poniedziałek, 16 grudnia 2019

W trzech językach na Rambuttri

Po doświadczeniach na Khaosan Road sprzed kilku dni wracamy w okolicę, ale wybieramy nieco spokojniejszą ulicę Rambuttri. Nieco spokojniejsza nie oznacza, że mamy do czynienia z Ciechocinkiem. Tłok tylko trochę mniejszy, ale na tyle, by nie czuć się jak sprasowana sardynka wystawiona na milion bodźców na sekundę.



Na początek coś na ząb na Tum Kin Kan. Do rock and rolla trzeba mieć siłę.


Oferta jest duża, co nie znaczy, że jest z czego wybierać. Zdecydowaliśmy, że nie będziemy słuchać kolejnego kolesia z gitarą wystawionego na hałasy ulicy, więc rozglądaliśmy się za czymś w środku.


Wybór padł na Bangkok Bar. Jak się okazało słusznie!


Na dobry (bardzo dobry!) początek duet akustyczny, ale robiący tyle hałasu co dobra orkiestra dęta.


„Seven Nation Army” The White Strips. Jacka White’a nie ma na sali, można nagrywać…


To jest zapewne po tajsku, choć przyznam, że pewności nie mam. Tak czy owak nie był to ostatni język dzisiejszego wieczora…


Strasznie dużo grają tu Oasis. Musi być jakieś racjonalne wytłumaczenie, że w każdym barze trafiamy na „Wonderwall”, ale nie chce mi się wymyślać jakie. W końcu mam do cholery urlop!


„We Will Rock You” na gitarze akustycznej? Proszę bardzo, sam lubię pograć.


Obiecany trzeci język. W końcu czemu Tajowie nie mogą śpiewać po niemiecku utworów sprzed ponad 20 lat?


Dalej będzie już tylko po angielsku. „Enter Sandman” w wersji, jakiej nie powstydziłaby się chyba sama Metallica.


Akustycznego hard rocka ciąg dalszy. „Highway to Hell”. Ciekawe, jak to będzie po tajsku?


No i wielki finał, czyli „Killing in the Name”. Wokalista chyba wierzy w to, co śpiewa. A wiecie chłopaki, że Rage Against the Machine wznawiają działalność?


Przerwa. Można rozejrzeć się po ścianach.


I kontrolnie przejść się 20 metrów dalej wzdłuż ulicy w poszukiwaniu czegoś ciekawszego.


Nie znaleźliśmy, więc wróciliśmy skruszeni do Bangkok Bar. A tam kolejna, już pełnowymiarowa, kapela.


Repertuar niby inny, ale „Seven Nation Army” kilkadziesiąt minut temu już na tej scenie słyszeliśmy.


Guns N' Roses jeszcze w Tajlandii nie słyszeliśmy. „Sweet Child o' Mine”.


Ale „Creep” Radiohead słyszeliśmy już w The Hub cztery dni temu i tamta wersja była chyba lepsza.


I znów dzisiaj na tej samej scenie „Enter Sandman”. Większy zespół nie musi oznaczać większego hałasu…


Kącik LP3, czyli ciekawe, co myślałem o Tajlandii 12.01.1985 roku, gdy usłyszałem tę piosenkę:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz