niedziela, 16 lipca 1995

Węgorzewskie marzenia o Woodstock

Ciekawe, o ile bardziej dramatyczny przebieg miałby festiwal w Węgorzewie, gdyby termin imprezy na Mazurach nie pokrył się z darmowym festiwalem Jurka Owsiaka w Żarnowcu. Na Prince Rocks Poland było i zawalenie sceny, i wielogodzinne opóźnienia koncertów, i kilkakrotne urwanie chmury. Gdyby jeszcze nad Węgorapą zjawiła się ekipa bezkompromisowych punków, to organizatorzy mogliby nie opanować sytuacji.



„Rock, klej i pały” prorokował „Super Express” na dwa dni przed festiwalem w Węgorzewie, jednym z dwóch ogólnopolskich przeglądów młodych zespołów rockowych. Po festiwalu gazeta stwierdziła, że „nie trzeba było grupy rozwydrzonych skinów, by rozwalić scenę festiwalu w Węgorzewie”. „Za dużo pały szturmowej” - doniósł lokalny dziennik.


Grupy rozwydrzonych skinów rzeczywiście nie trzeba było, w ogóle zresztą nie stawili się w mieście. Nawet punków zjawiło się mało, większość przygarnął darmowy koncert Owsiaka. Zawiedli się oczekujący na jarocińskie zadymy dziennikarze. Przy festiwalu akredytowało się podobno 70 reporterów. Większość wyjechała, gdy okazało się, że publiczność jest spokojna.


Nikifor gitary
W piątek rano w Węgorzewie prawie nie widać festiwalu. Czasem przemknie jakiś młodzieniec z irokezem, ale większość przyjezdnych poznać można najwyżej po plecakach.
Pojawił się już Pan Witek - wylansowany przez „Lalamido” Gość z Atlantydy, kiedyś również „kandydat na prezydenta”. Jest jedną z pierwszych atrakcji. Nikifor polskiej gitary nie ma żadnych zahamowań, niczym zawodowa modelka pozuje do zdjęć, wyzywająco przekręca instrument, nonszalancko uderza w struny.
Koncerty odbywają się na terenie jednostki wojskowej, inicjatora festiwali rockowych w Węgorzewie. Na kilkusetmetrowym placu setki opon po BRDM-ach. Leżą w równych rzędach, jedynie przed samą sceną zrobiono trochę miejsca do zabawy.
Ochrona przy wejściu odbiera niebezpieczne rzeczy. Nie można wnieść plastikowej butelki z wodą mineralną, choć taką samą z innym płynem można nabyć na placu w stoisku jednego ze sponsorów. Kwestionowane są też pasy i aparaty fotograficzne, parasole. Lądują w wojskowej skrzyni depozytowej. Wodę z butelek wielu wypija, żeby nie zmarnować. Ktoś przyniósł dżem. - Jedz albo oddaj - proponuje wesoły ochroniarz.
Na plac chce wejść chłopak z fioletowym, świeżo pomalowanym czubem. Po ogolonej głowie spływa strużka zasychającej gencjany. Ochroniarze wyciągają z tylnej kieszeni delikwenta opróżnioną do połowy butelkę z rozpuszczalnikiem. Druga połowa w płucach. Chłopak traci butelką, ochroniarze cofają go za bramę.
Na placu kilka tysięcy osób. Czekają cierpliwie. Jest piwo, kiełbaski, pepsi. Awaria zasilania powoduje, że konkurs rozpoczyna się z prawie dwugodzinnym opóźnieniem. Dwa pierwsze zespoły grają przy fatalnym nagłośnieniu. Potem fachowcy od dźwięku trochę go poprawią.
Trwa konkurs. Guitars Project ze Szczecina epatuje zimnym gitarowym graniem w stylu Joe Satrianiego. Jest nawet wirtuozerskie solo, ale nie kupuje tego nikt poza kamerzystą, który robi efektowny najazd na ćwiczącego gamy, pasaże i przewroty gitarzystę.
Gra Testor. Dobre wrażenie robi od razu „Czarne światło”, wpada w ucho. Publiczności się podoba.
Kremlowskie Kuranty to krakowski zespół z dwiema dziewczętami. Jedna gra na skrzypcach, druga śpiewa. Zespół jest dobrze przyjęty.
Funk Jello to trochę rapu. Publiczność je z ręki, wokalista rapuje trochę po angielsku, trochę po polsku. Teksty oczywiście przeciwko przemocy.
Zespół Fireball gra pierwszą tego wieczoru balladę, w dodatku bluesową.


Nie brali jeńców
Koniec występów konkursowych. Pierwsza gwiazda, Sweet Noise, daje bardzo dynamiczny koncert. Glaca, wokalista zespołu, chce być „swój”, nie pozwala wyrzucić za barierkę chłopaka, który usiłował dostać się na scenę. - Puść go, bo schodzimy ze sceny! - krzyczy przeraźliwie do ochroniarza. Publiczności się to bardzo podoba.
Rozebrany i bosy Glaca szaleje na scenie. Polewa się wodą z butelki i w tym momencie razi go prąd. Spada ze sceny, ale szybko na nią wraca. Kończy występ wściekle wykrzykując „Godność moją ceń”.
- To był totalny PAŁER! - krzyczy rozentuzjazmowany Konjo, zazwyczaj dość cyniczny konferansjer. - Sweet Noise nie brało jeńców...


Przerwa w koncercie. Trochę ludzi wychodzi na miasto. Jest już prawie północ, lecz kilka sklepów w pobliżu jednostki jest otwartych. Idzie jedzenie, piwo, papierosy. W koszarach za to spokój i cisza. Z okien spoglądają tylko żołnierze w pidżamach.
W piątek występują jeszcze Tadeusz Nalepa i Budka Suflera. Kończą po trzeciej nad ranem. Słuchają głównie starsi. Młodzież posnęła.

Sami pechowcy
Pech prześladuje olsztyńskie zespoły. Gitarzysta Katharsis zwichnął sobie w przeddzień koncertu nogę, wokalista Zarazy nieszczęśliwie upadł na żwir i ma podrapaną całą twarz.
Największego pecha mają jednak sami organizatorzy. Nad ranem spadł rzęsisty deszcz. Ok. 8.30, tuż przed próbami, na scenę wali się rampa z oświetleniem. Za chwilę na estradę mogły wejść na próbę grające jako pierwsze tego dnia Zaraza i Katharsis. Waląca się scena niszczy dwa wzmacniacze, w tym jeden Jana Borysewicza.


Organizatorom w pierwszej chwili opadają ręce, chcą przerwać festiwal. Nie chcą wpuścić dziennikarzy na plac, czym prędzej zdejmują plansze sponsorów z zawalonej sceny. Reporterzy naciskają na organizatorów. - Nie wpuszczać nikogo, zwłaszcza tych panów z aparatami - krzyczy jakaś zdenerwowana organizatorka do ochroniarzy.
Konkurs zostaje przeniesiony do sali kinowej, gdzie jednak może zmieścić się tylko 300 osób. Zespoły są niepocieszone, nie zagrają przed dużą publicznością.


Znudzone punki wyjeżdżają
Cały dzień pada deszcz. Ludzie siedzą w restauracjach. Zawiedzione brakiem swoich kapel punki siedzą na przystankach w oczekiwaniu na autobus.
Organizatorzy dwoją się, żeby jednak festiwal trwał. Technicy susza, naprawiają i montują sprzęt. Zapada decyzja o przeniesieniu koncertów na scenę po przeciwnej stronie placu. W sobotę zagrają gwiazdy, w niedzielę rano druga część kapel konkursowych.
Sobotni koncert gwiazd rozpoczyna się z kilkugodzinnym opóźnieniem. Przyszło podobno 7 tys. osób, więcej niż w piątek. Zbity tłum czeka, jest coraz bardziej niecierpliwy. Po czterech godzinach gorszą się nawet ochroniarze. - O co, k-wa, chodzi, i tak nikt fis od cis nie odróżni – rzuca jeden z nich.
Publiczność zaczyna skandować „K-wa mać, zaczynać!”. Za chwilę słychać piosenki T. Love, a w końcu zdesperowany tłum nastolatków wykonuje hymn narodowy i wiązankę piosenek żołnierskich z „Marszem I Brygady” na czele. - Ja chcę usłyszeć jakąś piosenkę - woła żałosnym głosem smutny nastolatek. W końcu około 23. wchodzi na scenę Muniek i nie zostawia, nomen omen, suchej nitki na organizatorach. Koncert jest za to bardzo dobry, publiczność szaleje.


Deszcz, który zniszczył scenę, pozwala spełnić marzenia o polskim Woodstock nawet w małym mazurskim Węgorzewie. Kilkadziesiąt osób w radosnym transie tapla się w błocie. - Nie rób mi zdjęć, rodzice będą niezadowoleni – prosi pachnący butaprenowym oddechem ubrany prawie wyłącznie w warstwę błota chłopak. Inny na widok aparatu ściąga majtki...


T. Love kończy dobry jak zwykle koncert. Na scenę wchodzi po jakichś... dwóch godzinach Daab. Wolne reggae wyraźnie studzi gorączkę sobotniej nocy (jest druga nad ranem). Po Daabie znowu prawie dwie godziny przerwy. Perfect długo przymierza się do wejścia na scenę. Zaczyna świtać. Publiczność szarzeje, ale stoi. W końcu niecierpliwi się sam wokalista Perfectu.
Entuzjastycznie witany Perfect wychodzi na scenę ok. czwartej nad ranem. Grzegorz Markowski, który mógłby być ojcem, jeśli nie dziadkiem większości obecnej publiczności, pokazuje, że stać go jeszcze na wiele. Zeskakuje ze sceny, chwyta wiadro wody i polewa widzów przy barierce.


Zrzuca kurtkę i drugie wiadro wylewa na nagi tors. Publiczność i fotoreporterzy są zachwyceni.
Perfect gra ponad dwie godziny, pod koniec ochroniarze wpuszczają publiczność pod samą scenę, Markowski brata się z widownią. Wspaniały koncert kończy się o po szóstej rano.


Witam wszystkie 12 osób!
Rano o godz. 10.00 druga część konkursu. Pierwsza gra Zaraza - dla kilkunastu osób.


Plac zapełnia się powoli niewyspanymi słuchaczami. Więcej osób na mieście. - W zeszłym roku szło sporo aviomarinu, w tym mniej - mówi aptekarka. - Młodzież kupuje dziś głównie środki do barwienia włosów, pioktaninę i fiolet krystaliczny.
Już po konkursie. W wojskowym internacie, gdzie mieszkają zespoły, wisi kartka z nazwami zespołów, które zagrają w koncercie laureatów. Testor, Funk Jello, Mobilizacja, Tuff Enuff, Grand Gangsters i nasz Katharsis wśród laureatów.


Zarazy nie ma wśród laureatów, ale Sikor nie wyrabia się z rozdawaniem autografów. W końcu rok wcześniej wygrali ten festiwal.


Fortuna nie sprzyja organizatorom, deszcz jest coraz mocniejszy. Ulewa uniemożliwia rozpoczęcie koncertu, zwłaszcza, że nie ma prawie widzów. Kolejna zmiana - w finale zagrają tylko trzy pierwsze zespoły, a bilety tanieją o połowę. Po kilku kolejnych godzinach rozpoczyna się w końcu finał, ciągle w strugach deszczu. - Skini z wozu, punkom lżej! - krzyczy ze sceny niezmordowany Skiba.


Wszyscy marzą o Woodstock. Padający deszcz to jeden z elementów tamtej legendy, bilety tańsze o połowę to prawie jak przed ćwierć wiekiem w Stanach, gdzie w pewnym momencie było za zupełną darmochę, koncerty gwiazd zaczynające się bladym świtem, problemy organizacyjne. Czego jeszcze brakuje? Darmowego jedzenia. Marek Gaszyński ogłasza ze sceny, że przy bramkach dają jeść za darmo. Kilkaset osób puszcza się pędem w stronę wyjścia.
Braterstwo rośnie wraz deszczem. Sprzedawcy pepsi wyciągają ogromny zwój szerokiej folii reklamowej i wydzielają każdemu chętnemu „sweterek z pepsi”. Tłum przed sceną przybiera barwy biało-niebiesko-czerwone. Choć jeden ze sponsorów ma powody do zadowolenia.
Na scenie szaleje Big Cyc. Publiczność w strugach deszczu skacze i śpiewa. De Mono gra spokojniej, ale prawie same duże przeboje, więc ludzie się nie nudzą. Kończący festiwal Lady Pank daje długi koncert z długim bisem. Między występami długie przerwy. Sprzęt co chwila odmawia posłuszeństwa. Koniec znowu bladym świtem. Jest już poniedziałek. Rano Węgorzewo wraca do siebie. W biurze prasowym, które na co dzień jest klubem pracy, dziennikarze napotykają tłum bezrobotnych...

Powyższy tekst napisałem w ramach pracy w olsztyńskim oddziale „Gazety Wyborczej”.

Aha, festiwal wygrała grupa Testor.


Kącik okładkowy, czyli tę kasetę dostałem na zapleczu z rąk Skiby (można powiedzieć, że wówczas kolegę z redakcji, bo pisywał do trójmiejskiej „Gazety Wyborczej”):

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz