piątek, 2 września 2005

Ryska piramida bremeńskich muzykantów

W domku siedzi straszliwa jędza, która rzuciła się na mnie i podrapała mi twarz pazurami. Przed drzwiami stoi ktoś z nożem, którym zranił mnie w nogę. Na podwórzu leży czarny potwór, który rzucił we mnie polanem. Na dachu siedzi zaś sędzia, który zawołał: „Dajcie łotra tu!”.


To nie relacja z wizyty rodzinnej, a fragment bajki „Czterej muzykanci z Bremy” braci Grimm. Nie będę tu jej w całości przytaczał, ale jędza to kot, nożownik to pies, czarny potwór to osioł, a sędzia to kogut. Zestaw prawie jak w „Piramidzie zwierząt” (zamiast osła jest koń) Katarzyny Kozyry.
W Rydze, przed luterańskim kościołem św. Jana Ewangelisty (Svētā Jāņa evaņģēliski luteriskā bagnica z 1582 roku) stoi rzeźba poświęcona „Czterem muzykantom z Bremy”.


Z instalacją polskiej artystki nie ma oczywiście nic wspólnego. Jest to dar Bremy, miasta partnerskiego Rygi.


O tym, czy Katarzyna Kozyra jest artystką, zechcą Państwo poczytać na innych blogach...

czwartek, 1 września 2005

Nie idźcie tą drogą

W zachodniej Łotwie, w środku lądu, kilkadziesiąt kilometrów od wybrzeża Bałtyku, leży miasto Kuldiga. Jak większość miejscowości w tej części Europy, ma kilka historycznych nazw. Po polsku nazywało się więc kiedyś Goldynga, a po niemiecku Goldingen.



Takie były losy całej Kurlandii, za której nieformalną stolicę uchodzi Kuldiga. Dziś to miasto ma około 13 tys. mieszkańców, więc nie można się równać z innymi miastami w tej części Łotwy, jak Windawą (44 tys.) czy Lipawa (86 tys.).


Windawa to nie tylko miasto. To również licząca 346 kilometrów rzeka, nad którą leży m.in. Kuldiga. Powoli zbliżam się do meritum czyli do głównej atrakcji turystycznej miasta, jaką są naturalne wodospady na rzece.



W czasach przed GPS-owych trafienie tam było pewnym problemem, zwłaszcza bez mapy i bez znajomości języka łotewskiego. Gdy więc po półgodzinnym krążeniu samochodem i godzinnym chodzeniu w tę i z powrotem wzdłuż rzeki, trafiliśmy wkurzeni do wodospadów, ogarnął nas histeryczny śmiech...


Przewodnik (z litości nie wymienię nazwy wydawnictwa) zapowiadała megaatrakcję, niemalże Niagarę. A tu owszem, wodospad duży, ale jego potęga opiera się na mało atrakcyjnej szerokości (110 metrów). A gdzie, jakże pożądana przez spragnionego wrażeń turystę, wysokość? Przecież tu nie ma nawet dwóch metrów, mówią smutne oczy spragnionego wrażeń turysty...

Satysfakcja gwarantowana (albo zwrot torpedy)

Do Lipawy z granicy litewsko-łotewskiej prowadzi szeroka, prosta droga. Może nie jest to niemiecka autostrada, ale jedzie się całkiem przyjemnie na podbój dawnych włości.



Zakon kawalerów mieczowych, zakon krzyżacki, Rzeczpospolita, Rosja, Niemcy, w końcu ZSRR. Łotewska Lipawa miała, jak cały region, wielu obcych gospodarzy. Do Polski należała przez kilkaset lat jako lenno. Stosunkowo najłagodniejsza forma uzależnienia... W latach 1793-1795 Lipawa była zresztą naszym jedynym portem morskim. Po III rozbiorze miasto weszło w skład Rosji i tyleśmy je widzieli. Co nie znaczy, że Polaków już tam nie było. Absolwentem lipawskiego gimnazjum był m.in. Gabriel Narutowicz, pierwszy prezydent RP.

W XIX wieku Lipawa stała się jednym z najważniejszych portów handlowych Cesarstwa Rosyjskiego. Ale nie tylko handlowym. W latach 1890-1906 car Aleksander III wybudował tu port wojenny, który przetrwał z górą wiek, aż do upadku Związku Radzieckiego.

Na miejsce budowy portu wybrano Karostę, północną dzielnicę leżącego nad Bałtykiem miasta.


Marynarz musi się mieć gdzie modlić. Rosyjski imperializm na podbitych ziemiach wyrażał się również poprzez budowanie cerkwi. Wraz z portem zbudowano cerkiew św. Mikołaja (patron rosyjskich żeglarzy).


Potocznie cerkiew w Karoście nazywano soborem morskim.


Po 1945 roku, gdy po dwóch dekadach Rosjanie wrócili do Lipawy, cerkwi by już nie zbudowano. Zlikwidowano port handlowy, postawiono natomiast Port Marynarki Wojennej ZSRR. No i tyle z niego dziś zostało:


W porcie stacjonowały okręty podwodne Związku Radzieckiego. W 2005 roku stacjonowałem ja.


Żadna sztuka, skoro rosyjskiego wojska nie ma tam już od 1994 roku. I daremnie w ogóle wypatrywać tu jakiegokolwiek okrętu wojennego.


Stęsknieni oglądania ruin sowieckiej potęgi wojskowej niech spieszą do Lipawy. Satysfakcja gwarantowana...