czwartek, 31 grudnia 2020

Moja lista przebojów 2020 roku

Na miejscu 13.:
Pan Demia i Kwarant Anna

Wydarzenie, dla którego pozycja 13. wydaje się jedynie słuszna (zupełnie jak pewne zdarzenie siedem lat temu). Wydarzenie dziejowe i planetarne, które przewróciło do góry nogami to i owo, a przeważnie wszystko i miało wpływ na większość pozycji z mojej tegorocznej listy przebojów 2020.


Włączyliśmy się w różne działania charytatywne, m.in. organizowane przez Agnieszkę Kacprzyk, np. wiosenny „Obiad dla ucznia”, ale też zupełnie niezwiązane z epidemią (Marek, trzymam kciuki!).


Ulubioną olsztyńską restaurację (a jest nią Casablanca) zaczęliśmy wspierać na wynos już w marcu i kontynuowaliśmy ten smaczny i pożyteczny proceder przez cały rok. Chcemy mieć gdzie wrócić...


Kwitło życie online. Na przykład spotkanie z grupą Spare Bricks.

Na przykład posiedzenie Komisji Stopni Instruktorskich.


Na przykład udział w Gitarowym Rekordzie Świata.

Na przykład internetowe koncerty.

Skoro już jesteśmy przy muzyce, to Pan Demia z niewielką pomocą Kwarant Anny przyczynili się do powstania kilku piosenek, wśród nich czterech, jak na razie, odsłon „Kwarantanny narodowej” (z tytułem to się wygłupiłem).

Akt pierwszy z 15-17.03.2020
Akt drugi z 14-16.04.2020
Akt trzeci z 16-18.05.2020
Akt czwarty z 15-17.11.2020


Zainteresowałem się też sfrustrowanym seksualnie w wyniku kwarantanny Mickiem Jaggerem.

Na miejscu 10.:
Las jest Miejski a Jezioro jest Długie

Pozycje 12. i 11. opuszczam, bo moja lista przebojów ma tradycyjnie dziesięć pozycji (chyba że jest pandemia…). Dodam tylko, że na miejscu 12. przygody harcerskie (a raczej ich brak), a na miejscu 11. polityka (a raczej to, co ją udaje).


Nie mogąc za bardzo nigdzie wyjeżdżać, poświęciliśmy więcej uwagi miejscu zamieszkania. Do Jeziora Długiego mamy przecież jakieś 114 metrów…


…a do Lasu Miejskiego 3 minuty 27 sekund marszu (w maseczce lub bez, zależnie od aktualnych, sprawdzanych na wszelki wypadek bezpośrednio przed wyjściem, obostrzeń).

Zresztą, co by nie mówić, w Lesie Miejskim jest bezpiczniej niż w jakimś Bangkoku czy innym Sarajewie.

Nie mogąc być 10 tys. kilometrów od domu, wypatrywaliśmy co się dzieje 380 tys. kilometrów stąd. Księżyc w pełni nad Koszarami Piechoty, 9.04.2020.


Ale z bliska widać jednak lepiej. Kaczki na Jeziorze Długim, 5.09.2020.


Na miejscu 9.:
Wybieram Gazetę

Nostalgiczne spotkanie, na miesiąc przed pandemią, dawnej olsztyńskiej redakcji „Gazety Wyborczej”, z czasów, gdy miała w podtytule „Gazeta Warmii i Mazur”, a szefował jej Wacek Radziwinowicz. Czyli dawno temu. Tak z ćwierć wieku i więcej. Z niektórymi właśnie tyle się nie widziałem.

Wieczór uświetniłem wcielając się w rolę redakcyjnego trubadura i śpiewając trzy piosenki, choć przecież nie za to mnie w 1992 roku przyjęli do tej redakcji (pierwszy poważny tekst dotyczył biur podróży, ale to, w którym obecnie pracuję, powstało dopiero cztery lata później). To tłumaczenie „The Times They Are a-Changin'” Boba Dylana koresponduje z tym, czym „Gazeta Wyborcza” zawsze była i z tym, z czego byliśmy dumni w niej pracując.


Na miejscu 8.:
Bez talentu nie dostaniesz sprzętu

Jak widać nie wszystkie rymowane mądre myśli się sprawdzają, bo ja dostałem. W kwietniu na imieniny harmonijkę ustną Hohnera (w tonacji C). Sygnowaną przez Dylana, a jakże. Stelaż dokupiłem we własnym zakresie (chyba był droższy od samej harmonijki, co w niczym jej nie uwłacza).

Prezent natychmiast wykorzystałem w kilku nagraniach, np. w „You Can't Always Get What You Want” The Rolling Stones.


Kolejne wzmocnienie sprzętowe pojawiło się jak zawsze 24 grudnia. Najpierw o północy urodzinowy mikrofon Shure SM58, znawcy mówią, że niezawodny. Ze statywem, oczywiście.

Dwadzieścia godzin później takie oto ładne cacko. Podobno można już pisać „interfejs”.

Będzie czym się bawić w długie zimowe wieczory…

Na miejscu 7.:
Jak żyć bez koncertów?

Nie licząc kilku klubowych sytuacji w Bolonii, jednego nieco muzycznego wieczoru autorskiego w Gietrzwałdzie oraz musicalu w Białymstoku, byłem w tym roku tylko na dwóch „normalnych” koncertach. Za normalne trudno przecież uznać liczne występy online, które oglądałem z przyjemnością, ale się nie cieszyłem. W tej sytuacji za koncert roku uznaję (oklaski!) występ Jacka Kleyffa i Słomy w Bukwałdzie.

Ale po kolei…

Gorączka walentynkowej nocy w Bolonii. Cały szoł (tak też można już od dawna pisać) skradła kłócąca się para. Zupełnie nie we włoskim stylu, coś jak w filmie Woody'ego Allena.

Zjeść dżez? Oczywiście też w Bolonii.


Autorka zmienną jest, czyli Bożena Kraczkowska z licznymi gośćmi w Gietrzwałdzie (i to był naprawdę ostatni koncert przed zamknięciem wszystkiego na cztery spusty i zardzewiałą kłódkę z geesu).


Miesiąc później świat był naprawdę inny. 21 marca przyglądałem się występowi online Łydki Grubasa, który zakończył się nieśmiałą (pionierskie czasy pandemii) interwencją służb mundurowych i odwołaniem dyrektora, co trafiło do drugiego aktu „Kwarantanny narodowej”.

One World: Together at Home, czyli osiem godzin online… (bywało się na dłuższych koncertach na żywo). Doczekałem się Stonesów, doczekałem się Paula McCartneya.


Oglądałem (i nie tylko oglądałem) Gitarowy Rekord Guinnessa we Wrocławiu. Tzn. ja byłem w Olsztynie…


Kraków Street Band u Krzyśka na imieninach, czyli pierwszy prawdziwy koncert w tym roku (i to już połowa tegorocznych koncertów).


Miesiąc później koncert roku, czyli Jacek Kleyff i Słoma w Bukwałdzie.


I jeszcze spektakl w Białymstoku, który koncertem nie był, ale hałasowali rockandrollowo. Po lewej stronie Jezus, po prawej Judasz…


Jesienią, gdy nosa z domu znów nie wolno było wyściubić (chociaż było przecież wolno, ale nie było wolno, mimo że było wolno, aczkolwiek nie było wolno, bo było chyba wolno, to chyba zrozumiałe) wpadłem na koncert domowy Jacka. Czyli nacisnąłem co trzeba na fejsie czy innym jutubie.


A potem słuchałem i oglądałem Jacka w jednym z jego wcieleń, czyli jako basistę Pomysłów Znalezionych w Trawie. Sekcja rytmiczna pod muchami, to coś musi znaczyć…


Koncertowy rok online zacząłem z Łydką Grubasa i wczoraj wieczorem skończyłem (koncert dla medyków organizowany przez olsztyński MOK, może tym razem nikogo za to nie odwołają).


(A nie, przepraszam, przed chwilą dowiedziałem się, że sylwestrowy wieczór spędzę w filharmonii szczecińskiej słuchając jazzu. Online, jakby się ktoś głupio pytał.)

Do kompletu wymieńmy jeszcze koncert, który się nie odbył… W maju w Gliwicach miałem być na koncercie Nicka Cave’a. Został przeniesiony na 2021 rok, a niedawno zupełnie odwołany. No to czekam 180 dni na nasze 768 zł…

Na miejscu 6.:
Pcham się na afisz, a afiszu nie ma

Miałem nosa organizując w październiku 2019 roku koncert w Gietrzwałdzie, podczas którego zaspokoiłem swą żądzę występów na długie miesiące. Umawialiśmy się potem na granie Beatlesów na wiosnę, potem na jesień… Jak dobrze pójdzie, znów w pełnej sali Centrum Kulturalno-Bibliotecznego w Gietrzwałdzie spotkamy się dopiero jesienią 2021, czyli po dwóch latach.

Ale coś tam sobie jednak wyciosałem w zakażonej rzeczywistości… W styczniu, czyli jeszcze przed Narodowym Pasmem Sukcesów w Walce z Koronawirusem, wcisnąłem się na główną gwiazdę spotkania dawnych pracowników „Gazety Wyborczej”.


1 maja pobiłem Gitarowy Rekord Świata, czyli byłem jednym z 7998 gitarzystów grających „Hey Joe”. Tylko nie wiem, czy ktoś to zauważył…


Ciekawostka przyrodnicza, czyli pozdrowienia dla widzów koncertów w Centrum Kulturalno-Bibliotecznym w Gietrzwałdzie.


I szczyty perwersji intelektualnej. Występ nad rzeką dzieciństwa dla jednoosobowej widowni (tzn. był ktoś jeszcze w krzakach, ale uciekł, gdy zacząłem rozpinać futerał…). „Trzynaście srebrników” , które wyśpiewałem nad Łęgiem, odnosi się m.in. właśnie do tej rzeki, która za mną płynie.


Bladego pojęcia nie mam, czy ktoś to widział i słyszał, ale kamera i mikrofon w czasie mikrowigilii instruktorskiej też były włączone.

Aha, jako że na bezwystępiu i stanie z gitarą przy ognisku występem, dołączam do listy taką oto sytuację u Kojrysa, czyli spotkanie podsumowujące akcję „Obiad dla ucznia”.

Dyscyplina dodatkowa, czyli nie znam języka francuskiego. Nikt nie zna.

Na miejscu 5.:
Piękna nasza Polska cała

To wiedziałem i bez koronawirusa (i bez mediów narodowych). Zawsze jeden urlop spędzamy w kraju, drugi za granicą. W tym wariackim roku porzuciliśmy wszelkie założone plany długoterminowe i zaniechaliśmy planowania średnioterminowego. Po prostu, gdy pojawiało się okienko, w którym krzyżowały się możliwości zawodowe i pandemiczne, to korzystaliśmy.

Beztroski relaks w słonecznym jak zawsze Sopocie.


Beztroski relaks w pustym jak nigdy Sandomierzu.


Relaks podczas relaksu, czyli winnica św. Jakuba z widokiem na zamek królewski w Sandomierzu.


Nostalgiczna wizyta w Gorzycach (po realizacji zobowiązań z kosmosu z miejsca 6.). Tu kiedyś będzie tablica pamiątkowa informująca, że patrząc z tego okna w piątek 3 października 1980 roku napisałem katastroficzny wiersz „Delta”. Pierwszy w ogóle. Jeśli byłem pod tym oknem dokładnie 40 lat później, to przypadek czy omen na miarę czterdziestu i czterech?


Meganostalgiczna wizyta w gorzyckiej podstawówce… Tysiąclatka, która nie była dziesięciolatką (znam i ja meandry reform oświatowych).


Zupełnie niepotrzebna wizyta w Opatowie, ale skoro nie zrobiłem tego 40 lat temu…

Krótkie wahanie czy nie wejść na Święty Krzyż, ale przecież już tam byłem 40 lat temu, to nie będę się drugi raz męczył.


I myk z pogranicza podkarpacko-świętokrzyskiego na Podlasie prosto do… węgierskiej restauracji. Potem coś dla ducha, czyli „Jesus Christ Superstar” w Operze i Filharmonii Podlaskiej, a na końcu nurzamy się na drugim piętrze białostockiego hotelu z widokiem na rynek (no, prawie jak na 14. piętrze Eastin Grand Hotel Sathorn rok temu).


Dzień później przejazd podlaskimi wsiami, np. przez Ciełuszki (muzyka własna, zachodzę w głowę, czemu taka ponura).


Obowiązkowa wizyta w Tatarskiej Jurcie i obkładanie się katłamą, banashem, kołdunami, mantami i polewanie kompotem z rokitnika. Pod czujnym okiem Dżenetty oczywiście.


I na końcu świata, czyli w Ozieranach Małych, 200 metrów od białoruskiej granicy, oko w oko z przejawami twórczości Mirosława Sobańskiego.

Na miejscu 4.:
Żywot tłumacza

Tłumaczenia cztery pozycje wyżej niż rok temu. To w nagrodę, którą sam sobie przyznaję za zwiększenie wydajności z 28 do 36 przekładów. W tym skończenie dwóch całych albumów Beatlesów. „Let It Be” z okazji jego 50-lecia:


„Rubber Soul” z okazji 55-lecia:


Wydajność wydajnością, ale czy spodziewałem się rok temu, że będę tłumaczył nowego 17-minutowego Dylana, nowych covidowych Stonesów, nowego potrójnego McCartneya i nowego osiemdziesięcioletniego Starra?

Plamy mojej krwi (The White Stripes - Seven Nation Army)
Poczuj, kotku, co masz w środku (Led Zeppelin - Whole Lotta Love)
Przebił się z bluesem (The Beatles - For You Blue)
Summa Dylaniae (Bob Dylan - Murder Most Foul)
Czeka na nas Marrakesz! (Crosby, Stills & Nash - Marrakesh Express)
Pierwsze będą ostatnimi (The Beatles - One After 909)
Powracającego do portu poznam (The Beatles - Maggie Mae)
Wszystkim jesteś ty (The Beatles - Dig a Pony)
Jamniemój (The Beatles - I Me Mine)
Między nami wieśniakami (The Beatles - She's a Woman)
Brak podstaw do stanu zakochania (The Beatles - Please Mr. Postman)
Jesteś moją kokainą (The Beatles - Got to Get You into My Life)
Jagger w mieście duchów (The Rolling Stones - Living in a Ghost Town)
Całej wódki nie wypijesz (The Rolling Stones - You Can't Always Get What You Want)
Znajdę drogę na pierwsze miejsce (Jon and Vangelis - I’ll Find My Way Home)
Podwójna zasłona dymna z dziewczyną na czarno (The Beatles - Baby's in Black)
Paul i jego relacje (The Beatles - You Won't See Me)
Myślenie Harrisona nie boli (The Beatles - Think for Yourself)
Filozofia lingwistyczna (The Beatles - Word)
Nie mogę śpiewać pieśni, co nie rozumiem jej (Bob Dylan - Goodbye Jimmy Reed)
Piosenka warta jednego pensa (The Beatles - Penny Lane)
Wolałby widzieć martwą ją (The Beatles - Run For Your Life)
Znam cię na wylot (The Beatles - I'm Looking Through You)
Przeminęło z wiatrem (Kansas - Dust in the Wind)
Piosenka dla spóźnionych dziewczyn (The Beatles - If I Needed Someone)
Czekająca piosenka (The Beatles - Wait)
Bo to wychodząca z domu do miasta kobieta była… (Kenny Rogers - Ruby, Don't Take Your Love to Town)
Żal mi tej Mary Jane (The Beatles - What's the New Mary Jane)
Ringo i jego pierwszy raz (The Beatles - What Goes On)
Nowy początek mile widziany (John Lennon - (Just Like) Starting Over)
Nie mam czasu na tę miłość (Spencer Davis Group - I'm a Man)
Stary do młodego, młody do starego (Cat Stevens - Father And Son)
Francja elegancja (The Beatles - Michelle)
Inspiracja podatkiem progresywnym (The Beatles - Taxman)
Zakochani pod Gwiazdą Zaranną (Paul McCartney - Kiss of Venus)
Z wielką pomocą wielu przyjaciół (Ringo Starr - Here's to the Nights)

I jedno tłumaczenie (w związku z pozycją 2.), którego już chyba nie skończę. Więc może mały fragment większej włoskiej całości Francesco Gucciniego:

Bolonia jest jak starsza pani, co miękka jest w biodrach
I pierś ma w Nizinie Padańskiej, a tyłek na wzgórzach
Bolonia bezczelna i papieska, Bolonia czerwona i wczesna
Bolonia tak tłusta i ludzka, to już trochę Romania
I już pachnie Toskania

Na miejscu 3.:
Rok Beatlesów

Jakże to nie mógł być rok Beatlesów, skoro:
* w ósmej godzinie koncertu internetowego One World: Together at Home zobaczyłem Paula wykonującego „Lady Madonna”


* skończyłem dwie całe płyty Beatlesów po polsku
* 66,67 proc. tegorocznych tłumaczeń to Beatlesi zespołowo lub solo
* ukazała się nowa i naprawdę dobra płyta Paula McCartneya
skomentowałem półwiecze rozwiązania zespołu
* oglądałem transmisję 80. urodzin, które świętował Ringo Starr
* przyglądałem się ze zdumieniem wszystkim „Happy Birthday”, jakie 9 października kierowano do nieżyjącego od 40 lat Johna Lennona
* w sypialni nad łóżkiem na ogromnej (?) czarnej (!) ścianie zawisł plakat Johna i Yoko (War is Over)
* w mikołajkowym bucie (a raczej obok niego, a raczej po prostu w półce na buty) wylądowała świetna bogato ilustrowana historia zespołu


* A wczoraj w skrzynce znalazłem ostatnią gazetę, którą jeszcze czytam w papierze, z Paulem McCartneyem na okładce.

Na miejscu 2.:
Polonia w Bolonii

To były ostatnie chwile, by bezstresowo gdzieś polecieć, chociaż zupełnie nie dlatego wybraliśmy się do Bolonii. Ot, romantyczny spontan walentynkowy. Na lotnisku już mierzyli nam temperaturę. W razie czego można byłoby powiedzieć, że to żar miłości…


Piazza Maggiore i Piazza Nettuno


W Bolonii, jak to w Bolonii – trochę jedzenia, trochę muzyki, trochę bogatego średniowiecza.

I zdjęcie roku, czyli św. Smartfonie módl się za nami.


Na miejscu 1.:
Natchniony Horacy

Dawno nie napisałem tylu piosenek. Inspiracja covidowa? Owszem, ale nie tylko. Co poza czterema aktami „Kwarantanny narodowej”? 

Inspiracja polityczna, czyli „Cała Polska” z 30-31.10.2020


Inspiracja medialna, czyli „Dwie sprawy” z 6-7.11.2020


Inspiracja historiozoficzna, czyli „Historia Polski w 1050 wersach - część VIII (1795-1918 - vol. 1)” z 14.11.2020


Inspiracja metafizyczna, czyli „Tylko gruz” z 9-21.11.2020


Dla przypomnienia:
Moja lista przebojów 2008 roku
Moja lista przebojów 2009 roku
Moja lista przebojów 2010 roku
Moja lista przebojów 2011 roku
Moja lista przebojów 2012 roku
Moja lista przebojów 2013 roku
Moja lista przebojów 2014 roku
Moja lista przebojów 2015 roku
Moja lista przebojów 2016 roku
Moja lista przebojów 2017 roku
Moja lista przebojów 2018 roku
Moja lista przebojów 2019 roku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz