sobota, 17 listopada 2018

A to echo grało w Sewilli

Mało brakowało, a pobyt na dzisiejszym koncercie skończyłby się porażką. Urzeczony usłyszaną muzyką zespołu Quentin Gas & Los Zíngaros postanowiłem, że piąty wieczór w Sewilli spędzimy w klubie Sala Malandar właśnie przy dźwiękach czegoś, co brzmiało jak psychodeliczne flamenco (tu od flamenco nie sposób się jednak uwolnić).

No i wszystko pięknie, przychodzimy pierwsi, zajmujemy wygodne miejsca, pół godziny czekamy, a tu bez żadnej zapowiedzi (czy to suport czy główny wykonawca) pojawia się zespół brzmiący niepokojąco nudno jak na godzinę 23:00. No, zasnąć można… Gdzie to gorące zelektryfikowane flamenco???


Później zidentyfikowałem tę grupę jako Vera Fauna (Prawdziwe Zwierzęta?). Zdolne chłopaki, ale gitary bez poważnego przesteru to jak pieniądze bez wartości…


Prawdziwe Zwierzęta zeszły ze sceny, nikt nic nie powiedział – ani czy to koniec, ani czy ktoś jeszcze zagra. I już zdegustowani chcieliśmy opuścić klub, ale widzę, że ktoś jednak rozkłada na scenie nowe zabawki. Czyli coś się jeszcze wydarzy. I powiem, że warto było czekać godzinę przed otwarciem klubu i początkiem koncertu, wytrzymać godzinę z Vera Fauna, wytrzymać godzinę w oczekiwaniu na rozpoczęcie drugiej części wieczoru, by w końcu doczekać się grupy Quentin Gas & Los Zíngaros.


I, nie ukrywajmy, to dopiero były prawdziwe Prawdziwe Zwierzęta!


O takich występach mówi się, że zespół nie brał jeńców. Bo nie brał. Facet z gitarą i przy mikrofonie to Quentin Gas. Słusznie występuje w nazwie grupy. Król zwierząt (a nie, to inny zespół…).


To gość, który, gdy zechce, to zaśpiewa bez mikrofonu i to tak, że słyszy cała sala. A jak mu się zechce, to w transowym finale da gitarę do pogrania komuś z publiczności. A jak kończy koncert, to i tak zostawia na scenie na długie minuty swój zapętlony głos. Aż musisz skomentować, że to echo grało…


Inni muzycy z tego samego lasu… Na perkusji Jorge Mesa (kolegą na basie w sekcji rytmicznej jest Tera Bada, ale nie załapał się na zdjęcie).


To nie jest jakaś specjalnie skomplikowana muzyka. Klawiszowiec obsługiwał dwa parapety z wyraźną nonszalancją, czasem jednym palcem. Ale, jak wiadomo, nawet jeden dobrze użyty palec potrafi czynić cuda.


Nie wiem jak zespół sprawdza się na innych koncertach, ale ten musiał być wyjątkowy. Grali przecież u siebie, bo to zespół z Sewilli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz