Skoro z powodu pandemii musiałem odwołać koncerty w Nowym Jorku, Buenos Aires i Tokio, nie pozostało mi nic innego, jak wystąpić nad rzeką dzieciństwa. A jest nią nie Wisła, nie San nawet, a Łęg w Gorzycach pod Sandomierzem. Zanim jednak stanie się nad rzeką, trzeba przekroczyć wał przeciwpowodziowy. Nie stałem na nim 38 lat. To banalne, ale wtedy wydawał mi się większy…
Nie wiem, czy pomysł „występu” na rzeką był bardziej spontaniczny, czy bardziej wystudiowany. W każdym razie w bagażniku samochodu przypadkowo znalazła się i kamera, i statyw, i pulpit, teksty piosenek, o gitarze nie wspominając.
Repertuar był krótki, ale treściwy. Po pierwsze „Trzynaście srebrników”, bo przecież właśnie w tej rzece miałem się nie kąpać (kto zabroni 10-latkowi wchodzić z kolegami do wody?).
Po drugie „Come Together”, bo przecież właśnie nad tą rzeką roztrząsałem z Mariuszem o wyższości Johna nad Paulem (kto zabroni 13-latkowi przeżywać śmierć Beatlesa?).
Po trzecie „Riders on the Storm”, bo czemu nie (kto zabroni 53-latkowi śpiewać o mordercy na drodze?).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz