W zachodniej Łotwie, w środku lądu, kilkadziesiąt kilometrów od wybrzeża Bałtyku, leży miasto Kuldiga. Jak większość miejscowości w tej części Europy, ma kilka historycznych nazw. Po polsku nazywało się więc kiedyś Goldynga, a po niemiecku Goldingen.
Takie były losy całej Kurlandii, za której nieformalną stolicę uchodzi Kuldiga. Dziś to miasto ma około 13 tys. mieszkańców, więc nie można się równać z innymi miastami w tej części Łotwy, jak Windawą (44 tys.) czy Lipawa (86 tys.).
Windawa to nie tylko miasto. To również licząca 346 kilometrów rzeka, nad którą leży m.in. Kuldiga. Powoli zbliżam się do meritum czyli do głównej atrakcji turystycznej miasta, jaką są naturalne wodospady na rzece.
W czasach przed GPS-owych trafienie tam było pewnym problemem, zwłaszcza bez mapy i bez znajomości języka łotewskiego. Gdy więc po półgodzinnym krążeniu samochodem i godzinnym chodzeniu w tę i z powrotem wzdłuż rzeki, trafiliśmy wkurzeni do wodospadów, ogarnął nas histeryczny śmiech...
Przewodnik (z litości nie wymienię nazwy wydawnictwa) zapowiadała megaatrakcję, niemalże Niagarę. A tu owszem, wodospad duży, ale jego potęga opiera się na mało atrakcyjnej szerokości (110 metrów). A gdzie, jakże pożądana przez spragnionego wrażeń turystę, wysokość? Przecież tu nie ma nawet dwóch metrów, mówią smutne oczy spragnionego wrażeń turysty...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz