piątek, 7 lipca 2000

Czy Niemcy dorośli?

W 1990 roku zdarzyły się różne ciekawe rzeczy, m.in. prawie dostałem się kolejny raz na studia (nic straconego - dostałem się rok później i 13 lat później), m.in. prawie dostałem się do pracy w GO (nic straconego - dostałem się 9 lat później).

W cieniu tych wiekopomnych wydarzeń zjednoczyły się dwa państwa niemieckie :) Finał tego procesu miał miejsce 3 października 1990 roku. W lipcu 1990 roku, gdy istniały jeszcze dwa państwa niemieckie, przeżyłem w Olsztynie spotkanie ze skautami z RFN. Zaczęło się 21 lipca późno wieczorem, ok. 23.00 na ulicy Dąbrowszczaków. Wracałem właśnie ze wspólnego oglądania transmisji koncertu „The Wall”, jaki Roger Waters dawał na Potsdamer Platz w Berlinie. W pobliżu banku (oczywiście zamkniętego o tej porze) spotkałem dwójkę młodych Niemców płci obojga, którzy pytali bezradnie i z lekkim przerażeniem w oczach gdzie mogą wymienić swe silne, dumne niemieckie marki na nasze piękne, wyzwolone spod komunizmu polskie złotówki. O ile dobrze zrozumiałem, w hotelu nie chcieli ich przyjąć, bo nie mieli złotówek :) Po latach wydaje się to niewiarygodne, ale równie nieprawdopodobne jest to, że prezydentem był wówczas Wojciech Jaruzelski, a słowo „komórka” znane było głównie na wsi.
Spotkani Niemcy mieli szczęście. Od słowa do słowa wyjaśnili mi, że są grupą niemieckich skautów, którzy właśnie przyjechali pociągiem, by pozwiedzać Ostpreußen. Jak się potem okazało mieli nawet cokolwiek rewizjonistyczną mapę Warmii i Mazur. Nie, skauci nie byli rewizjonistami, po prostu innej mapy nie zdobyli...
Szczęście Niemców polegało na tym, że w tym czasie prowadziłem przy ul. Niepodległości hotelik pod namiotami dla tłumnie nawiedzających nasze miasto miłośników poezji śpiewanej. Poszedłem z dwójką zwiadowców na dworzec PKP, gdzie smętnie zalegała reszta ich drużyny. Wzbudzili od razu mój szacunek. Pochodzili z bogatego kraju, a leżeli na brudnym olsztyńskim dworcu na swoich wysłużonych karimatach. Od razu oceniłem, że hotelik pod namiotami (harcerska dycha, kanadyjka, materac wojskowy i zatęchły koc) to nie są warunki, które ich zniechęcą. Hotelik był odpłatny, w przeliczeniu marka za dobę. Honorowi Niemcy wybłagali mnie, bym przyjął od nich po dwie marki. Nasz klient, nasz pan :)
Na następny nocleg zaprosiłem ich jednak (już zupełnie gratis) do naszej harcówki. Bardzo im się spodobał mój mundur ze sznurem komendanta szczepu i od tej pory nazywali mnie Gruppenführer. Wieczór spędziliśmy jednak w domu na polskiej kolacji (kiełbasa i te sprawy), a w tle towarzyszył nam nagrany dzień wcześniej na wideo koncert z Berlina.
Berliński koncert Rogera Watersa był wielkim wydarzeniem, choć momentami wielką organizacyjno-wykonawczą porażką. Symbolika tego koncertu broni się moim zdaniem po latach. Mur Watersa stanął i runął tam, gdzie jeszcze 10 miesięcy wcześniej stał prawdziwy mur berliński. Do dziś mam kasetę wideo z tym koncertem, która wprawdzie jest słaba technicznie, ale daje prawdę o tamtym koncercie, bo później oczywiście ukazały się wersje wyczyszczone z wpadek wokalnych. Kolesie z The Band i Van Morrison wyją jak pijane wilki, bo mają pewnie problemy z odsłuchem.

Dokładnie 10 lat później, w lipcu 2000 roku, stanąłem na Potsdamer Platz, który w latach 90. zamienił się, podobnie jak cały Berlin, w wielki plac budowy.


Kącik okładkowy, czyli miałem taką kasetę:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz