czwartek, 28 maja 2015

Urodziny Hansa

I znów Holender urodzony w niewoli. Hans Dulfer przyszedł na świat 28 maja 1940 roku, dwa tygodnie po kapitulacji Holandii. Z tej okazji (urodzin, a nie kapitulacji) w amsterdamskim klubie Melkweg odbył się dziś benefis tego znanego holenderskiego saksofonisty, znanego nie z tylko z bycia ojcem Candy Dulfer. 75 lat, jest co świętować!



Melkweg (czyli Mleczna Droga) po lewej stronie.


Publiczność dopisała.


W końcu bilety raptem po 10 euro (a płaca minimalna w Holandii to 8,75 euro za godzinę). Wstyd jak tanio.


Na rozgrzewkę zagrał swój set DJ Joris Feiertag.


I byłoby nudno, gdyby nie dosiadał się do perkusji.


Urodzinowa impreza nie może się obyć bez tortu.


Nie zrozumiałem tylko, ile córka życzyła jeszcze tatusiowi lat.


No i dobra, pojedli, to do roboty.


Pierwszym z licznych gości Hansa Dulfera był Ben Herman:


Wchodzi w połowie utworu na zabójcze solo na saksofonie:


W następnym utworze solo na trąbce zagrała z poświęceniem Saskia Laroo:


O tak:


Tę część koncertu Hans Dulfer zakończył wspierany przez Bena i Saskię (i resztę swego zespołu Dulfer Jazz, który tworzą Eric Barkman, Rob van den Wouw, Jerome Hol oraz Cyril Directie):


Był tort, były życzenia od córki, w końcu musiał pojawić się jakiś oficjał. Pojawił się w osobie wiceburmistrza Amsterdamu Pietera Litjensa.


I znów nic z tego nie zrozumiałem, ale że Hans dostał medal nie umknęło mej uwadze.


Jubilat poszedł odpoczywać, a na scenę wkroczyli Deeldeliers:


Czyli, jak sama nazwa wskazuje, zespół, którego liderem jest Jules Deelder, człowiek orkiestra – poeta, ale i perkusista. Za główną perkusją siedzi Eric Kooger. Z przodu pomaga 71-letni Deelder.


Na saksofonie Boris van der Lek:


Bas van Lier – organy Hammonda:


No dobra, już wiemy, jak wyglądają. A jak grają?


Grają i śpiewają. Tzn. śpiewa Jules Deelder. Mówiłem, człowiek orkiestra.


Jubilat odpoczął i dołączył:


Po kolejnej przerwie (a były regularnie, w końcu bufet też ma swoje plany) na scenie pojawiła się córka, czyli Candy Dulfer z zespołem Funky Suff. Nie za dużo? Widziałem ją już pięć dni temu.


Ale dobrego saksofonu nigdy dość.


„What to do with the Music”, czyli trochę funku:


Candy też miała swego gościa. Był nim puzonista (chociaż też i podśpiewywał, a nawet tańczył) Joseph Bowie. Tak, z tych Bowie’ch. Nie, nie z tych, tylko z tych. To młodszy brat słynnego Lestera Bowiego, którego nie dane mi było zobaczyć w Olsztynie (a grywał w Polsce w połowie lat 90. z grupą Miłość), bo jego koncert został odwołany z powodu choroby syna artysty. A potem, czyli w 1999 roku, Lester zmarł...


Hansowi życzymy jeszcze z ćwierć wieku na scenie.

Aha, nie przypominam sobie, żebym wcześniej był na tak dobrze nagłośnionym koncercie. Wkurza mnie ta Holandia, wszystko tu mają perfekcyjne :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz