym zasięgiem
Już tak się czułem z tym
Rozczarowań pełne były dni

Wtem twarz widzę jej
I teraz w to wierzę
Znikła gdzieś
Wątpliwość z mych słów
Kocham ją
Teraz w to wierzę!
Nie zostawię jej, choćbym chciał

Tak, twarz widzę jej
I teraz w to wierzę
Znikła gdzieś
Wątpliwość z mych słów
Więc teraz w to wierzę
Teraz w to wierzę
Więc teraz w to wierzę (teraz w to wierzę)
Więc teraz w to wierzę (teraz w to wierzę)

Olsztyn, 19.09-10.12.2021

Aneks z 13.02.2024 - zapowiadam piosenkę w radiu UWM FM w audycji Szafa z muzyką Pawła Jarząbka pod moim jednorazowym tytułem From Szafa with Love:


Horacy Tłumacy - na Facebooku
Horacy Tłumacy - na YT Horacy
Tłumacy - lista przetłumaczonych piosenek

środa, 8 grudnia 2021

Taniec w wielkim mieście

Na ekrany polskich kin „Gorączka sobotniej nocy” weszła na przełomie 1979 i 1980 roku, czyli dwa lata po amerykańskiej premierze, ale w dalszym ciągu za wcześnie (!), bym mógł legalnie wejść na film od 15 lat. Ale wszedłem…

Oglądam plakat z 1979 roku autorstwa Andrzeja Pągowskiego. Słynny grafik miał lepsze prace, ale wtedy musiałem być pod jego dużym wrażeniem. Tak dużym, że nie dostrzegłem choćby błędu ortograficznego (przymiotnik „Amerykański” dużą literą) i innych niedoróbek redaktorskich. Nie po to przecież jednak poszedłem na film, by analizować polską szkołę plakatu. Magnesy były dwa: muzyka Bee Gees i dyskotekowy żywot Johna Travolty.


Muzyka po latach się broni. Taniec nieco kiczowaty, ale oddaje ducha epoki, który w importowanej wersji Ubogi Krewny unosił się nad Wisłą (w moim przypadku nad Łęgiem). Skąd import? W tym przypadku z Nowego Jorku. W 1976 roku w „New York Magazine” ukazał się artykuł Nika Cohna „Plemienne obrzędy nowej sobotniej nocy” o rozrywkowych obyczajach młodzieżowej klasy robotniczej. Klasyka reporterskiego gatunku – młodzież w tygodniu pracuje lub rozrabia w gangach, w sobotę wieczór idzie zadać szyku i wyszumieć się na dyskotece. Po latach Cohn (który był dziennikarzem brytyjskim) przyznał, że reportaż był w większości fikcją – coś zobaczył na Brooklynie, coś wymyślił, coś przypomniał sobie z Anglii. Wówczas jednak artykuł stał się inspiracją dla twórców „Gorączki sobotniej nocy”. Robert Stigwood, który był nie tylko producentem filmu, ale i od dawna menedżerem Bee Gees, zlecił zespołowi napisanie piosenek do filmu o kulturze disco. Więc oczywiście nie bracia Gibb wymyślili disco, ale twórczo je wykorzystali, przedłużając trwanie tej kultury o kilka lat.


Gdy idę, patrzysz i mówi ci mój krok
To babiarz jest, słów po co sto
Głośno tu i kobiet żar
Wciąż brałem w kość, od dziecka tak

Lecz teraz dobrze, świetnie jest
Możesz widzieć to, jak chcesz
Może da zrozumieć się
Jak „New York Times” odmienia mnie

Czy ty bratem jesteś, czy matką jesteś
Przy życiu trwasz, przy życiu trwasz
Poczuj miasta lśnienie i każdego drżenie
Przy życiu trwaj, przy życiu trwaj
A, a, a, a przy życiu trwaj, przy życiu trwaj
A, a, a, a przy życiu trwaj
O, to twój krok

Więc pod wozem raz, na wozie dwa
A czasem nie to, na serio gram
Skrzydła z nieba ma mój każdy but
Po prostu tańczę i nie przegram już

Wiesz, teraz dobrze, świetnie jest
Przeżyć chcę kolejny dzień
Może da zrozumieć się
Jak „New York Times” odmienia mnie

Czy ty bratem jesteś, czy matką jesteś
Przy życiu trwaj, przy życiu trwaj
Poczuj miasta lśnienie i każdego drżenie
Przy życiu trwaj, przy życiu trwaj
A, a, a, a przy życiu trwaj, przy życiu trwaj
A, a, a, a przy życiu trwaj
Ooooo

Życie bez celu, niech ktoś pomoże
Niech ktoś pomoże mi
Życie bez celu, niech ktoś pomoże mi
Życie me trwa

Gdy idę, patrzysz i mówi ci mój krok
To babiarz jest, słów po co sto
Głośno tu i kobiet żar
Wciąż brałem w kość, od dziecka tak

Lecz teraz dobrze, świetnie jest
Możesz widzieć to, jak chcesz
Może da zrozumieć się
Jak „New York Times” odmienia mnie

Czy ty bratem jesteś, czy matką jesteś
Przy życiu trwasz, przy życiu trwasz
Poczuj miasta lśnienie i każdego drżenie
I przy życiu trwaj, przy życiu trwaj
A, a, a, a przy życiu trwaj, przy życiu trwaj
A, a, a, a przy życiu trwaj
Tak

Życie bez celu, niech ktoś pomoże
Niech ktoś pomoże mi
Życie bez celu, niech ktoś pomoże mi
Życie me trwa

Olsztyn, 20.11-8.12.2021

Inspirację do tego przetłumaczenia przywiozłem z Lizbony, gdzie w jednym klubów usłyszałem tę wersję:


Kącik (podwójny) „Świata Młodych”. Tak widziałem Bee Gess 29 września 1979 (nie pamiętam, czy przed, czy po wizycie w kinie).

A tak Johna Travoltę 25 października 1980, czyli już zapewne po obejrzeniu „Gorączki sobotniej nocy”.

Horacy Tłumacy - na Facebooku
Horacy Tłumacy - na YT
Horacy Tłumacy - lista przetłumaczonych piosenek

niedziela, 28 listopada 2021

Beatlesi cofnięci z powrotem do tyłu

468 minut z Beatlesami. Od razu sobie powiedzmy, że prawie osiem godzin to nie jest dawka dla przeciętnego słuchacza „Yesterday”. Dla fana – zaledwie przystawka. Panie Jackson, prosimy o 18-godzinną reżyserską wersję filmu „Get Back”! Może być 55-godzinna…

Na „Get Back”, czyli wywrócone do góry nogami „Let It Be”, czekaliśmy prawie trzy lata (pomijając, że czekaliśmy lat pięćdziesiąt). Między zapowiedzią 30 stycznia 2019 roku a premierą pierwszego odcinka 26 listopada 2021 wiele się zmieniło… Miał być kinowy film, wyszedł streamingowy miniserial. Miał być we wrześniu 2020, ale epidemia nie takie filmy opóźniała.
Garść moich refleksji z czerwonymi oczami, częściowo z wlepiania się przez osiem godzin, częściowo ze wzruszenia…

Michael Lindsay-Hogg


Pierwotny reżyser z 1969 roku. Facet irytujący (te jego cygara, to ciągłe wcinanie się między wódkę i zakąskę, z głupimi pomysłami w stylu zagrania w sierocińcu), ale to jemu zawdzięczamy najlepszy technicznie i najobszerniejszy materiał filmowy z sesji nagraniowej Beatlesów. Można się poczuć świadkiem wydarzeń na żywo.

Twickenham Studios


Pomysł, by w dwa tygodnie w nieprzytulnym hangarze przygotować od zera nową płytę Beatlesów z 14 nienapisanymi jeszcze utworami, był szalony. Gdyby wyszedł, byłby kolejnym dowodem na geniusz Beatlesów. Wprawdzie nie wyszedł, ale i bez tego wiemy, że byli genialni.

George Harrison


Wypadł nieco niekorzystnie… Ktoś nawet napisał: „Więc to nie Yoko, a George…”. Momentami jego reakcje, zwłaszcza na słowa McCartneya, który ewidentnie chce po prostu dobrze, szybko i skutecznie pracować, mogą denerwować. Wiedząc jednak, jak w Harrisonie narastała frustracja związana z tym, że nie przebijał się ze swoimi piosenkami na płyty Beatlesów (a miał ich przecież w zanadrzu, co się za rok okaże, kilkadziesiąt) i że patrzył na ciągle współpracującą parę Lennon/McCartney, można i trzeba to zrozumieć. Nie chciał czekać 10 lat, aż zaaplikuje po dwie swoje piosenki do kolejnych albumów The Beatles.

Get Back

Ten moment olśnił chyba wszystkich. Widzimy, jak dosłownie na naszych oczach powstaje od zera nowa piosenka. Ex nihilo. Paul czeka na przyjście Johna i coś tam brzdąka na basie, a po chwili ma już początek piosenki i pierwsze słowa. Parę minut później gra już cały zespół, włącznie z wchodzącym z marszu Lennonem.

Sabrata

Jedna z tych rzeczy, których trochę żal, że nie wyszły… Ale powiedzmy sobie jednak, że pomysł, by zagrać w starożytnych ruinach w Libii, był raczej z góry skazany na niepowodzenie (na marginesie – pół roku później wojskowy pucz zmienił tę niedemokratyczną monarchię w równie niedemokratyczną republikę pod wodzą pułkownika Mu’ammara al-Kaddafiego). A pomysł zagrania w ruinach zrealizowali dwa lata później Pink Floydzi, ale w spokojniejszej części świata, po drugiej stronie Morza Śródziemnego.

Mal Evans

Trudno nie darzyć sympatią tego faceta, z którego oczu bije miłość do zespołu. I który, jak przystało na świetnego asystenta, zrobi wszystko, co trzeba – zapisze tekst rodzącego się właśnie w głowie McCartneya utworu, wyśle kogoś po muszkę dla Harrisona czy w pół godziny załatwi kowadło, bo trzeba stuknąć młotkiem w nowej piosence.

Abbey Road


A propos kowadła i nowej piosenki, to film pokazuje, jak wiele utworów z „Abbey Road” miało swój początek w styczniu 1969 roku, w czasie sesji „Let It Be”. W większych lub mniejszych fragmentach słyszymy większość przyszłej płyty!
„She Came In Through the Bathroom Window”
„Maxwell's Silver Hammer”
„Golden Slumbers”
„Carry That Weight”
„Mean Mr. Mustard”
„Oh! Darling”
„Polythene Pam”
„Her Majesty”
„Octopus's Garden”
„Something”
„I Want You (She's So Heavy)”

Imigranci

Pewne kwestie są aktualne po 50 latach… Przez chwilę „Get Back” było protest songiem przeciwko brytyjskim ruchom antyimigranckim z tekstem o podróży przez Commonwealth (nie wyłączając Nowej Zelandii, gdzie ośmioletni wówczas Peter Jackson kręcił właśnie swój pierwszy film amatorską ósemką, o czym oczywiście piosenka nie mówi).

Dziewczyny

Yoko była na sesji cały czas, wiadomo. Dość często pojawia się Linda, nie tylko jako muza Paula, ale jako fotograficzka (rodzina zobowiązuje). Rzadziej Maureen Starkey i Pattie Harrison. Yoko i Linda chyba się polubiły. Yoko, wbrew swemu image’owi awangardowej artystki, prowadzi normalną babską rozmowę z Lindą.

Odejście George’a

Najbardziej wstrząsający moment filmu. Facet, niemający jeszcze 26 lat, wstaje i nieśmiało oznajmia, że opuszcza największy zespół świata. Pozostali członkowie największego zespołu świata są oczywiście w szoku i nie wiedzą, jak się zachować. Po przerwie wracają w trójkę i udają, że udają, iż nic się nie stało. Grają hałaśliwie, wręcz celowo wulgarnie, do akcji wkracza nawet Yoko Ono, której wokal zawsze mnie inspiruje… Lennon, jak to Lennon – proponuje podzielić instrumenty George’a oraz zatrudnić Claptona na jego miejsce (który pewnie przyjąłby tę propozycję z pocałowaniem ręki, gdyby nie był przyjacielem Harrisona). Ale bardziej złośliwy jest McCartney, który mówi do Maureen Starkey, by nauczyła się przez weekend paru chwytów (konkretnie A7, D7 i G7) i jest w zespole… No, jeśli tak nisko zawieszona byłaby poprzeczka, to ja chętnie.

Smutna trójka

John, Paul i Ringo w końcu jednak rozumieją (albo przestają udawać), że to nie żarty. Scena, w której obejmują się w męskim trójkącie, jest kluczowa dla zrozumienia, że naprawdę tworzyli zespół.

Profetyczny Paul

Zabawna, z dzisiejszej perspektywy, scena, gdy Paul mówi, że za 50 lat będą się śmiać, iż zespół rozpadł się, bo Yoko usiadła na wzmacniaczu. Peter Jackson pewnie spadł ze śmiechu z krzesła, gdy w 2019 roku to zobaczył przeglądając taśmy.

Mikrofon w kwiatach

Poruszająca rozmowa Johna i Paula, nagrana podstępnie przez realizatorów filmu. Wiadomo, że to oni są liderami i to oni muszą rozwiązać problem (godzinę wcześniej Paul idzie odebrać telefon od Johna i nawet nie zauważa gestu Ringo, który sygnalizuje, że też tu jest…). Paul dla dobra zespołu podkreśla, że to nie on jest liderem, bo jest tylko zastępcą prawdziwego szefa, którym jest John. Co prawda, to prawda – zespół 13 lat wcześniej założył przecież Lennon.

Billy Preston

Nie tylko przeniesienie się do studia Apple, ale także pojawienie się nowego muzyka dało Beatlesom kopa do przodu. Grało się im z Billym tak dobrze, że Lennon rzucił (żartem zapewne), by został członkiem zespołu. McCartney rozsądnie skontrował, że trudno im się dogadywać w czwórkę…

Ringo Starr

Najlepszy perkusista w The Beatles. Nie tylko dlatego jak grał, ale również przez cierpliwy klimat profesjonalnego wsparcia, jaki zapewniał. Siedzieć tak kilka godzin za perkusją i czekać na przebłysk geniuszu kolegów? Nie każdy potrafi…

Wszyscy na wszystkim

Film pokazuje, że podział instrumentów nie był świętością w zespole. Paul, wiadomo, gra na wszystkim co brzęczy i na drzewo nie ucieka, nie wyłączając perkusji. Za perkusją siadają też George i John. John w razie potrzeby bierze bas, a jak trzeba, to zagra solówkę na elektryku (świetnie w „Get Back”), z klawiszami też radzi sobie nieźle. Ringo również pokazuje, że opanował białe i czarne.

George Martin

Jest, a jakoby go nie było. Chyba jego największym zadaniem było spreparowanie fortepianu poprzez wyłożenie go gazetami… Nawet jeśli jest rozżalony, że nie stoi na czele produkcji (bo jej w pewnym sensie nie ma), to nie pokazuje tego po sobie. Czeka na następną okazję. Jak wiemy, doczeka się.

Alan Parsons

Jak widać, każdy nosi buławę w plecaku… 20-letni Parons jest tu facetem od taśm (nie lekceważmy tego, to odpowiedzialna fucha). Za trzy lata będzie odpowiedzialny za dźwięk w „The Dark Side of the Moon”, a potem założy własny zespół.

Pomysł z dachem

Przez jakieś 70 proc. filmu przewija się kwestia wyboru miejsca na koncert podsumowujący rejestrację albumu. Są pomysły średnie, takie sobie i złe. Głównie złe. Mina Paula, gdy przychodzą do niego Michael i Glyn z pomysłem na miejsce występu, mówi wszystko – był wniebowzięty. Pozostałym członkom zespołu pomysł zagrania na dachu, czyli 10 metrów w górę, a nie na przykład 2000 kilometrów na południe, też się natychmiast spodobał. Ewidentnie chcieli zagrać na żywo, ale równie ewidentnie chcieli ten nieszczęsny projekt mieć już z głowy…

Na dachu

Zazdroszczę ludziom mieszkającym w Londynie w II połowie lat sześćdziesiątych… Szczególnie przy Savile Row. Chociaż nie wszystkim wówczas spodobał się hałas dochodzący z góry. Starsza pani narzeka, że się obudziła. Młodzieniec marudzi, że Beatlesi już nie tacy, jak kiedyś. Facet w średnim wieku wolałby zobaczyć, a nie tylko słyszeć. Przeważają jednak zachwyty, włącznie z moim ulubionym wyznaniem starszego pana, że fajnie dostać coś za darmo w tym kraju. Widać od czasów „Taxman” niewiele się zmieniło (a na pewno nie premier – Harold Wilson z Partii Pracy rządził od 1964 do 1970, potem zresztą jeszcze powrócił na stanowisko).

Interwencja

Tak właśnie wyobrażam sobie interwencję londyńskiego policjanta. Opanowanego, kompetentnego, nieużywającego przemocy, dążącego do rozwiązania problemu, a nie pokazania, kto tu rządzi.

Koniec, czyli kondom na suficie

Wejście policji na dach Paul wita szczeniackim uśmiechem godnym czasów, gdy przyczepiał podpalone prezerwatywy do sufitu w Hamburgu.

Refleksja końcowa
Gdy już sądzimy, że nic nie ma w beatlesowskich archiwach, wyskakuje coś takiego. Takim mocnym uderzeniem była „Antologia” w połowie lat 90. Mamy czekać kolejnych 25 lat na coś równie zwalającego z nóg?