piątek, 9 października 2015

Spierając się z samym sobą

Kto odważny, niech najpierw posłucha debiutanckiej płyty The Beatles, pełnej uroczych piosenek z łatwo wpadającymi w ucho melodiami, a zaraz potem niech sięgnie po wydany półtora roku przed oficjalnym rozwiązaniem zespołu pierwszy solowy album lidera tej grupy o prowokacyjnym tytule „Dwie dziewice” i jeszcze bardziej prowokacyjnej nagiej okładce, zawierający muzykę eksperymentalną, daleką od potocznego rozumienia tego słowa.

Obie płyty dzieli ledwie pięć lat i nie można przesadzić ze zdziwieniem, że stoi za nimi ten sam człowiek. Gdyby nie kule wystrzelone przez obłąkanego fana, John Lennon skończyłby dziś 75 lat. Liczne przykłady nie tylko z rockowego świata świadczą, że nie musiałby to być wiek emerytalny (weźmy będących niemal bez przerwy w trasie i szykujących podobno nowy album Stonesów, z których najstarszy ma 74 lata, weźmy aktywnego i nadal wydającego świetne płyty 81-letniego Leonarda Cohena, a choćby i o dekadę starszego Charlesa Aznavoura, który też nie zamierza schodzić ze sceny!). Wprawdzie Lennon w połowie lat 70. wycofał się z muzyki, by poświęcić się wychowaniu syna, ale długo na tej dobrowolnej emigracji wewnętrznej nie wytrzymał.
Kim byłby dzisiaj? Choć jego ostatnia płyta była apoteozą życia rodzinnego, to przecież nagrał wiele utworów o rewolucyjnej wręcz wymowie, w których potępiał wojnę, walczył o równouprawnienie kobiet i mniejszości etnicznych, spierał się z polityką i religią, a czasem i samym sobą. Jak skomentowałby upadek komunizmu? Czy spotkałby się, jak choćby Bob Dylan czy Bono, z papieżem? Co by powiedział Europejczykom na temat ludzkiej solidarności?

(mój felieton z dzisiejszej prasy)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz