Podobno muzyka łagodzi obyczaje. To prawda. Z tym, że raczej gówno prawda. Taką mało wyszukaną refleksję mam po krakowskim koncercie Rogera Watersa (po gdańskim, mimo że na nim nie będę, refleksja mi się zapewne pogłębi).
I nie, nie chodzi mi o to, że Waters uruchomił jakiś przemysł pogardy, czy coś w tym rodzaju. Po prostu ludzie na siebie napadli, bo jednym spodobało się to, co Roger Waters głosił słowem, tekstem, obrazem ze sceny, a innym wręcz przeciwnie. A nawet nie tyle to, co mówił, ale to, że w ogóle mówił.
Od razu sobie wyjaśnijmy, że ja należę do tej pierwszej grupy. I teraz napadnę na tę drugą. Dlaczego? Bo nie rozumiem, jak można podniecać się muzyką Pink Floydów, wybulić kilkaset złotych na koncert Rogera Watersa, a następnie irytować się, że ktoś miesza politykę z muzyką… Drodzy miłośnicy Czystej Formy, Waters robi to już ponad 40 lat, był czas przywyknąć! Podobnie jak robił to John Lennon, jak robili to Rage Against the Machine, jak czynił Bob Dylan, że wymienię tylko najbardziej wyraziste przykłady. Pusty śmiech mnie zatem ogarnia, gdy ktoś marudzi, że przyszedł do Tauron Areny posłuchać tylko muzyki, a nie politycznych manifestów.
Tylko muzyki? Serio? To może od razu powiedzmy sobie, że otwierająca koncert scena na plaży to reklama wczasów nad morzem…
Powiedzmy, że „Breathe” to jest „tylko muzyka”, a nie krytyka wyścigu szczurów, które i tak wszystkie skończą w trumnie.
Powiedzmy, że „One of These Days” to jest „tylko muzyka”, bo przecież nie ma słów.
Powiedzmy, że „Time” to jest „tylko muzyka”, a nie gorzkie żale z powodu marnowania czasu.
Powiedzmy, że „The Great Gig in the Sky” to jest „tylko muzyka”, a nie flaki mentalne, które wychodzą nam na wierzch, gdy pomyślimy o śmierci.
Powiedzmy, że „Welcome to the Machine” to jest „tylko muzyka”, a nie krytyka pazernego show bussinesu.
Powiedzmy, że „Déjà Vu” to jest „tylko muzyka”, a nie rozpacz nad światem, który Komuś nie wyszedł.
Powiedzmy, że „The Last Refugee” to jest „tylko muzyka”, a nie jeden z tych bolesnych tematów, których świat wolałby nie dostrzegać.
Powiedzmy, że „Picture That” to jest „tylko muzyka”, a nie rozważania o współczesnym świecie.
Powiedzmy, że „Wish You Were Here” to jest „tylko muzyka”, a nie smutek za czymś utraconym, może ideałami, może przyjacielem.
Powiedzmy, że „The Happiest Days of Our Lives” to jest „tylko muzyka”, a nie wyrzut sumienia ciała pedagogicznego rekompensującego sobie w szkole nieudane życie osobiste.
Powiedzmy, że „Another Brick in the Wall (Part 2)” to jest „tylko muzyka”, a nie sprzeciw wobec skostniałego systemu edukacji.
Powiedzmy, że „Another Brick in the Wall (part 3)” to jest „tylko muzyka”, a nie kolejny odcinek bolesnej autopsychoanalizy Rogera W.
Powiedzmy, że ten cały manifest polityczno-społeczny w przerwie koncertu to tylko niepotrzebny dodatek do ślicznej muzyki, która przecież od tylu lat robi nam ciary, gdy słuchamy Topu Wszech Czasów Trójki.
Powiedzmy, że znak zapytania przy Putinie oznacza, iż Waters jest lewakiem (bo zawsze tak mówimy, gdy nie potrafimy sobie poradzić z czyimiś poglądami).
Powiedzmy po przerwie, że „Dogs” to jest „tylko muzyka”, a nie cierpkie refleksje o tym, że zawsze ktoś będzie kimś chciał rządzić, być ważniejszy.
Powiedzmy, że „Pigs (Three Different Ones)” to jest „tylko muzyka”, a nie szydera z ludzi chorych na władzę.
(Na marginesie – zastanawiałem się, czy nie padnie rym do nieodzownego na rozpolitykowanym koncercie słowa FUCK).
Powiedzmy, że „Money” to jest „tylko muzyka”, a nie rozważania o tym, co robią z nami pieniądze (ciut poważniejsze niż to, że ona czuje we mnie piniądz).
Powiedzmy, że „Us and Them” to jest „tylko muzyka”, a nie obraz świata podzielonego na „my” i „oni”, co brzmi niepokojąco znajomo…
Powiedzmy, że „Smell the Roses” to jest „tylko muzyka”, a nie kilka gorzkich słów o świecie, który swoje problemy rozwiązuje zazwyczaj siłą.
Powiedzmy, że „Brain Damage” to jest „tylko muzyka”, a nie rzecz o szalonych politykach.
Powiedzmy, że „Eclipse” to jest „tylko muzyka”, a nie dręczenie słuchacza wszystkimi problemami tego świata.
Rymu do słowa „fuck” nie było, ale Waters nie mógł być gorszy od Jaggera, więc kilka słów bezpośrednio do nas przed bisem usłyszeliśmy. Słowa o rozdziale Kościoła od państwa w Krakowie brzmią nieźle, ale szkoda, że koncert nie odbywał się w Toruniu… Ciekawe, co Roger Waters powie w Gdańsku.
Wsłuchując się w dwa utwory na bis, powiedzmy, że „Mother” to jest „tylko muzyka”, a nie pieśń o toksycznej miłości rodzicielskiej.
I powiedzmy na finał, że „Comfortably Numb” to jest „tylko muzyka” (wiadomo, ze świetną solówką), a nie jakaś tam podróż do wnętrza pozbawionego wszelkich emocji bohatera, którego świat zdążył skrzywdzić, a on świata jeszcze nie…
Zapewne ci, którzy poszli na koncert Rogera Watersa „tylko po muzykę”, sądzą, że:
- „Mother” nadaje się na Dzień Matki,
- „Have a Cigar” jest o szkodliwości palenia,
- cały album „The Dark Side of the Moon” to wyraz fascynacji zespołu astronomią,
- „Dogs” powstał, gdy Waters zapisał się do Brytyjskiego Towarzystwa Kynologicznego,
- „Smell the Roses” mówi o tym, że kobiecie należy dawać kwiaty,
- „Welcome to the Machine” to rozważania o mechanizacji produkcji,
- „Us and Them” to nastrojowa ballada, pościelówa w zasadzie...
Takich kontrowersji nie było po koncercie Davida Gilmoura, który wystąpił dwa lata temu we Wrocławiu. Zupełnie inne przedstawienia, pokazujące chyba dobitnie, dlaczego panowie nie mogą ze sobą pracować. Takiego obrazka na koncercie Gilmoura przecież byśmy nie zobaczyli:
Ani takiego tym bardziej:
No, może taki, bo przecież i Gilmour, i Waters są kustoszami spuścizny po Pink Floydach, którzy zapewne już się nie zejdą. I Mason też, jak się okazało, bo wyrusza na sentymentalną trasę z utworami Pink Floydów (czekam, aż zawita do Polski).
Zarówno wrocławski koncert Gillmoura, jak i krakowski występ Watersa miałem przyjemność oglądać w towarzystwie muzyków Spare Bricks, z którymi przygotowaliśmy „The Wall” po polsku z moim tłumaczeniem (oficjalna premiera 2 listopada w Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku).
Jeśli komuś zostało jeszcze 16 minut wolnego czasu, to może obejrzeć skrót koncertu ze wszystkimi 22 utworami, jakie wykonał dziś w Krakowie Roger Waters.
I jeszcze doceńmy cały zespół, towarzyszącemu Watersowi.
Gus Seyffert (gitary, bas, klawisze, wokal wspierający)
Jonathan Wilson (gitary, klawisze, wokal i wokal wspierający)
Jon Carin (klawisze, gitary, wokal wspierający)
Ian Ritchie (saksofon)
Joey Waronker (perkusja)
Bo Koster (organy Hammonda)
Jessica Wolfe i Holly Laessig (wokal i wokal wspierający, instrumenty perkusyjne)
I Dave Kilminster (gitary, talk box, wokal wspierający), którego nie udało mi się uchwycić na zdjęciu.
No i oczywiście dwanaścioro podopiecznych Akademii Przyszłości.
Od razu sobie wyjaśnijmy, że ja należę do tej pierwszej grupy. I teraz napadnę na tę drugą. Dlaczego? Bo nie rozumiem, jak można podniecać się muzyką Pink Floydów, wybulić kilkaset złotych na koncert Rogera Watersa, a następnie irytować się, że ktoś miesza politykę z muzyką… Drodzy miłośnicy Czystej Formy, Waters robi to już ponad 40 lat, był czas przywyknąć! Podobnie jak robił to John Lennon, jak robili to Rage Against the Machine, jak czynił Bob Dylan, że wymienię tylko najbardziej wyraziste przykłady. Pusty śmiech mnie zatem ogarnia, gdy ktoś marudzi, że przyszedł do Tauron Areny posłuchać tylko muzyki, a nie politycznych manifestów.
Tylko muzyki? Serio? To może od razu powiedzmy sobie, że otwierająca koncert scena na plaży to reklama wczasów nad morzem…
Powiedzmy, że „Breathe” to jest „tylko muzyka”, a nie krytyka wyścigu szczurów, które i tak wszystkie skończą w trumnie.
Powiedzmy, że „One of These Days” to jest „tylko muzyka”, bo przecież nie ma słów.
Powiedzmy, że „Time” to jest „tylko muzyka”, a nie gorzkie żale z powodu marnowania czasu.
Powiedzmy, że „The Great Gig in the Sky” to jest „tylko muzyka”, a nie flaki mentalne, które wychodzą nam na wierzch, gdy pomyślimy o śmierci.
Powiedzmy, że „Welcome to the Machine” to jest „tylko muzyka”, a nie krytyka pazernego show bussinesu.
Powiedzmy, że „Déjà Vu” to jest „tylko muzyka”, a nie rozpacz nad światem, który Komuś nie wyszedł.
Powiedzmy, że „The Last Refugee” to jest „tylko muzyka”, a nie jeden z tych bolesnych tematów, których świat wolałby nie dostrzegać.
Powiedzmy, że „Picture That” to jest „tylko muzyka”, a nie rozważania o współczesnym świecie.
Powiedzmy, że „Wish You Were Here” to jest „tylko muzyka”, a nie smutek za czymś utraconym, może ideałami, może przyjacielem.
Powiedzmy, że „The Happiest Days of Our Lives” to jest „tylko muzyka”, a nie wyrzut sumienia ciała pedagogicznego rekompensującego sobie w szkole nieudane życie osobiste.
Powiedzmy, że „Another Brick in the Wall (Part 2)” to jest „tylko muzyka”, a nie sprzeciw wobec skostniałego systemu edukacji.
Powiedzmy, że „Another Brick in the Wall (part 3)” to jest „tylko muzyka”, a nie kolejny odcinek bolesnej autopsychoanalizy Rogera W.
Powiedzmy, że ten cały manifest polityczno-społeczny w przerwie koncertu to tylko niepotrzebny dodatek do ślicznej muzyki, która przecież od tylu lat robi nam ciary, gdy słuchamy Topu Wszech Czasów Trójki.
Powiedzmy, że znak zapytania przy Putinie oznacza, iż Waters jest lewakiem (bo zawsze tak mówimy, gdy nie potrafimy sobie poradzić z czyimiś poglądami).
Powiedzmy po przerwie, że „Dogs” to jest „tylko muzyka”, a nie cierpkie refleksje o tym, że zawsze ktoś będzie kimś chciał rządzić, być ważniejszy.
Powiedzmy, że „Pigs (Three Different Ones)” to jest „tylko muzyka”, a nie szydera z ludzi chorych na władzę.
(Na marginesie – zastanawiałem się, czy nie padnie rym do nieodzownego na rozpolitykowanym koncercie słowa FUCK).
Powiedzmy, że „Money” to jest „tylko muzyka”, a nie rozważania o tym, co robią z nami pieniądze (ciut poważniejsze niż to, że ona czuje we mnie piniądz).
Powiedzmy, że „Us and Them” to jest „tylko muzyka”, a nie obraz świata podzielonego na „my” i „oni”, co brzmi niepokojąco znajomo…
Powiedzmy, że „Smell the Roses” to jest „tylko muzyka”, a nie kilka gorzkich słów o świecie, który swoje problemy rozwiązuje zazwyczaj siłą.
Powiedzmy, że „Brain Damage” to jest „tylko muzyka”, a nie rzecz o szalonych politykach.
Powiedzmy, że „Eclipse” to jest „tylko muzyka”, a nie dręczenie słuchacza wszystkimi problemami tego świata.
Rymu do słowa „fuck” nie było, ale Waters nie mógł być gorszy od Jaggera, więc kilka słów bezpośrednio do nas przed bisem usłyszeliśmy. Słowa o rozdziale Kościoła od państwa w Krakowie brzmią nieźle, ale szkoda, że koncert nie odbywał się w Toruniu… Ciekawe, co Roger Waters powie w Gdańsku.
Wsłuchując się w dwa utwory na bis, powiedzmy, że „Mother” to jest „tylko muzyka”, a nie pieśń o toksycznej miłości rodzicielskiej.
I powiedzmy na finał, że „Comfortably Numb” to jest „tylko muzyka” (wiadomo, ze świetną solówką), a nie jakaś tam podróż do wnętrza pozbawionego wszelkich emocji bohatera, którego świat zdążył skrzywdzić, a on świata jeszcze nie…
Zapewne ci, którzy poszli na koncert Rogera Watersa „tylko po muzykę”, sądzą, że:
- „Mother” nadaje się na Dzień Matki,
- „Have a Cigar” jest o szkodliwości palenia,
- cały album „The Dark Side of the Moon” to wyraz fascynacji zespołu astronomią,
- „Dogs” powstał, gdy Waters zapisał się do Brytyjskiego Towarzystwa Kynologicznego,
- „Smell the Roses” mówi o tym, że kobiecie należy dawać kwiaty,
- „Welcome to the Machine” to rozważania o mechanizacji produkcji,
- „Us and Them” to nastrojowa ballada, pościelówa w zasadzie...
Takich kontrowersji nie było po koncercie Davida Gilmoura, który wystąpił dwa lata temu we Wrocławiu. Zupełnie inne przedstawienia, pokazujące chyba dobitnie, dlaczego panowie nie mogą ze sobą pracować. Takiego obrazka na koncercie Gilmoura przecież byśmy nie zobaczyli:
Ani takiego tym bardziej:
No, może taki, bo przecież i Gilmour, i Waters są kustoszami spuścizny po Pink Floydach, którzy zapewne już się nie zejdą. I Mason też, jak się okazało, bo wyrusza na sentymentalną trasę z utworami Pink Floydów (czekam, aż zawita do Polski).
Zarówno wrocławski koncert Gillmoura, jak i krakowski występ Watersa miałem przyjemność oglądać w towarzystwie muzyków Spare Bricks, z którymi przygotowaliśmy „The Wall” po polsku z moim tłumaczeniem (oficjalna premiera 2 listopada w Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku).
Jeśli komuś zostało jeszcze 16 minut wolnego czasu, to może obejrzeć skrót koncertu ze wszystkimi 22 utworami, jakie wykonał dziś w Krakowie Roger Waters.
I jeszcze doceńmy cały zespół, towarzyszącemu Watersowi.
Gus Seyffert (gitary, bas, klawisze, wokal wspierający)
Jonathan Wilson (gitary, klawisze, wokal i wokal wspierający)
Jon Carin (klawisze, gitary, wokal wspierający)
Ian Ritchie (saksofon)
Joey Waronker (perkusja)
Bo Koster (organy Hammonda)
Jessica Wolfe i Holly Laessig (wokal i wokal wspierający, instrumenty perkusyjne)
I Dave Kilminster (gitary, talk box, wokal wspierający), którego nie udało mi się uchwycić na zdjęciu.
No i oczywiście dwanaścioro podopiecznych Akademii Przyszłości.
Kącik finansowy:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz