Po sytej greckiej kolacji spędzonej w muzycznych oparach tutejszego folku, zapragnęliśmy mocniejszych wrażeń. Koncert w Mojo Club miałem już namierzony kilka dni przed wyjazdem, przypominające spojrzenie na Facebooka, znalezienie taksówki, która załaduje pięć osób (żaden wyczyn, w Indiach jeździliśmy w ambasadorze w sześć osób z dużymi plecakami + kierowca) i już po 15 minutach byliśmy przed klubem na ul. Papadiamantopoulou.
Wnętrze klimatyczne, w środku pełno ludzi, bo za 10 minut zaczynają grać Sinnis i Zervos, cokolwiek to znaczy.
No i zagrali kilkadziesiąt utworów, same covery. Sama klasyka, z połowę mam przetłumaczonych. Kilka fragmentów ocaliłem dla potomności.
„Seven Nation Army” The White Stripes. Kiedyś przetłumaczę. I zagram.
A teraz pomieszanie z poplątaniem, czyli napisana po angielsku „Venus” holenderskiego Shocking Blue tym razem po grecku. Zamieszanie tym większe, że przecież Wenus to rzymski wynalazek, Grecy mieli Afrodytę. To jest zresztą podwójny cover, bo grecką wersję wykonywał kilkadziesiąt lat temu zespół The Olimpians.
Στην πλάτη ρίχνεις τα μαλλιά
φοράς κορδέλα βυσσινιά
τα βλέφαρα ζωγραφιστά
στο στήθος φυλαχτά.
Σε λένε το κορίτσι του Μάη
μα στην καρδιά σου η αγάπη δε χωράει.
Στο χρυσαφί σου μενταγιόν
έχεις γράψει σ' αγαπώ
μα δε μιλάς ποτέ γι' αγάπη
και λες πως είναι κουτό.
„Wish You Were Here”. Czymże byłby koncert z repertuarem zaczerpniętym z klasyki rockowej bez Pink Floydów?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz