piątek, 13 lutego 2009

Stauffenberg goes to Hollywood

Historia nie jest mocną stroną Hollywood. Zdecydowanie NIE uczymy się dziejów z amerykańskich filmów. Zdania tego nie zmieniam nawet pod wpływem świeżo obejrzanej „Walkirii”, w której Tom Cruise jest o włos od obalenia hitlerowskiego reżimu (i zastąpienia go innym, dla Polski równie zapewne nieprzyjemnym, o czym film już nie wspomina).

Film warto obejrzeć, bo na szczęście nie zmienia historii i ogląda się go momentami prawie jak dokument. Szkoda tylko, że „Walkiria” mówiąc prawdę i tylko prawdę, nie mówi całej prawdy. Przecież nawet Niemcy nie wierzą w jednowymiarowość postaci Clausa von Stauffenberga. Na stronie niemieckiego parlamentu można znaleźć artykuł Matthiasa Lohre sprzed pięciu lat, w którym pisze w 60. rocznicę zamachu na Hitlera, że Niemcy nie wiedzą i nigdy chyba nie będą wiedzieć, czy uważać Stauffenberga za pioniera praw człowieka, militarystę czy też romantyka... Lohre przytacza fragment listu Stauffenberga do żony pisanego w 1939 roku z okupowanej Polski, w którym czytamy, że mieszkający tu lud dobrze się czuje pod knutem („Ein Volk, welches sich nur unter der Knute wohlfühlt”).
Ja osobiście skłonny jestem sądzić, że arystokracie Stauffenbergowi nie w smak był plebejski w gruncie rzeczy charakter hitlerowskiej rewolucji. Militarnych celów Hitlera Stauffenberg i inni spiskowcy raczej nie kwestionowali. W ofercie dla aliantów mieli pokój na zachodzie, utrzymanie Austrii, przywrócenie granic wschodnich z 1914 roku i dalsze prowadzenie wojny na wschodzie. Wyobraźmy sobie, że spełnia się plan spiskowców – Niemcy utrzymują przedwojenne granice, zachodnie ziemie mamy więc z głowy. O wschodnich też byśmy raczej musieli zapomnieć, bo na przykład mogłyby stać się ceną za rozejm niemiecko-radziecki. Tak, gdybanie o historii to zajęcie lekkie, łatwe i efektowne...
A więc idziemy na film „Walkiria”, ale sąsiadom żrącym popcorn i rozmawiającym przez komórki wyjaśniamy konfidencjonalnym szeptem, że graf von Stauffenberg to niekoniecznie zbawca ludzkości.
Jako że Hollywood lubi robić filmy stadami, mamy jednocześnie na ekranach film „Opór”. Nie oglądałem, więc nie będę się mądrzyć, ale wystarczył mi zwiastun, by ustawić ten film obok takiego dzieła jak „Milion lat przed naszą erą”, w którym wyglądająca jak świeżo po wizycie w salonie piękności Raquel Welch gra neandertalkę ubraną w jaskiniowe bikini, a jej plemię walczy z dinozaurami. I co z tego, że dinozaury wyginęły 70 milionów lat temu, a człowiek neandertalski pojawił się ok. 400 tys. lat temu.
Przydługą wypowiedź kończę wspomnieniem trzech wizyt w Wilczym Szańcu. Pierwsza w listopadzie 1990 roku w czasie Rajdu Andrzejkowego 155 Olsztyńskiej Starszoharcerskiej Drużyny Turystycznej „Swobodne Elektrony”.

Znaczna część męskiej części 2 Kręgu Starszoharcerskiego „Szarpie” czyli Kowal, Śliwka i Jozeph.


Kowal oczywiście MUSIAŁ wejść na bunkier.


Kowal ze Śliwką usiłują podtrzymują ruiny przed zawaleniem. Skutecznie, stoją do dziś...


Śliwka szukał jakichś ukrytych w bunkrach nazistów do obicia mordy, ale chyba wyjechali.


No i gdzie ci faszyści, hę?


Nie, na górze też ich nie ma.


Przebiegająca obok Wilczego Szańca linia kolejowa Kętrzyn-Węgorzewo funkcjonowała od 1907 do 1992 roku. W listopadzie 1990 roku jechałem nią pierwszy i ostatni raz.


Druga wizyta w sierpniu 1993 roku wraz z 2 Olsztyńską Męską Drużyną Harcerzy „Żuawi”.


Odnoszę wrażenie, że chłopakom się podobało.


Zwłaszcza, że i oni mogli czuć się pogromcami III Rzeszy...


Która zbytnio nie stawiała oporu i jakże malowniczo leżała u naszych stóp.


No dobra, ja też nie mogłem się powstrzymać...


Trzecią wizytę z żoną w kwietniu 2008 roku zaczynam od gruntownego zapoznania się z terenem. Nie będzie włażenia na bunkry, będzie bardziej intelektualnie. Nie te lata.


No więc jest nad czym dumać przy tablicy umieszczonej w miejscu, gdzie stał barak, w którym miał miejsce zamach. No więc – pionier praw człowieka, militarysta czy romantyk? Polsko-niemiecka tablica mówi, że przedstawiciel ruchu oporu. Hm, może jednak to był taki niemiecki Kukliński?


Można snuć rozważania, a można cieszyć oko upadkiem III Rzeszy. To pocieszmy oko, a je będę sobie po cichu rozważał.




















Moje rozważania na nic się zdały. Historia to nie nauka ścisła. Postmodernistycznie rozkładam ręce...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz