poniedziałek, 31 grudnia 2018

Moja lista przebojów 2018 roku

Na miejscu 10.:
Dramatis personæ

W Olsztynie zmiana na stanowisku dyrektora teatru, ale za starej dyrekcji zdążyłem jeszcze wpaść na „Kurkę Wodną” Witkacego.
Do Jaracza wpadłem też na tegoroczne Olsztyńskie Spotkania Teatralne. Jakimś cudem kupiłem bilety w samym środku pierwszego rzędu na sztukę „Nasze żony” i w efekcie przez dobre 10 minut przed samym nosem leżał mi rażony apopleksją Wojciech Pszoniak w roli Simona, niedoszłego mordercy swej żony. Jerzy Radziwiłowicz i Wojciech Malajkat nie leżeli. Obsada marzeń.

Dobry moment, by sięgnąć po stary „Świat Młodych”. W numerze z 6 stycznia 1981 roku widziałem taki wywiad, w czasie lektury którego nie mogłem przypuszczać, że Wojciech P. będzie na wyciągnięcie ręki.


Po trzecie wpadłem do Centrum Edukacji i Inicjatyw Kulturalnych na „Kwartet” Bogusława Schaeffera. Znów obsada marzeń – Andrzej Grabowski, Jan Peszek, Mikołaj Grabowski i Jan Frycz.


To ostatnie nazwisko przypomniało mi się w grudniu, gdy w Krakowie w Teatrze Stu oglądałem „Wiedźmy” na podstawie Szekspira w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego. Nie, Frycz nie grał w tej sztuce, ale w tymże teatrze widziałem go 31 lat wcześniej w „Letnim dniu” Mrożka. W Krakowie byłem oczywiście w związku z pozycją 1.


Na miejscu 9.:
Własnego jak na lekarstwo

W tym roku nie napisałem żadnego protest songu. Wręcz przeciwnie, zaprotestowałem niepisząc. Na 100-lecie odzyskania niepodległości planowałem skończyć swój 13-częściowy projekt „Historia Polski w 1050 wersach”, ale jakoś mi przeszło. Poczekam na inne okoliczności polityczne. Nie zmienia to faktu, że siódmą częścią przekroczyłem w styczniu półmetek.


Namiastką własnej tegorocznej twórczości niech będzie ta wariacja na temat kolędy z niedawnej wigilii instruktorskiej.


Na miejscu 8.:
Nie wychodzę z dąbrowy gęstego listowia

Bardzo ciekawy harcerski rok. Nasz Krąg Instruktorski zebrał się 17 razy (to się nazywa: miał zbiórkę). Załatwiliśmy sprawę na jednym szczeblu, załatwiliśmy sprawę na drugim szczeblu. Tak się rozochociliśmy, że zaczęliśmy myśleć o szczeblu trzecim (co nie jest miarą naszej omnipotencji, a raczej świadczy o tymże szczeblu).
Dwie udane imprezy. Po pierwsze gra miejska „O jak Olsztyn” na zakończenie roku harcerskiego. Efektem gry było powstanie filmu prezentującego różne miejsca z historii Olsztyna, a podsumowanie odbyło się w Domu Mendelsohna.


Po drugie wspomniana już wigilia instruktorska.


Jedna impreza nieudana, czyli obiecanki cacanki.

W ramach pokuty inwentaryzacja sprzętu hufca.


Na miejscu 7.:
T jak tłumaczenia

Liczbę tegorocznych tłumaczeń trudno ustalić. Niby tylko piętnaście, ale trzeba dołożyć co najmniej drugie tyle z pozycji 2., która teoretycznie była już gotowa, lecz przecież nad większością utworów musiałem się ponownie poważnie pochylić, by mogły trafić na profesjonalną scenę.
No i tłumaczyłem się z tłumaczeń przed słuchaczami radia UWM FM nagrany przez Piotra Szauera, redaktora naczelnego tej stacji:


Oraz na żywo przed słuchaczami Radia Olsztyn przepytywany przez Gosię Sadowską:


Tegoroczny zestaw, a w nim między innymi pierwsze tłumaczenie z hiszpańskiego (chociaż piosenki z Hiszpanii dwie, z okazji pozycji 4.):
Ptaszek czy pszczółka? (The Beatles - Cry Baby Cry)
Przespałem się z rozwódką w Nowym Jorku (The Rolling Stones - Honky Tonk Women)
Słodki kawałek disco w ustach Micka Jaggera (The Rolling Stones - Miss You)
Czerń to czerń, a biel to biel (Budgie - Parents)
Na śmierć (Queen - All Dead, All Dead)
Hiszpanie widzą to na czarno (Los Bravos - Black is Black)
Człowiek znikąd (The Beatles - Nowhere Man)
Nie rób tego (The Beatles - You Can't Do That)
Nikt nie będzie widział nas (The Beatles - Why Don't We Do It in the Road?)
Dziewczyna imieniem Jet (Paul McCartney - Jet)
Stary człowiek i może (Paul McCartney - Come On To Me)
Fiolet mgieł miał w głowie swej (Jimi Hendrix - Purple Haze)
Każdy miewał to przeczucie (The Beatles - I've Got a Feeling)
Żyli długo i nieszczęśliwie (Eric Clapton - Layla)
Płacząc za Granadą (Los Puntos - Llorando por Granada)

I żeby przykryć mizerię tegorocznej liczby 15, dodam, że w sumie tłumaczeń jest już 318. I jeszcze mam trzy prawie skończone, jedno ledwie rozpoczęte, więc jest z czym wchodzić w nowy rok.

A w ramach reminiscencji, komparacji i ambiwalencji jeszcze raz przypomniałem sobie ubiegłoroczne tłumaczenie „The Times They Are a-Changin'”, które porównałem z wersją Filipa Łobodzińskiego i popadłem w stany nieustalone.

Na miejscu 6.:
Sceny ze sceny

Jak już człowiek ma TTT (tysiąc ton tupetu), to raz wstąpiwszy na scenę raczej z niej nie zejdzie. W poprzednich dwóch latach zorganizowałem sobie solowe występy z własną, zaprzyjaźnioną publicznością, którą zmusiłem do wysłuchania swoich tłumaczeń i swoich piosenek. W tym roku poprzeczka poszła wyżej, pojawiłem się kilkakrotnie na gietrzwałdzkiej scenie z polskimi wersjami utworów The Rolling Stones.


A na finał przyłączyłem się do genialnego Tumblin Flash', by wykonać po polsku jedną zwrotkę „(I Can't Get No) Satisfaction”:


A potem ruszyliśmy na koncert prawdziwych Stonesów, ale to historia z pozycji 3.

Gietrzwałdzkiego występu było mi najwyraźniej mało, skoro w październiku, w czasie pierwszej wizyty w Atenach, od razu trafiłem na ulicę. Ulica nazywa się Ermou, jest długim deptakiem w centrum Aten i urzęduje na niej kilku muzyków ulicznych, wśród nich Dimitris Glaros Kostagiolas, do którego od razu się przyłączyliśmy i to przez dwa wieczory. Pierwszego zaczęliśmy jedynie słuszną polską pieśń masową „Whisky”, by skończyć ją drugiego.


Drugiego wieczora Dimitris udawał Page'a, ja udawałem Planta, a widownia udawała Greka.


Do tegorocznych scenicznych epizodów dokładam dwa wywiady radiowe na temat swojej twórczości, o których wspominałem przy okazji pozycji 7., oraz wymądrzanie się na scenie olsztyńskiej filharmonii na finał pozycji 2.



Na miejscu 5.:
Antyczny weekend

Krótko, ale intensywnie. Na dzień dobry (a właściwie na dobry wieczór) zwalający z nóg widok na Akropol z balkonu naszego hotelu.


Rano dwa widoki w jednym ze wzgórza Likawitos – Akropol w pełnym słońcu oraz skryta w tymże słońcu wyspa Salamina, z której znaczeniem dla całej Europy zapoznałem się prawie trzydzieści lat temu na zajęciach z dr. Ryszardem Sajkowskim (wówczas magistrem). Nasza miła grecka przewodniczka też dołożyła od siebie kilka refleksji na temat bitwy pod Salaminą (odnoszę wrażenie, że gdyby zakładała partię polityczną, nazwałaby ją Grecja Jest Najważniejsza).


Ostatniego ranka finał jak z greckiej tragedii. Dlaczego nikt nie pilnuje Grobu Nieznanego Żołnierza przy parlamencie? Bo wartownicy zostali przed chwilą przepędzeni przez manifestację ateńskich studentów, protestujących oczywiście w sprawach finansowych.


No i posłuchałem trochę muzyki, ale to wrzucam do wspólnego worka w pozycji 3.

Na miejscu 4.:
Andaluzja na chłodno

Byłem już w Andaluzji dziewięć lat temu, ale na tyle krótko i tak bardzo bez Żony, że chciałem i musiałem tu wrócić, by dopełnić wyczerpującej peregrynacji. Piętnaście dni, cztery miasta.

Sewilla. Obowiązkowe flamenco, na przykład na ulicy.


Kordoba. Obowiązkowa Mezquita, na przykład z pozującą Żoną.


Malaga. Obowiązkowe morskie dziwolągi, na przykład zamburiña, czyli chlamys varia.


Granada. Obowiązkowa Alhambra, na przykład nocą w przetłumaczonej piosence Los Puntos.


No i kilka ciekawych koncertów na pozycji 3.

Na miejscu 3.:
Zasłuchany i zapatrzony

Bardzo intensywny rok spędzony na widowniach w Olsztynie, Mrągowie, Giżycku, Dorotowie, Gietrzwałdzie, Dywitach, Krakowie, Sewilli, Maladze, Warszawie, Atenach. Razem z pozycją 1. tworzy to rok, jaki już nigdy się nie powtórzy. Bo co może przebić rok koncertowy, w czasie którego w odstępie niespełna pięciu miesięcy zobaczyłem na scenie The Rolling Stones, Rogera Watersa i pana z pozycji 1.?


Ale zaczęło się w styczniu od Dr. Misia, na którego olsztyński koncert czekałem pięć lat.


Piotr Wojtasik (i Kazimierz Jonkisz!) w kościele ewangelickim, czyli nowa inicjatywa jazzowa w Olsztynie.


Grzech Piotrowski i Liz Rosa w Dorotowie (przypomniałem sobie pewien koncert 25 lat temu).


W Giżycku ze dwadzieścia lat nie widziany przeze mnie na żywo Tymon Tymański. Tym razem w repertuarze m.in. beatlesowskim (ten sam Tymon, z nieco większym składem, trzy miesiące później w Dywitach).


Niezawodny Piotr Bukartyk w niezawodnej Sowie:


Początek lipca to kilkudniowy maraton koncertowy. Na początek, na rozgrzewkę przed koncertem Stonesów, Dzień The Rolling Stones w Gietrzwałdzie. Gwiazdą jest zjawiskowy Tumblin Flash', ale grają też olsztyńscy The Doctors oraz Janusz Sendela z Gietrzwałdu. No i ja.


Dwa dni później koncert The Rolling Stones na Stadionie Narodowym. Wydawało się, że to będzie mój koncert roku, ale kilka dni później okazało się co innego…


Po następnych dwóch dniach koncert z pozycji 2., a po jeszcze kolejnych dwóch Lao Che.


Potem trzy tygodnie nudy i wyjazd do Krakowa na koncert Rogera Watersa, który wywołał mnóstwo kontrowersji wśród fanów, a zwłaszcza „fanów”.


Nie było żadnych kontrowersji po występie Tymona Tymańskiego w Dywitach, na który wpadłem godzinę po powrocie z Krakowa.


Niespełna tydzień odpoczynku i Zalewski w towarzystwie sióstr Przybysz zaśpiewał mi Niemena.


Długa przerwa i normalny (w przeciwieństwie do pozycji 2.) koncert Spare Bricks, chociaż w nietypowych okolicznościach, bo w planetarium warszawskiego Centrum Nauki Kopernik (w drodze powrotnej emocjonowaliśmy się siatkarskim półfinałem Polska-USA, ze szczęśliwym zakończeniem w okolicy Olsztynka).


Skoro w sobotę był półfinał, to w niedzielę był finał. Kupując wcześniej bilet na koncert Grażyny Łobaszewskiej (a były dwa) musiałem obstawić, czy zagramy w finale czy o trzecie miejsce… Kupiłem na wcześniejszy koncert, co okazało się dobrym wyborem. Miałem i udany koncert, i satysfakcję wiernego kibica zwycięskich drużyn.


Ledwo ochłonąłem, a już musiałem podreptać do Gietrzwałdu posłuchać Dreptaka. Od jakichś 30 lat chciałem zobaczyć Olka Grotowskiego i Gosię Zwierzchowską. Gosi nie zdążyłem…


Trzy greckie sytuacje muzyczne.
Obowiązkowa zorba w restauracji Neos Rigas:


Obowiązkowa zorba w restauracji Bairaktaris:


I „Venus” po grecku w klubie Mojo. Nie tylko ja tłumaczę…


Dwa tygodnie później zmiana kręgu kulturowego i sześć sytuacji muzycznych w Andaluzji.
Śpiew, taniec i gitara w Baraka Sala Flamenca w Sewilli:


Flamenco prosto z sewilskiej ulicy:


Flamenco przepuszczone przez psychodeliczną maszynkę do mielenia widzów, czyli Quentin Gas & Los Zíngaros w sewilskiej Sala Malandar:


I ostatni koncert w Sewilli. Niby nie flamenco, ale w kluczowym momencie Dolores Berg wyciągnęła kastaniety…


W Maladze zapominamy o flamenco. Najpierw wybija nam je z głowy Eric Gales w Sala Trin Chera.


I prawie na koniec pobytu w Maladze akustyczny kameralny występ w Sala Premier Centro. Pablo Gomez Arjona z kolegami zagrał z gitarą i harmonijką jakieś (przepraszam, nie znam) hiszpańskie kawałki oraz m.in. „Have You Ever Seen the Rain?” Creedence Clearwater Revival, co po kilkunastu dniach okazało się zapowiedzią tego, że niedługo usłyszę ten utwór w autorskim wykonaniu (bilety na koncert Johna Fogerty’ego w Dolinie Charlotty już mam).


I przedwczoraj Kasia Nosowska godnie zakończyła najlepszy rok koncertowy, jaki dane mi było przeżyć.


Na miejscu 2.:
Mur a sprawa polska

Nieco się wahałem, co na pierwszym miejscu, a co na drugim, ale ostatecznie ustępuję miejsca Paulowi McCartneyowi. Miło przegrać z Beatlesem…

Poznany w 2014 roku zespół Spare Bricks długo męczyłem swoimi tłumaczeniami Pink Floydów, aż w tym roku zrobiliśmy całe „The Wall” po polsku. Najpierw był grudniowy telefon od Pawła, potem długa wymiana maili z tekstami, a w marcu Dom Pracy Twórczej u Jacka we Wrocławiu.


Z suplementem w pociągu:


W lipcu próba generalna z udziałem publiczności w Mrągowie:


Z dodatkowymi atrakcjami na hacjendzie Darka:


Jesienią dwa koncerty „The Wall” po polsku – w Jeleniej Górze (czyli w mateczniku zespołu) oraz w Olsztynie (niech i tłumacz ma swoje show).


W przyszłym roku 40-lecie „The Wall”. Jesteśmy gotowi!


Na miejscu 1.:
Ludzi mrowie, Paul w Krakowie

Krótko i na temat! Paul był moim numerem jeden w 2013 roku i w tym roku nie mogło być inaczej! Tegoroczny koncert Paula McCartneya w Krakowie, ogłoszony znienacka kilka dni po warszawskim występie Stonesów, był jeszcze lepszy. Bo mniejsza sala. Bo lepsze nagłośnienie. Bo bliżej stałem. Bo jeszcze lepszy wybór repertuaru. Bo Paul nadal w świetnej formie.


Dla przypomnienia:
Moja lista przebojów 2008 roku
Moja lista przebojów 2009 roku
Moja lista przebojów 2010 roku
Moja lista przebojów 2011 roku
Moja lista przebojów 2012 roku
Moja lista przebojów 2013 roku
Moja lista przebojów 2014 roku
Moja lista przebojów 2015 roku
Moja lista przebojów 2016 roku
Moja lista przebojów 2017 roku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz