To prawda, że telewizyjne programy typu talent show są na jedno kopyto, żeby nie wiadomo jak się udziwniały. Żeby nawet któregoś dnia kazano śpiewać od tyłu i na głowie, to i tak najwięcej na nich korzystają jurorzy. Ileż to osobowości telewizyjnych wylansowało się na mówieniu ludziom przykrych rzeczy na oczach kilku milionów widzów. I to prawda, że nie zawsze jest to rozrywka najwyższych lotów, zwłaszcza gdy mówienie przykrych rzeczy zamienia się w chamskie poniżanie, a osobowości telewizyjne skaczą sobie do oczu jak, nie przymierzając, rząd i opozycja.
To wszystko prawda, ale na szczęście widać jeszcze w tych programach po prostu ludzi. Każdy człowiek to inna historia. Najbardziej intrygują mnie bohaterowie drugiej, czasem trzeciej szansy. Trzydziesto-, czterdziestolatkowie po artystycznych przejściach. Mają talent, ukończyli szkoły jakie trzeba, wystartowali kilkanaście lat temu, już witali się ze sławą i uznaniem, ale czegoś zabrakło i utknęli na zupełnie niegwiazdorskich pozycjach. Zabrakło pewnie szczęścia, może znajomości. Widowni wygodnie nie pamiętać, że na każdą gwiazdę przypada setka równie utalentowanych osób, które kariery nigdy nie zrobią. Co wiemy o ich frustracji? Niektórzy determinację mają wypisaną na twarzy, inni zapewne głęboko ją skrywają pod płaszczykiem luzu.Przez telewizje przewijają się setki utalentowanych wokalistów, co chwila błyska jakiś diament. Świetnych głosów nie brakuje. Więc czemu jest tak źle z poziomem naszej rozrywki, skoro jest tak dobrze z wykonawcami? Repertuar! Po co pisać dobre teksty i niebanalną muzykę, skoro do popularności potrzebny jest dziś tylko skandal. Są na szczęście wyjątki. Zwycięstwo Eneja w polsatowskim programie pokazuje, że można coś osiągnąć bez skandalu, bazując na własnym i to dobrym repertuarze.
(mój felieton z dzisiejszej prasy)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz