Kairski meczet Al Hussein pochodzi z 1154 roku. Nazwany tak został na cześć Husajna ibn Alego, wnuka Mahometa. Husajn ibn Ali zginął 10 października 680 roku w bitwie pod Karbalą (tej samej, która leżała w polskiej strefie stabilizacyjnej lub jak kto woli okupacyjnej w dzisiejszym Iraku). Legenda mówi, że na terenie, na którym stoi dziś meczet, pochowana jest głowa Husajna ibn Alego. Meczet zbudowano na miejscu, w którym wcześniej stał cmentarz kalifów fatymidzkich.
Meczet uważany jest za jedno z najświętszych islamskich miejsc w Kairze. Znajduje się tam m.in. najstarszy kompletny rękopis Koranu.
Tuż obok meczetu znajduje się wejście na targ Chan al-Chalili.
Chan al-Chalili to główny bazar w starej części Kairu. Nie wiem, ile ma powierzchni, ale jeśli uświadomić sobie, że w Kairze żyje ok. 20 milionów ludzi, to śmiało można sobie wyobrazić, że ciągnie się kilometrami.
Miejsce jest bardzo atrakcyjne dla turystów, bo właśnie tak wyobrażamy sobie Orient – ciasne uliczki, tłok, krzyk, gwar, uprzejmie nachalni sprzedawcy, oszałamiające zapachy i takież kolory.
Sprzedawca odpowie ci w każdym języku świata...
Ale tysiące stoisk nie utrzymałoby się z samych turystów. Większość kupujących to Egipcjanie. To tylko podnosi atrakcyjność turystyczną tego miejsca. Można się naprawdę zagubić w tłumie. I to nie w przenośni...
Początki bazar sięgają 1382 roku, gdy emir Djaharks al-Chalili zbudował tu caravanserai czyli miejsce odpoczynku dla karawan. Sułtan Barquq, panujący w latach 1382-1399, w ramach odbudowy po czasie epidemii dżumy (tej samej, która pustoszyła XIV-wieczną Europę pod nazwą Czarnej Śmierci) założył tu bazar, który nazwano Chan al-Chalili.
Targowisko funkcjonuje od tego czasu bez przerwy. W czasach Imperium Otomańskiego było tureckim bazarem.
Na targu znajdziemy sklepy, kawiarnie (qahwah – brzmi znajomo), restauracje oraz sprzedawców ulicznych. W malutkich kawiarniach podaje się malutkie porcje arabskiej kawy i oczywiście sziszę do palenia.
Przepraszam, ale kawy zasadniczo nie piję, szisza też nie dla mnie. Kofeinę wchłaniam w postaci coca-coli.
Transport odbywa się różnie. Na głowie chyba najwygodniej w tym tłumie.
Na targu, jak to na targu, czasem dochodzi do draki. Nie wiem czy poszło o przewrócone stoisko z arafatkami czy też jego dewastacja była skutkiem kłótni o coś zupełnie innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz