Eric Gales pierwszy ucieszył me uszy około 2004 roku swoją wersją „I Want You (She's So Heavy)”. Dodajmy, że pierwszy i ostatni raz aż do dzisiaj. Na szczęście tak mocno zapadła mi w pamięć ta wersja, że gdy zobaczyłem zapowiedź jego koncertu w Maladze, wiedziałem jak spędzę dzisiejszy wieczór.
Sala Trinchera, gdzie odbył się koncert wirtuoza gitary, mieści się na jakimś wygwizdowie pełnym hurtowni i tym podobnych przybytków, więc musieliśmy wziąć taksówkę. Na marginesie dodam, że taksówkarze w Hiszpanii generalnie nas rozczarowali. W kilku przypadkach okazało się, że to my lepiej znamy miasto od nich… W tym przypadku zamiast do Sali Trinchera zostaliśmy dowiezieni do jakiejś, na szczęście nieodległej, lekko podejrzanej meliny. Podreptaliśmy te kilkadziesiąt metrów dalej, przeszliśmy pozytywnie selekcję na bramce (wykidajło sprawdzał głównie czy goście nie są nieletni, co nam nie groziło), okazaliśmy karnie kupione i wydrukowane jeszcze w Polsce bilety (piękne czasy), zaliczyliśmy wizytę w barze…
…i stanęliśmy jak prymusi w pierwszej piątce pod sceną.
Warto było poczekać godzinkę pod sceną, bo Eric nie tylko świetnie gra, ale i robi niezły show. Spóźniona o cztery lata reinkarnacja Jimmiego H. (muszę doczytać, czy reinkarnacja może się spóźnić, czy może poczekać…).
Skład to nieklasyczne trio. Takie trio+.
Po prostu gitara, bas i perkusja + żona artysty za dodatkowym skromnym zestawem perkusyjnym. Nie jest to jednak przypadek Yoko Ono. Pani LaDonna AlwaysAlady Gales jest uzdolniona muzycznie.
I tanecznie.
I odegrała ważną rolę „(Don't Fear) The Reaper” Blue Öyster Cult. More cowbell!
W klasycznym trio jednak ważniejszy jest bas…
…i perkusja.
No i przydałby się dobry gitarzysta, któremu publiczność je z ręki.
Jadła. Z tej oto upierściennionej ręki.
Co w programie, oprócz słynnego krowiego dzwonka? Na przykład „Black Magic Woman”, co nie dziwi, skoro Gales w młodości, czyli 25 lat temu dostał błogosławieństwo Carlosa Santany, a w 1994 roku wystąpił z nim wspólnie na ćwierćwieczu festiwalu w Woodstock (sprawdziłem na wszelki wypadek – w październiku 1994 na Torwarze nie było go z Santaną).
Na przykład „Voodoo Child (Slight Return)” połączone z „Kashmir” i „Back in Black”. Niezłe pomieszanie epok i stylów. Od Hendriksa przez Led Zeppelin po AC/DC.
Na przykład „Little Wing”.
Ale nie leci Gales tylko na coverach, zagrał kilka własnych utworów, też niezłych. Powiedzmy taki „Swamp”.
Świetny koncert. Nie samym flamenco żyje Andaluzja…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz