No i mam komplet. David Gilmour w 2016 roku, Roger Waters w 2018 roku i Nick Mason dziś. Tym sposobem Pink Floydzi ściągnęli ze mnie kasę trzy razy.
Nie żałuję żadnej wydanej złotówki, szczególnie dzisiejszych. Co więcej, gdybym miał zrezygnować z któregoś z tych trzech postfloydowskich koncertów, to na pewno nie z występu Nick Mason’s Saucerful of Secrets. Powód jest prosty – to była naprawdę unikalna okazja, by posłuchać na żywo muzyki Pink Foydów sprzed 1973 roku. „The Dark Side of the Moon”, „Wish You Were Here”, „Animals” i „The Wall” to genialne płyty, ale okazji do obcowania z nimi na koncertach nie brakuje. Nicka Masona oglądałem zresztą z Jackiem Aumüllerem, basistą i wokalistą Spare Bricks, który dostarcza nam kilkanaście razy w roku okazji do wysłuchania na żywo muzyki z tych wielkich albumów Pink Floyd (choć zapuszczają się również w psychodeliczny okres PF).
Repertuar koncertu, jeśli go zestawić z twórczością Pink Floyd z lat 1973-1983 (przepraszam, ale skoro niektórzy sądzą, że Pink Floyd skończył się z odejściem Syda Barretta, to ja pozwolę sobie uważać, że skończył się z odejściem Rogera Watersa), pokazuje jak zespół zmienił się od „The Piper at the Gates of Dawn”(z którego usłyszeliśmy dziś aż cztery utwory) do powiedzmy „The Wall” (z którego nie usłyszeliśmy dziś żadnego utworu, bo oczywiście nie mieliśmy usłyszeć). Tak na marginesie dodam, że to był ogromny rozwój, ale i tak nic nie może przebić przemiany, jaka stała się udziałem The Beatles na drodze od „Love Me Do” do „Tomorrow Never Knows” (żeby nie podpierać się wyeksploatowanym przykładem „Revolution 9”).
No to jedziemy z tym repertuarem… Nie było zaskoczenia, grają praktycznie to samo na całej trasie (dziś się zresztą kończącej, przynajmniej na razie).
„Interstellar Overdrive”
„Astronomy Dominé”
„Lucifer Sam”
„Fearless” (staje mi przed oczami Maciej Zembaty…)
„Obscured by Clouds”
„When You're In”
„Remember a Day”
„Arnold Layne” (pamiętam zaskoczenie, gdy usłyszałem to na pierwszym koncercie Spare Bricks, na którym miałem okazję być)
„Vegetable Man”
„If” # „Atom Heart Mother” # „If” (z okazji tego koncertu przetłumaczyłem tylko jeden utwór, właśnie „If”)
„The Nile Song”
„Green Is the Colour”
„Let There Be More Light” (nieźle to brzmi w wersji Tales of Pink Floyd)
„Childhood's End”
„Set the Controls for the Heart of the Sun”
„See Emily Play”
„Bike”
„One of These Days”
A na bis…
„A Saucerful of Secrets”
„Point Me at the Sky”
Trochę statystyki:
- płyta „The Piper at the Gates of Dawn” – 4 utwory
- płyta „A Saucerful of Secrets” – 4 utwory
- płyta „More” – 2 utwory
- płyta „Atom Heart Mother” – 2 utwory (no, może półtora, bo tytułowa suita we fragmencie)
- płyta „Meddle” – 2 utwory
- płyta „Obscured by Clouds” – 3 utwory.
I cztery utwory singlowe:
- „Arnold Layne” (singlowy debiut),
- „Vegetable Man” (no, to jednak nie był singiel, ale też nie żadna regularna płyta),
- „Point Me at the Sky” (singiel jak najbardziej),
- „See Emily Play” (drugi singiel).
Kronika personalna:
Nick Mason – perkusja i gong. Pojawił się z sugestywnym wąsem. Może i to nawiązanie do dawnych lat (przypomnijmy sobie, jakiego wąsa miał w Pompejach), ale przecież my w Polsce wiemy, z czym się nam kojarzą takie wąsy… (nawet jeśli koncert nie odbywał się w Gdańsku).
Guy Pratt – gitara basowa, wokal, gong. Facet wżeniony w Pink Foydów, niemalże członek zespołu. Świetny muzyk i takiż showman.
Gary Kemp – gitary, wokal. Pan ze Spandau Ballet, ale granie muzyki New Romantic odkupuje niosąc floydowski kaganek muzycznej oświaty.
Lee Harris – gitary, wokal wspierający.
Dom Beken – instrumenty klawiszowe, wokal wspierający. Zupełnie niczym Rick Wright, trochę niewidoczny, a jakże istotny dla brzmienia zespołu…
Nie, nie zapomniałem, że byli też inni wykonawcy. Bo to przecież cały festiwal był. Na Summer Fog Festival wystąpili Amarok, Soft Machine, Believe, David Cross & David Jackson Band oraz Nick Mason's Saucerful Of Secrets. Z przyczyn artystycznych (nie jest fanem – co nie znaczy, że wrogiem – współczesnego rocka progresywnego) chciałem zobaczyć Soft Machine, Davida Crossa oraz Nicka Masona, a z przyczyn logistycznych zdecydowałem się na dwa ostatnie podmioty wykonawcze („na szczęście” Soft Machine, w opinii Jacka, zawiodło oczekiwania). Ja się nieco spóźniłem (cztery godziny z Olsztyna do Warszawy? czemu nie, skoro jakieś sześć razy staliśmy po drodze w korku), koncerty się nieco spóźniły, więc w efekcie zobaczyłem połowę występu Davida Crossa…
…wspieranego przed Davida Jacksona…
…i resztę zespołu.
Zespół Crossa widziałem już 9 lat temu w Dolinie Charlotty, ale warto było doświadczyć tego crimsonowskiego ukąszenia ponownie.
Skoro już padła nazwa Summer Fog Festival, to zauważmy, że organizatorzy (z całą sympatią dla świetnego konceptu artystycznego) muszą się jeszcze trochę nauczyć:
- zmiana miejsca koncertu (niezależnie od tego, że słuszna) to jednak porażka wizerunkowa,
- impreza masowa przy 30-stopniowym upale bez zapewnienia dostępu do wody? (w środku można było kupić tylko piwo, a woda na zewnątrz była tylko w food truckach, co nie dawało żadnej gwarancji, że się znienacka nie skończy),
- podobno nie wolno było wnosić na teren festiwalu żywności i napojów... Przepraszam, ale to był martwy zapis w regulaminie (gdy wchodziliśmy pierwszy raz sprawdzono nam torby, za drugim razem już nie),
- informacje na temat festiwalu były nienachalne, a osoba prowadząca wydarzenie na FB koncentrowała się głównie na pytaniu nas, czy aby na pewno przyjdziemy…
- satysfakcja z bycia na koncercie Nicka Masona byłaby jakieś trzy i pół raza większa, gdyby występ odbył się w jakieś sali koncertowej z prawdziwego zdarzenia (nagłośnienie było OK, ale żal było patrzeć na w połowie pusty Torwar).
Uwaga na zupełnym marginesie – plotki o pojawieniu się Rogera Watersa (nie wiem, kto za nimi stał) szyte były tak grubymi nićmi, że nie sądzę, by ktoś się na nie nabrał…
Repertuar koncertu, jeśli go zestawić z twórczością Pink Floyd z lat 1973-1983 (przepraszam, ale skoro niektórzy sądzą, że Pink Floyd skończył się z odejściem Syda Barretta, to ja pozwolę sobie uważać, że skończył się z odejściem Rogera Watersa), pokazuje jak zespół zmienił się od „The Piper at the Gates of Dawn”(z którego usłyszeliśmy dziś aż cztery utwory) do powiedzmy „The Wall” (z którego nie usłyszeliśmy dziś żadnego utworu, bo oczywiście nie mieliśmy usłyszeć). Tak na marginesie dodam, że to był ogromny rozwój, ale i tak nic nie może przebić przemiany, jaka stała się udziałem The Beatles na drodze od „Love Me Do” do „Tomorrow Never Knows” (żeby nie podpierać się wyeksploatowanym przykładem „Revolution 9”).
No to jedziemy z tym repertuarem… Nie było zaskoczenia, grają praktycznie to samo na całej trasie (dziś się zresztą kończącej, przynajmniej na razie).
„Interstellar Overdrive”
„Astronomy Dominé”
„Lucifer Sam”
„Fearless” (staje mi przed oczami Maciej Zembaty…)
„Obscured by Clouds”
„When You're In”
„Remember a Day”
„Arnold Layne” (pamiętam zaskoczenie, gdy usłyszałem to na pierwszym koncercie Spare Bricks, na którym miałem okazję być)
„Vegetable Man”
„If” # „Atom Heart Mother” # „If” (z okazji tego koncertu przetłumaczyłem tylko jeden utwór, właśnie „If”)
„The Nile Song”
„Green Is the Colour”
„Let There Be More Light” (nieźle to brzmi w wersji Tales of Pink Floyd)
„Childhood's End”
„Set the Controls for the Heart of the Sun”
„See Emily Play”
„Bike”
„One of These Days”
A na bis…
„A Saucerful of Secrets”
„Point Me at the Sky”
Trochę statystyki:
- płyta „The Piper at the Gates of Dawn” – 4 utwory
- płyta „A Saucerful of Secrets” – 4 utwory
- płyta „More” – 2 utwory
- płyta „Atom Heart Mother” – 2 utwory (no, może półtora, bo tytułowa suita we fragmencie)
- płyta „Meddle” – 2 utwory
- płyta „Obscured by Clouds” – 3 utwory.
I cztery utwory singlowe:
- „Arnold Layne” (singlowy debiut),
- „Vegetable Man” (no, to jednak nie był singiel, ale też nie żadna regularna płyta),
- „Point Me at the Sky” (singiel jak najbardziej),
- „See Emily Play” (drugi singiel).
Kronika personalna:
Nick Mason – perkusja i gong. Pojawił się z sugestywnym wąsem. Może i to nawiązanie do dawnych lat (przypomnijmy sobie, jakiego wąsa miał w Pompejach), ale przecież my w Polsce wiemy, z czym się nam kojarzą takie wąsy… (nawet jeśli koncert nie odbywał się w Gdańsku).
Guy Pratt – gitara basowa, wokal, gong. Facet wżeniony w Pink Foydów, niemalże członek zespołu. Świetny muzyk i takiż showman.
Gary Kemp – gitary, wokal. Pan ze Spandau Ballet, ale granie muzyki New Romantic odkupuje niosąc floydowski kaganek muzycznej oświaty.
Lee Harris – gitary, wokal wspierający.
Dom Beken – instrumenty klawiszowe, wokal wspierający. Zupełnie niczym Rick Wright, trochę niewidoczny, a jakże istotny dla brzmienia zespołu…
Nie, nie zapomniałem, że byli też inni wykonawcy. Bo to przecież cały festiwal był. Na Summer Fog Festival wystąpili Amarok, Soft Machine, Believe, David Cross & David Jackson Band oraz Nick Mason's Saucerful Of Secrets. Z przyczyn artystycznych (nie jest fanem – co nie znaczy, że wrogiem – współczesnego rocka progresywnego) chciałem zobaczyć Soft Machine, Davida Crossa oraz Nicka Masona, a z przyczyn logistycznych zdecydowałem się na dwa ostatnie podmioty wykonawcze („na szczęście” Soft Machine, w opinii Jacka, zawiodło oczekiwania). Ja się nieco spóźniłem (cztery godziny z Olsztyna do Warszawy? czemu nie, skoro jakieś sześć razy staliśmy po drodze w korku), koncerty się nieco spóźniły, więc w efekcie zobaczyłem połowę występu Davida Crossa…
…wspieranego przed Davida Jacksona…
…i resztę zespołu.
Zespół Crossa widziałem już 9 lat temu w Dolinie Charlotty, ale warto było doświadczyć tego crimsonowskiego ukąszenia ponownie.
Skoro już padła nazwa Summer Fog Festival, to zauważmy, że organizatorzy (z całą sympatią dla świetnego konceptu artystycznego) muszą się jeszcze trochę nauczyć:
- zmiana miejsca koncertu (niezależnie od tego, że słuszna) to jednak porażka wizerunkowa,
- impreza masowa przy 30-stopniowym upale bez zapewnienia dostępu do wody? (w środku można było kupić tylko piwo, a woda na zewnątrz była tylko w food truckach, co nie dawało żadnej gwarancji, że się znienacka nie skończy),
- podobno nie wolno było wnosić na teren festiwalu żywności i napojów... Przepraszam, ale to był martwy zapis w regulaminie (gdy wchodziliśmy pierwszy raz sprawdzono nam torby, za drugim razem już nie),
- informacje na temat festiwalu były nienachalne, a osoba prowadząca wydarzenie na FB koncentrowała się głównie na pytaniu nas, czy aby na pewno przyjdziemy…
- satysfakcja z bycia na koncercie Nicka Masona byłaby jakieś trzy i pół raza większa, gdyby występ odbył się w jakieś sali koncertowej z prawdziwego zdarzenia (nagłośnienie było OK, ale żal było patrzeć na w połowie pusty Torwar).
Uwaga na zupełnym marginesie – plotki o pojawieniu się Rogera Watersa (nie wiem, kto za nimi stał) szyte były tak grubymi nićmi, że nie sądzę, by ktoś się na nie nabrał…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz