sobota, 29 grudnia 2018

Przygrywały trzy Michały

Ostatni koncert w tym roku (no, chyba że w noc sylwestrową sam chwycę za gitarę). Pozostanie dla mnie tajemnicą koncepcja organizacyjna dzisiejszego występu Katarzyny Nosowskiej w Olsztynie.

Impreza chyba wymyślona i przygotowana w ostatniej chwili. Ogłoszona jakieś cztery tygodnie temu, w zapowiedziach na stronie artystki jej nie widziałem (a są wszystkie inne koncerty z wielomiesięcznym wyprzedzeniem). Do organizacji trudno się przyczepić – fajna scena, dobre nagłośnienie, ciepłe napoje w sam raz na zimowy wieczór spędzany pod gołym niebem, wejście otwarte co najmniej 45 minut przed koncertem (o tej porze wchodziłem), rozpoczęcie prawie punktualne.


Moje zdziwienie wynika z zestawienia poważnego jednorazowego wysiłku organizacyjnego (pełna scena, ogrzewanie, stoiska, ochrona) z niewielką w sumie pojemnością zamkowego dziedzińca. Biletów szybko zabrakło, a przecież wiadomo, że na Nosowską w sobotni wieczór w okresie świątecznym, gdy mało się w Olsztynie dzieje, przyszłoby dwa, a może i trzy razy tyle ludzi. Kolejny raz okazuje się, że w mieście nie ma gdzie robić rockowych koncertów (tzn. jest kilka miejsc, ale każde ma jakiś mankament…).


Nie moja to jednak broszka, jak się impreza spięła finansowo. Miejski Ośrodek Kultury z jej powodu nie upadnie, zwłaszcza że koncert miał swoich sponsorów.


No to może kilka słów o koncercie… Repertuar niespecjalnie długiego, ale też nie skandalicznie krótkiego występu prawie w całości składał się z utworów z tegorocznej płyty „Basta”. Ale występ zaczął się od „Jeśli wiesz, co chcę powiedzieć”, czyli z debiutanckiego solowego singla Nosowskiej sprzed ponad 20 lat.


A potem już poleciała prawie cała „Basta”. M.in. „Takie to przykre”.


„Mówiła mi matka” z większym udziałem Mikiego, czyli syna Kasi (co symbolizuje swoistą sztafetę pokoleń w narzekaniu na młodzież).


Utwór „Hey Boy, Hey Girl” The Chemical Brothers. Boję się użyć słowa „piosenka” w stosunku do czegoś, co ma tekst składający się z dziewięciu słów. Wyczuwam w tym wyborze mieszaninę ironii, na jaką mogła sobie pozwolić artystka pisząca i śpiewająca gęste teksty oraz nostalgii za muzyką z czasów, gdy była jeszcze przed trzydziestką.


Otwierające płytę „Goń”.


Przed ostatnimi piosenkami Kasia złożyła nam życzenia noworoczne. Podobno słowa wypowiedziane przez mikrofon sprawdzają się. Coś w rodzaju wiary, że słowo napisane jest zawsze mądre i prawdziwe, w co już dawno nie wierzę (aha, to jest ten moment, gdy mogę zadumać się nad nadekspresyjną fanką w średnim wieku, która stała obok mnie na koncercie, głośno krzyczała, dużo się ruszała, ale zupełnie tak, jakby przyszła po prostu potańczyć, nie zważając na wynurzenia autorki).


I jeszcze dwa i pół bisu (pół, bo „Ja pas!” powtórzone) i można iść do domu…


Fajny zespół ma Kasia:
- Michał „Fox” Król – instrumenty klawiszowe (producent płyty)
- Michał „Bunio” Skrok – bas, syntezator basowy (chyba), wokal wspierający
- Michał „Malina” Maliński – perkusja.
No i syn, czyli Mikołaj „Miki” – wokal wspierający.


Aha, jeśli dobrze liczę (a przecież ja zawsze dobrze liczę), to był czwarty raz, gdy stała przede mną na scenie Kasia Nosowska. W 1994 i 2017 roku w ramach zespołu Hey. W 2013 roku i dziś w ramach samej siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz