sobota, 29 września 2018

Ciemniejsza cegła Copernicusa

Planetaria wydają się wręcz stworzone do muzyki Pink Floyd. Takie na przykład Olsztyńskie Planetarium zostało otwarte 19 lutego 1973 roku, miesiąc przed premierą „The Dark Side of the Moon”. Kosmiczny zbieg okoliczności? Nie sądzę…



Ale nie mówmy o Olsztynie, skoro dziś Spare Bricks zagrali swój pierwszy warszawski koncert, właśnie w Planetarium Niebo Kopernika w Centrum Nauki Kopernik. A jutro zagrają drugi. (Nie)zupełnie jak w Olsztynie, że jednak jeszcze raz to miasto wspomnę, gdzie trzy lata temu odbyły się pod kopułą cztery występy w dwa dni.


Okazało się zresztą, że to w ogóle pierwszy koncert rockowy pod Niebem Kopernika. Bo w normalnych okolicznościach można tu usłyszeć Chopina, Debussy’ego…


Żeby dobrze nastroić się na koncert, wpadliśmy najpierw do CNK, gdzie m.in. wygenerowałem sobie wiersz…


...oraz wczułem się w perkusję swego serca:


Dzisiejszy repertuar skrojony na miarę godzinnego spektaklu w planetarium.


„Comfortably Numb”

Wielkie solo Pawła Gilmoura pod Wielkim Wozem.

„Time” # „Breathe (Reprise)”

Słońce bez zmian na swój sposób trwa, lecz ty wciąż starszy…
Dobre miejsce na tę refleksję astronomiczno-eschatologiczną.

„Money”

Pierwszy raz w wykonaniu Adama, członka zespołu od kilku miesięcy. Aga jak zawsze niezawodnie z saksofonem.

„Wish You Were Here”

Odświeżające aranżację solo Arka na emulowanym hammondzie.

„Rattle That Lock”

Najnowszy utwór dzisiejszego wieczora. Najnowszy, ale mający już trzy lata… W tej sprawie refleksje trzy utwory wcześniej.

„Hey You”

Od czterech lat po polsku. Próżność tłumacza zaspokojona. Ale z kwiatami proszę jutro, bo Międzynarodowy Dzień Tłumacza 30 września.

„Run Like Hell”

To jest ten moment, gdy Jacek lubi sobie poskakać.

„Coming Back to Life”

Pierwszy ukłon w stronę tych, którzy zakochali się w Pink Floydach w latach 90-tych.

„High Hopes”

Drugi ukłon w stronę tych, którzy zakochali się w Pink Floydach w latach 90-tych.

Koniec? Prawie. Gospodarz zaszpanował i profesjonalnie wymienił z głowy wszystkich członków zespołu.


„Another Brick in the Wall Part II”

Bis musiał być. Okazuje się, że Adam nie tylko ostro śpiewa, ale i ostro gra na gitarze. Solo Pawła, solo Adama, solo Michała… Normalnie jazz :)

Niby pod kopułą, ale dużo czasu spędziliśmy dziś za murem. „The Wall” to najmocniej reprezentowany dziś album. 40 proc. repertuaru pochodziło właśnie z niego. Na następnych koncertach (2 listopada Gdańsk, 1 grudnia Jelenia Góra, 2 grudnia Wrocław, 7 i 8 grudnia Łódź, 15 grudnia Olsztyn) będzie 100 proc. „The Wall” i 100 proc. po polsku.


I teraz to już był naprawdę koniec.


Ostatni rzut oka na Wisłę, na Most Świętokrzyski, na Stadion Narodowy (było się niedawno) i do domu. Prawie trzygodzinną drogę umilili nam przez radio siatkarze, którym właśnie tyle było potrzeba, by wejść do finału mistrzostw świata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz