Na miejscu 10.:
Konsumpcja kultury
Nie jakieś tam przesadne obżarstwo. Trochę tu skubnąłem, trochę tu. Minimalna dawka, żeby считать себя культурным человеком.
A to człowiek posłucha Trójkowego Topu Wszech Czasów i podda się refleksjom. Ponownie włączy to radio po paru miesiącach, by posłuchać Polskiego Topu Wszech Czasów i doświadczyć innych refleksji.
A to wybierze się do Torunia, by zmierzyć się z nieczystą formą Mariny Abramović:
A to wpadnie do kina. „Ból i blask” Pedra Almodóvara oraz „W deszczowy dzień w Nowym Jorku” Woody’ego Allena to jazda obowiązkowa. „Yesterday”, czyli wyimaginowany świat bez Beatlesów, to jazda z uśmiechem na ustach. „Once Upon a Time in Hollywood” to jazda bez trzymanki (w zasadzie odlot, bo oprócz sierpniowej premiery obejrzałem ten film z siedem razy w czasie dwudziestu kilku godzin spędzonych w samolotach w tę i z powrotem do Bangkoku). No i na deser „Us + Them”, czyli dałem zarobić parę złotych Rogerowi Watersowi w podziękowaniu za pozycję 2.
Nie samym kinem człowiek żyje. Znów udało się kupić bilety na Olsztyńskie Spotkania Teatralne, gdzie zobaczyliśmy „Zapiski z wygnania”, quasimonodram Krystyny Jandy („mało Jandy w Jandzie” – moja najkrótsza, chociaż nieoddająca pozytywnego wrażenia, recenzja).
Na Demoludy też kupiłem bilety, ale w obliczu choroby na spektakl „Korzeniec” wysłałem dwie koleżanki z pracy. Zamiast tego przydarzyła mi się lekka, łatwa i przyjemna wizyta w Teatrze Muzycznym w Gdyni.
Nie samym kinem, nie samym teatrem i nie samą pozycją 9. człowiek żyje. Inspirowany wizytą w Bangkoku i radami dobrych ludzi, sięgnąłem po audiobooka „Karaluchy”. Idealnie się słucha mając ten sam powierzchowny poziom znajomości miasta, co Jo Nesbø. Dla równowagi natychmiast po zakończeniu „Karaluchów” sięgnąłem po „Gniew” Miłoszewskiego. Słuchanie 10 tys. km od domu powieści zanurzonej w Olsztynie bardziej niż „Lalka” w Warszawie to rozrywka sama w sobie.
W zaciszu domowym bardziej tradycyjne lektury, chociaż czasem o bardzo nietradycyjnych sytuacjach.
A w papierowej kolejce „Szczerze” Donalda Tuska, „Nie ma” Mariusza Szczygła oraz totalna zaległość, czyli „Nikt nie wyjdzie stąd żywy. Historia Jima Morrisona” Jerry’ego Hopkinsa i Danny’ego Sugermana.
Z kultury nominalnie wysokiej pójście do BWA załatwia sprawę?
Na miejscu 9.:
Koncerty w trzech krajach
Koncertów, jak co roku, dużo. Niektóre zasłużyły na oddzielne pozycje na liście. Pozostałe tworzą solidny muzyczny przekładaniec.
Nowy rok dobrze rozpocząć z Beatlesami. Choćby i w filharmonii, którego to połączenia w zasadzie nie lubię, ale dla Wadima Brodskiego robię wyjątek.
Po Beatlesach może być tylko Led Zeppelin. Moje pożegnanie (o czym jeszcze nie wiedziałem) z Andergrantem.
Po Led Zeppelin może być tylko Breakout. Nawet nieistniejący.
Lokalny przerywnik artystyczny, czyli dawna koleżanka z pracy, a obecnie (czasem) koleżanka ze sceny. Nie tym razem.
Potem koncert z pozycji 4, a kilka dni później występ, który miałby szansę wylądować wysoko w rankingu, gdyby artysta był bardziej oryginalny. Ale i tak było ekscytująco. Z okazji koncertu Phila Batesa przypominającego piosenki Electric Light Orchestra, do czego ma nieco prawa, przetłumaczyłem nawet „Don't Bring Me Down” oraz „Livin' Thing”.
W połowie sierpnia okazało się, że nie kumam festiwalowej bazy.
Kumam za to, przynajmniej mam takie wrażenie, Bukartyka.
Wrzesień, 15. rocznica ślubu. Dobra okazja, by w Wilnie posłuchać pana z Ameryki grającego utwór napisany przez innego pana z Ameryki, którego pradziadkowie wyemigrowali za ocean 117 lat temu z Litwy.
Kompromitująco długa przerwa w koncertach (chociaż nie do końca, bo przecież pozycja 3.) i na tajlandzkim Koh Changu słuchamy w grudniu nie tylko bluesa. Tym razem Hendrix bardziej dosłownie.
W Bangkoku na słynnej Khaosan Road kilka występów za jednym podejściem, np. w klubie The Hub, gdzie grają głównie lata 90., np. „Creep”.
Dla odmiany na sąsiedniej ulicy Rambuttri… to samo. Tzn. przeważnie te same utwory. Coś mają krótką playlistę te klubowe cover bandy. Ale moment z akustyczną wersją „Killing in the Name” zapamiętam na długo.
Do kompletu seria muzycznych wieczorów w naszym hotelu u progu Chinatown. Przeważnie adekwatny do okoliczności jazz z lat 30. I można pogadać. Angielski z chińskim akcentem łatwiejszy od angielskiego z akcentem tajskim.
Na finał koncertowego roku godna kropka nad i, czyli Voo Voo na dziedzińcu zamku. A jak zamek (choćby i kapituły), to i z Królem.
Na miejscu 8.:
Tłumaczenia z okazji i bez okazji
W tym roku zdecydowanie więcej niż w poprzednim. Poza tym sporo się działo wokół przekładów. W styczniu Antyradio odkryło (smutna okazja) moją polską wersję „Sound of Silence”.
W kwietniu i październiku koncerty z tłumaczeniami. No i pozycja 2.
Z tegorocznej listy jestem dumny:
Śmierć się czai w czarnym worku (The Beatles - Yer Blues)
Kłamie, mąci, rani (Led Zeppelin - Your Time Is Gonna Come)
Jezu, to nie jest proste (The Beatles - Ballad of John And Yoko)
Cała naprzód, panie bosman (The Beatles - Yellow Submarine)
To nie jest reklama biura podróży (The Beatles - Magical Mystery Tour)
Niedaleko pada wiking od zeppelina (Led Zeppelin - Immigrant Song)
Kochaj i rób, co chcesz (The Beatles - All You Need Is Love)
Pchają się drzwiami i oknami (The Beatles - She Came in Through the Bathroom Window)
A gdybym był… (Pink Floyd - If)
Deszczyk pada, słońce świeci, Baba Jaga masło kleci (Creedence Clearwater Revival - Have You Ever Seen the Rain?)
Zacznij od Fausta (Creedence Clearwater Revival - Bad Moon Rising)
Zamknę ją w skrzyni na klucz (Cliff Richard - Living Doll)
Minimum słów, maximum muzyki (The Beatles - I Want You (She's So Heavy))
To była długa, mroźna zima (The Beatles - Here Comes the Sun)
Ku chwale czy dla szydery? (The Beatles - Dig It)
Jestem, proszę pana, na zakręcie (Creedence Clearwater Revival - Up Around the Bend)
Nie łam mnie tak (Electric Light Orchestra - Don't Bring Me Down)
Oszaleć ci dam (Donovan - Sunshine Superman)
Straszna rzecz do stracenia (Electric Light Orchestra - Livin' Thing)
Dawno temu w nocy (Roy Head - Treat Her Right)
Góra tak wielka, że aż jej nie widać (Donovan - There Is a Mountain)
Męska idylla na trzy głosy, nie licząc pana z hi-hatem (The Beatles - Because)
Król Słońce półfabrykat (The Beatles - Sun King)
Musztarda po piosence (The Beatles - Mean Mr. Mustard)
Zabójczo piękny plastik (The Beatles - Polythene Pam)
Jej ukryty majestat (The Beatles - Her Majesty)
Ptak ciągle na wolności (Lynyrd Skynyrd - Free Bird)
Pan Trebor wstaje (The Doors - L.A. Woman)
W efekcie byłem gotowy na 50-lecie „Abbey Road”:
Na miejscu 7.:
W jak Wilno
Trzeci raz w Wilnie. Koncert, placki ziemniaczane, luz.
Na miejscu 6.:
Brakuje krzeseł
Przykre fakty są takie, że piszę niepokojąco rzadko. Zawsze czekam na wyraźną inspirację. Ta przyszła w czasie koncertu z pozycji 3. A medal za zasługi dla rozwoju mojej twórczości należy się Pawłowi Jarząbkowi. Przed Wami piosenka meblarska.
Na miejscu 5.:
Torwar Tajemnic
Koncert Nicka Masona, czyli po Davidzie Gilmourze trzy lata temu i Rogerze Watersie w ubiegłym roku prawie floydowski komplet. A z tej okazji tłumaczenie „If”. A na Floydów chadzam zawsze z Jackiem.
Na miejscu 4.:
W jak Woodstock
Można powiedzieć, że pięćdziesiąt lat na to czekałem. W pół wieku po Woodstocku pierwsza wizyta w Polsce Johna Fogerty’ego, jednego z ważniejszych muzyków tamtego festiwalu i tamtych czasów. Staliśmy pod samiuśką sceną i śpiewaliśmy WSZYSTKIE piosenki.
Zwłaszcza, że mam sporo tłumaczeń Creedence Clearwater Revival. Choćby te trzy z okazji koncertu „Have You Ever Seen the Rain?”, „Bad Moon Rising” i „Up Around the Bend”.
Na miejscu 3.:
Pchaj się na afisz, niezależnie od tego czy potrafisz
Zachęcony licznymi przykładami z życia publicznego nie odmawiam sobie wchodzenia na scenę. W kwietniu trzy tłumaczenia Beatlesów zaśpiewane na rozgrzewkę koncertu The Doctors.
W październiku cały (no, prawie cały) koncert dla mnie. Klasyka Rocka po Polsku. Dzięki gościnności Pawła Jarząbka zagraliśmy w GOK-u w Gietrzwałdzie kilkadziesiąt piosenek po polsku z moimi tłumaczeniami. Wspierali mnie Jacek, Michał, Agnieszka, Bożena i zespół The Doctors. I to wszystko przy naprawdę pełnej sali. Dzięki!
W skrócie:
Na miejscu 2.:
Czterdzieści lat później
Tłok w pierwszej trójce duży, więc czterdziestolecie „The Wall” dopiero na drugim miejscu.
A było to naprawdę poważne wydarzenie. Po pierwsze jedno z moich najambitniejszych tłumaczeń. Trudny tekst, dwupłytowy album. Po drugie celebracja dokładnie w czterdziestą rocznicę premiery. Po trzecie udało się wypełnić filharmonię aż dwa razy. Po czwarte to wszystko w Olsztynie. Po piąte to było naprawdę dobre!
W ramach promocji wizyta w radiu UWM FM.
Na miejscu 1.:
Odchodząc od zmysłów w Tajlandii
Już kiedyś byłem w tak dalekiej Azji, ale po 22 latach zmieniła się i Azja, i moja percepcja, i oczekiwania, o możliwościach finansowych nie wspominając. Tajlandię chłonęliśmy więc wszystkimi zmysłami.
Chociaż głównie pławiliśmy się w zbytku.
Będzie jeszcze pora, by to wszystko opisać. Na razie tylko spojrzenie od kuchni.
Dla przypomnienia:
Moja lista przebojów 2008 roku
Moja lista przebojów 2009 roku
Moja lista przebojów 2010 roku
Moja lista przebojów 2011 roku
Moja lista przebojów 2012 roku
Moja lista przebojów 2013 roku
Moja lista przebojów 2014 roku
Moja lista przebojów 2015 roku
Moja lista przebojów 2016 roku
Moja lista przebojów 2017 roku
Moja lista przebojów 2018 roku
Chciałem tylko, żeby gdzieś przekroczyć granicę, wszystko jedno którą, bo ważny dla mnie był nie cel, nie kres, nie meta, ale sam niemal mistyczny i transcendentny akt przekroczenia granicy. (Ryszard KAPUŚCIŃSKI, „Podróże z Herodotem”)
wtorek, 31 grudnia 2019
Moja lista przebojów 2019 roku
Etykiety:
Horacje inne atrakcje
● Od 2008 r. tłumaczę piosenki, by wykonywać je po polsku. ● Od 1986 r. piszę i śpiewam własne utwory. ● Od 1978 r. chodzę tylko na dobre koncerty. ● Od 1986 r. czasem przekraczam granicę. ● Nie tylko o tym jest ten blog.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz