Poniedziałek był w Olsztynie dniem zespołu Wilki. Najpierw członkowie grupy spotkali się z olsztyńskimi mediami, potem Robert Gawliński podpisywał kasetę „Przedmieścia”. O 18.00 Wilki dały w „Uranii” niezły koncert, zaś na koniec można było usłyszeć członków zespołu w olsztyńskim radiu, gdzie gościli w audycji „Głową w mur”.
Podczas konferencji prasowej odpowiedzi udzielał tylko Robert Gawliński, założyciel i niekwestionowany lider zespołu Wilki. - Obecnie na nasze koncerty przychodzą prawdziwi fani Wilków, a nie ci, którzy idą za modą - powiedział lider grupy. Dodał, że frekwencja podczas koncertów granych w trakcie promocji płyty „Przedmieścia” jest niezła. Na każdy koncert przychodzi po 600-700 osób.Wilki planują wydanie na Zachodzie płyty będącej kompilacją dwóch dotychczasowych wydawnictw fonograficznych zespołu, oczywiście w języku angielskim. Obecnie pracują nad teledyskami do najnowszej płyty. Przed świętami telewizja pokaże rejestrację krakowskiego koncertu Wilków. Gawliński potwierdził także chęć nagrania solowej płyty. Grupa nagra też prawdopodobnie muzykę do drugiej części „Psów”. W planach zespołu jest również zagranie w Warszawie koncertu unplugged. Będą również zagraniczne występy. Wilki wybierają się do Australii i Danii.
Zapytany o swoją muzyczną przeszłość (tzn. członkostwo w zespołach Made In Poland, Opera i Madame), Gawliński odpowiedział, że „to se nevrati” czyli, że nie ma żadnych planów związanych z grupami, w których kiedyś śpiewał.
Po konferencji prasowej przyszedł czas dla fanów, a raczej fanek Wilków, gdyż tych zgromadziło się przed sklepem Levisa zdecydowanie więcej. W sumie jednak chętnych na autograf Gawlińskiego było niewiele, około czterdziestu osób. Robert rozmawiał z dziewczynami, pozował do wspólnych zdjęć, podpisywał ufundowane przez sponsora trasy koncertowej kasety.
Bez „Końca”
Koncert w „Urani” zgromadził podobną liczbę widzów co ubiegłotygodniowy występ T. Love. O ile jednak w małej hali „Startu” kilkusetosobowy tłum wyglądał imponująco, to w ogromnej „Uranii” nie był tak efektowny.
Podczas obecnej trasy koncertowej Wilków ich występy otwiera sandomierski zespół The End. W Olsztynie Wilki musiały jednak radzić sobie same i zagrać bez rozgrzewającego zespołu.
Co powinni biskupi?
Kilkanaście minut po godz. 18.00 gaśnie światło, na scenę wchodzą członkowie zespołu. Gawliński ubrany jest w czarny sweter, no i oczywiście w czarne skórzane spodnie, jak Jim Morrison. Zaczynają utworem „Eroll” z pierwszej płyty. Potem „Nie zabiję nocy” i „Przedmieścia”. Kilka pierwszych utworów to właściwie koncert bez historii. Gawliński zapowiada kolejne numery, publiczność każdy przyjmuje z jednakowym entuzjazmem, niezależnie czy jest to „Moja Baby” czy też „Amiranda”. Trochę cieplej widzowie reagują na „Eli lama sabachtani”. - Bardzo lubię tę piosenkę - mówi Robert. W tygodniku „Niedziela” zarzucano Gawlińskiemu, że wykorzystał w piosence traktującej, jak stwierdziły władze kościelne, o błahych sprawach, słowa z Biblii. W czasie konferencji prasowej lider Wilków mówił, że rozstanie z kimś lub czymś nie jest wcale błahą sprawą i że biskupi nie powinni się wypowiadać na takie tematy, jak rozstanie z kobietą.
Teraz następuje krótka część akustyczna koncertu. Muzycy zasiadają na krzesłach, zmieniają instrumenty. Grają trochę za długą i rozwlekłą wersję „Indian Summer” z repertuaru The Doors i ostatniej płyty zespołu, następnie „Jeden raz odwiedzamy świat” („Nie wierz tym, którzy mówią, że prawdziwą wolność osiągamy po śmierci” - śpiewa w tej piosence Gawliński). Na koniec akustycznego grania „Cień w dolinie mgieł”, ze stosowną do tytułu ilością dymów.
Potem trzy w jednym, czyli wiązanka trzech utworów (min. „Aborygen”). Następnie zespół gra dwie piosenki z angielskimi tekstami, tzn. „Crazy Summer” oraz „Son of the Blue Sky”. Śpiewanie po angielsku kończy utwór „Help” z przedostatniej płyty Iggy’ego Popa. Znaczy to, że Gawliński uważa koncert za udany, gdyż grają ten numer wtedy właśnie, gdy muzycy rozumieją się dobrze na scenie. Największa zabawa na widowni jest zresztą właśnie podczas piosenki Popa. Koncert kończy odśpiewany częściowo z publicznością utwór „Beniamin”. Gawliński przedstawia zespół i znika odprowadzany przez swego bodyguarda.
Jest oczywiście bis. Wilki grają dwa premierowe utwory: „Help Me Now” oraz „Arabski”, które znajdą się na następnej płycie zespołu. Absolutnie na koniec zespół wykonuje po raz drugi tego dnia „Moją Baby”. Zapalają się światła, część publiczności natychmiast opuszcza „Uranię”, część tłoczy się obok sceny w nadziei, że Gawliński jeszcze się pojawi. Irytuje to niektórych właścicieli stoisk w hali, którzy zawsze podczas imprez w „Uranii” pełnią straż przy swoich kramikach.
Wilczy pazur
Wilki zagrały bardzo ostry, dynamiczny koncert. Dla niektórych brzmienie zespołu podczas występu było zaskoczeniem, momentami wydawało się bowiem, że na scenie gra grupa z Seattle, a nie pop rockowe Wilki, mające w końcu za sobą dwa występy na festiwalu w Sopocie.
Koncert miał niezłą oprawę świetlną. Efektownie wyglądały momenty ze stroboskopem, trochę za często jednak stosowanym. Nagłośnienie było poprawne, choć szkoda, że nie wszystkie słowa śpiewane przez Roberta Gawlińskiego docierały do publiczności. Trochę w tym winy także samego wokalisty, którego egzaltowane interpretacje wnoszą dużo zamieszania do tekstów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz