Dopadła mnie dziś luzofonia. Spokojnie, to nie jest zakaźne.
Najpierw rano, z okazji 44. rocznicy rewolucji goździków, dzięki komiksowi zdobiącemu ścianę toalety przy rua Norberto de Araujo na Alfamie przywołałem sobie historię Lizbony, która nie mogła obyć się bez mojego tłumaczenia „A Lenda d el Rei D. Sebastião", czyli „Legenda o królu Sebastianie” zespołu Quarteto 1111. W historii Portugalii nie może zabraknąć oczywiście wątków brazylijskich (do Brazylii zaraz przejdę). W 1808 roku portugalski książę Jan (jako Jan VI król Brazylii w latach 1816-1822 i w latach 1816-1826 Portugalii jako Jan VI) uciekł z rodziną do Brazylii przed Napoleonem Bonaparte.
A wieczorem… A wieczorem język portugalski, w wersji brazylijskiej, królował w Dorotowie. Grzech Piotrowski tak często gości w tamtejszym hotelu Galery69, że grzechem byłoby w końcu się nie wybrać na jego tam występ. Zwłaszcza że tym razem towarzyszyła mu (a właściwie odwrotnie) Liz Rosa, czyli Brazylijka osiadła w Nowym Jorku. Po naszemu Luśka. Po ichnionaszemu (Bralish, jak wymyślił na gorąco Grzech) Luśkinia.
Lubię koncerty śpiewane po portugalsku, trochę ich zaliczyłem w Lizbonie. Nic nie rozumiem (tzn. tak co pięćdziesiąte słowo – estrela, coração, solidão, amor oraz oczywiście Lisboa i Alfama), ale czasem odnoszę wrażenie, że rozumiem wszystko. Siła muzyki... W zeszłym roku spotkałem na swej drodze nawet śpiewającego Brazylijczyka, ale umówmy się, że Liz, przepraszam – Luśkinia, to inna liga.
Grzegorzinia widziałem poprzednio na koncercie, chwalić się nie ma czym, ponad 25 lat temu. Było to w sali koncertowej Państwowej Szkoły Muzycznej (sali filharmonii jeszcze nie było) w sobotę 3 kwietnia 1993 roku. W mojej relacji do „Gazety Wyborczej” znalazło się takie odkrywcze zdanie: Jednym z bardziej interesujących był występ tria Head Up Acoustic, które wykonało wzruszającą i ciepło przyjętą wersję „Imagine” Johna Lennona, a następnie zagrało improwizowany kawałek oparty na solowych popisach członków zespołu. A więc zanim nastał Alchemik, zanim nastała World Orchestra, był m.in. Head Up Acoustic (czy Head Up, jak mówi o nim dziś Grzech w wywiadach).
Grzech Piotrowski (zastanówcie się dobrze, czemu nie Grzegorz…) nie ogranicza się, jak widać, tylko do saksofonu. Zagra i na metalu, i na kamieniu. Wychodzi z tego całkiem strawny ambient (którego zasadniczo nie znoszę).
Umówmy się zresztą, że to nie był normalny koncert normalnych ludzi dla normalnej widowni. Dziś na scenie mogło zdarzyć się wszystko. Takie koncerty mi grajcie!
Cały dzisiejszy skład, od lewej: Kamil (Kamilinio) Barański – klawisze, Liz (Luśkinia) Rosa – wokal, Grzech (Grzegorzinio) Piotrowski – saksofon i Bartosz (Bartosinio) Wojciechowski – bas.
Sięgałem już dziś we wspomnieniach do 1993 roku, ale przecież mogę sięgnąć i głębiej. W kwietniu 1990 roku biwakowałem na wyspie Herta…
…którą dziś tylko pooglądałem sobie z tarasu hotelu Galery69.
Z kronikarskiego obowiązku dodam, że do biletu była dołączona zupa. Moja gulaszowa nie przypominała w niczym tego, co można zjeść na Węgrzech, raczej bliżej jej było do tego, na co trafimy w drodze nad Balaton, czyli słowackiej kwaśnicy, co nie znaczy, że nie była smaczna. Bo była. Najsmaczniejsza dziś jednak była oczywiście muzyka.
A wieczorem… A wieczorem język portugalski, w wersji brazylijskiej, królował w Dorotowie. Grzech Piotrowski tak często gości w tamtejszym hotelu Galery69, że grzechem byłoby w końcu się nie wybrać na jego tam występ. Zwłaszcza że tym razem towarzyszyła mu (a właściwie odwrotnie) Liz Rosa, czyli Brazylijka osiadła w Nowym Jorku. Po naszemu Luśka. Po ichnionaszemu (Bralish, jak wymyślił na gorąco Grzech) Luśkinia.
Lubię koncerty śpiewane po portugalsku, trochę ich zaliczyłem w Lizbonie. Nic nie rozumiem (tzn. tak co pięćdziesiąte słowo – estrela, coração, solidão, amor oraz oczywiście Lisboa i Alfama), ale czasem odnoszę wrażenie, że rozumiem wszystko. Siła muzyki... W zeszłym roku spotkałem na swej drodze nawet śpiewającego Brazylijczyka, ale umówmy się, że Liz, przepraszam – Luśkinia, to inna liga.
Grzegorzinia widziałem poprzednio na koncercie, chwalić się nie ma czym, ponad 25 lat temu. Było to w sali koncertowej Państwowej Szkoły Muzycznej (sali filharmonii jeszcze nie było) w sobotę 3 kwietnia 1993 roku. W mojej relacji do „Gazety Wyborczej” znalazło się takie odkrywcze zdanie: Jednym z bardziej interesujących był występ tria Head Up Acoustic, które wykonało wzruszającą i ciepło przyjętą wersję „Imagine” Johna Lennona, a następnie zagrało improwizowany kawałek oparty na solowych popisach członków zespołu. A więc zanim nastał Alchemik, zanim nastała World Orchestra, był m.in. Head Up Acoustic (czy Head Up, jak mówi o nim dziś Grzech w wywiadach).
Grzech Piotrowski (zastanówcie się dobrze, czemu nie Grzegorz…) nie ogranicza się, jak widać, tylko do saksofonu. Zagra i na metalu, i na kamieniu. Wychodzi z tego całkiem strawny ambient (którego zasadniczo nie znoszę).
Umówmy się zresztą, że to nie był normalny koncert normalnych ludzi dla normalnej widowni. Dziś na scenie mogło zdarzyć się wszystko. Takie koncerty mi grajcie!
Cały dzisiejszy skład, od lewej: Kamil (Kamilinio) Barański – klawisze, Liz (Luśkinia) Rosa – wokal, Grzech (Grzegorzinio) Piotrowski – saksofon i Bartosz (Bartosinio) Wojciechowski – bas.
Sięgałem już dziś we wspomnieniach do 1993 roku, ale przecież mogę sięgnąć i głębiej. W kwietniu 1990 roku biwakowałem na wyspie Herta…
…którą dziś tylko pooglądałem sobie z tarasu hotelu Galery69.
Z kronikarskiego obowiązku dodam, że do biletu była dołączona zupa. Moja gulaszowa nie przypominała w niczym tego, co można zjeść na Węgrzech, raczej bliżej jej było do tego, na co trafimy w drodze nad Balaton, czyli słowackiej kwaśnicy, co nie znaczy, że nie była smaczna. Bo była. Najsmaczniejsza dziś jednak była oczywiście muzyka.
Kącik finansowy:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz