poniedziałek, 16 grudnia 2019

Bujać to my, a nie nas

Wśród różnych głupich zabaw dzieciństwa, uprawianych gdzieś tak do 12. roku życia, było i to, co nazywaliśmy podbitkami. Czyli takie rozkołysanie huśtawki (z kimś na pokładzie oczywiście), żeby stanęła dęba. Jedynym, co nie pozwalało jej obrócić się o 360 stopni, była górna belka. Uderzenie w nią ramionami huśtawki to była klasyczna podbitka. Nic dziwnego, że pod koniec mojej podwórkowej kariery wszystkie nasze osiedlowe huśtawki było powyginane jak szyny kolejowe w 50-stopniowym upale.

Dla nas huśtawka to szczeniacka zabawa, a w Bangkoku przedmiot zarówno sakralny (królewsko-religijna ceremonia bujania związana z Śiwą), jak i okazja do ludycznej zabawy, w której odpowiednio się bujnąwszy można było sięgnąć po worek z monetami zawieszony na 15-metrowym palu. A że nieodpowiednio się bujnąwszy, można było stracić zdrowie i życie, emocji nie brakowało…


Huśtawka Gigantów (ta nazwa wydaje mi się zachodnim efektownym ekwiwalentem, bo nie ma nic wspólnego z treścią obrzędu), ewidentnie jeden z symboli Bangkoku, ma swoją historię sięgającą 1784 roku. Powstała za czasów i za łaskawym pozwoleniem króla Ramy I. Za jego następcy, Ramy II, ceremonia huśtania została przerwana, gdyż urządzenie uszkodził piorun. Ponownie ceremonie odbywały się w latach 1920-1935, ale zostały zarzucone po kilku śmiertelnych wypadkach (odbywają się nadal w sąsiedniej świątyni bramińskiej Devasathan, ale jak rozumiem nie z takim rozmachem…). W 1959 r. oraz w latach 2005-2007 przeprowadzono kolejne remonty i wymiany ramion huśtawki. Dziś nikt się na niej nie buja. No, może turyści w wyobraźni…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz