To nie był banalny koncert, pomijając nawet to, że poszliśmy w Wilnie słuchać bluesa, a nie, jak wypadałoby, polskich lub litewskich etnograficznych atrakcji znad Wilii.
Zaczęło się już przy wejściu, a byliśmy oczywiście jak zawsze pierwsi, gdy szefowa najpierw zapaliła kadzidełka, potem postawiła kawę, a na końcu obdarowała nas świeczkami, zapewniając, że są nastojaszczaje. Czyli z prawdziwego wosku, a nie z jakiejś parafiny, jak w sklepie. I w ogóle wszystko to wyglądało przedziwnie, a brzmiało przeważnie po rosyjsku.
Następnie okazało się, że na scenie w sali koncertowej stoi żółta kanapa, co nie powinno dziwić, skoro klub nazywa się Geltonos Sofos Klubas, czyli Klub Żółtej Kanapy.
To samo w sobie też nie jest jeszcze jakimś ewenementem. Natomiast tego, że na kanapie otoczonej rozstawionym sprzętem estradowym będzie smacznie spał bohater wieczoru, naprawdę się nie spodziewałem.
Carvin Jones się wyspał i zagrał koncert, na którym nikt nie ziewał!
A wraz z nim dzielna lokalna ekipa:
Gintas Litinskas z Kłajpedy na basie:
Oraz Viktoras Rubežas na perkusji, też z Kłajpedy:
Carvin, reinkarnacja Wiadomo Kogo, nie tylko efektownie zagrał, ale zastosował też szereg sztuczek, twórczo rozwijając asortyment swego mistrza, począwszy od gry jedną ręką:
Przez grę językiem (w użycie tego organu można wątpić, jeśli weźmie się pod uwagę pierwszą ze wspomnianych technik):
Grę w stylu Paganiniego:
Grę jedną ręką, ale bez trzymanki, nawet ze zmianą progów:
To wszystko jest jednak niczym wobec wspaniałego kontaktu z publicznością. I to dosłownego kontaktu:
Mnie natomiast najbardziej urzekło to, że na ścianie za Carvinem wisiała bałałajka. Niestety, nie znajdowaliśmy się w sztuce Czechowa i trójkątny instrument nie wystrzelił… Tzn. nie zagrał.
Trochę mniejsze wrażenie robiło to, że Carvin czasem się podwajał za pomocą lustra zajmującego całą ścianę (bo już byłem w zeszłym roku na takim koncercie):
To był koncert z przerwą, a jakże. Można było kupić płytę lub koszulkę, dostać autograf…
I nie uszło niczyjej uwadze, że po wypełnieniu obowiązków marketingowych artysta zmienił koszulę (?) z żółtej (?) na niebieską (?), jednakowo wszakże świecącą.
Muzycznie? Nie ma co gadać, to trzeba posłuchać (no i zobaczyć…). Trzy przykłady. Po pierwsze „Sweet Home Chicago” Roberta Johnsona:
Po drugie „All Along the Watchtower” Boba Dylana (no i przecież troszkę w tej wersji Wiadomo Kogo):
Po trzecie „La Grange” ZZ Top:
I nawet jeśli w drugiej połowie koncertu kilkakrotnie siadło Carvinowi gardło, to wybaczamy, bo zimny wrzesień w Wilnie nam też dał się we znaki…
Następnie okazało się, że na scenie w sali koncertowej stoi żółta kanapa, co nie powinno dziwić, skoro klub nazywa się Geltonos Sofos Klubas, czyli Klub Żółtej Kanapy.
To samo w sobie też nie jest jeszcze jakimś ewenementem. Natomiast tego, że na kanapie otoczonej rozstawionym sprzętem estradowym będzie smacznie spał bohater wieczoru, naprawdę się nie spodziewałem.
Carvin Jones się wyspał i zagrał koncert, na którym nikt nie ziewał!
A wraz z nim dzielna lokalna ekipa:
Gintas Litinskas z Kłajpedy na basie:
Oraz Viktoras Rubežas na perkusji, też z Kłajpedy:
Carvin, reinkarnacja Wiadomo Kogo, nie tylko efektownie zagrał, ale zastosował też szereg sztuczek, twórczo rozwijając asortyment swego mistrza, począwszy od gry jedną ręką:
Przez grę językiem (w użycie tego organu można wątpić, jeśli weźmie się pod uwagę pierwszą ze wspomnianych technik):
Grę w stylu Paganiniego:
Grę jedną ręką, ale bez trzymanki, nawet ze zmianą progów:
To wszystko jest jednak niczym wobec wspaniałego kontaktu z publicznością. I to dosłownego kontaktu:
Mnie natomiast najbardziej urzekło to, że na ścianie za Carvinem wisiała bałałajka. Niestety, nie znajdowaliśmy się w sztuce Czechowa i trójkątny instrument nie wystrzelił… Tzn. nie zagrał.
Trochę mniejsze wrażenie robiło to, że Carvin czasem się podwajał za pomocą lustra zajmującego całą ścianę (bo już byłem w zeszłym roku na takim koncercie):
To był koncert z przerwą, a jakże. Można było kupić płytę lub koszulkę, dostać autograf…
I nie uszło niczyjej uwadze, że po wypełnieniu obowiązków marketingowych artysta zmienił koszulę (?) z żółtej (?) na niebieską (?), jednakowo wszakże świecącą.
Muzycznie? Nie ma co gadać, to trzeba posłuchać (no i zobaczyć…). Trzy przykłady. Po pierwsze „Sweet Home Chicago” Roberta Johnsona:
Po drugie „All Along the Watchtower” Boba Dylana (no i przecież troszkę w tej wersji Wiadomo Kogo):
Po trzecie „La Grange” ZZ Top:
I nawet jeśli w drugiej połowie koncertu kilkakrotnie siadło Carvinowi gardło, to wybaczamy, bo zimny wrzesień w Wilnie nam też dał się we znaki…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz