I znów Holender urodzony w niewoli. Hans Dulfer przyszedł na świat 28 maja 1940 roku, dwa tygodnie po kapitulacji Holandii. Z tej okazji (urodzin, a nie kapitulacji) w amsterdamskim klubie Melkweg odbył się dziś benefis tego znanego holenderskiego saksofonisty, znanego nie z tylko z bycia ojcem Candy Dulfer. 75 lat, jest co świętować!
Melkweg (czyli Mleczna Droga) po lewej stronie.
Publiczność dopisała.
W końcu bilety raptem po 10 euro (a płaca minimalna w Holandii to 8,75 euro za godzinę). Wstyd jak tanio.
Na rozgrzewkę zagrał swój set DJ Joris Feiertag.
I byłoby nudno, gdyby nie dosiadał się do perkusji.
Urodzinowa impreza nie może się obyć bez tortu.
Nie zrozumiałem tylko, ile córka życzyła jeszcze tatusiowi lat.
No i dobra, pojedli, to do roboty.
Pierwszym z licznych gości Hansa Dulfera był Ben Herman:
Wchodzi w połowie utworu na zabójcze solo na saksofonie:
W następnym utworze solo na trąbce zagrała z poświęceniem Saskia Laroo:
O tak:
Tę część koncertu Hans Dulfer zakończył wspierany przez Bena i Saskię (i resztę swego zespołu Dulfer Jazz, który tworzą Eric Barkman, Rob van den Wouw, Jerome Hol oraz Cyril Directie):
Był tort, były życzenia od córki, w końcu musiał pojawić się jakiś oficjał. Pojawił się w osobie wiceburmistrza Amsterdamu Pietera Litjensa.
I znów nic z tego nie zrozumiałem, ale że Hans dostał medal nie umknęło mej uwadze.
Jubilat poszedł odpoczywać, a na scenę wkroczyli Deeldeliers:
Czyli, jak sama nazwa wskazuje, zespół, którego liderem jest Jules Deelder, człowiek orkiestra – poeta, ale i perkusista. Za główną perkusją siedzi Eric Kooger. Z przodu pomaga 71-letni Deelder.
Na saksofonie Boris van der Lek:
Bas van Lier – organy Hammonda:
No dobra, już wiemy, jak wyglądają. A jak grają?
Grają i śpiewają. Tzn. śpiewa Jules Deelder. Mówiłem, człowiek orkiestra.
Jubilat odpoczął i dołączył:
Po kolejnej przerwie (a były regularnie, w końcu bufet też ma swoje plany) na scenie pojawiła się córka, czyli Candy Dulfer z zespołem Funky Suff. Nie za dużo? Widziałem ją już pięć dni temu.
Ale dobrego saksofonu nigdy dość.
„What to do with the Music”, czyli trochę funku:
Candy też miała swego gościa. Był nim puzonista (chociaż też i podśpiewywał, a nawet tańczył) Joseph Bowie. Tak, z tych Bowie’ch. Nie, nie z tych, tylko z tych. To młodszy brat słynnego Lestera Bowiego, którego nie dane mi było zobaczyć w Olsztynie (a grywał w Polsce w połowie lat 90. z grupą Miłość), bo jego koncert został odwołany z powodu choroby syna artysty. A potem, czyli w 1999 roku, Lester zmarł...
Hansowi życzymy jeszcze z ćwierć wieku na scenie.
Aha, nie przypominam sobie, żebym wcześniej był na tak dobrze nagłośnionym koncercie. Wkurza mnie ta Holandia, wszystko tu mają perfekcyjne :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz