Jeden z ostatnich przedstawicieli pokolenia Kolumbów, rocznik 1921. To prawda, że nie literat (choć autor tekstów) i jeśli weźmiemy pod uwagę losy wojenne, też nie był jego typowym przedstawicielem.
W długim i bogatym życiorysie zmarłego w sobotę w Gdyni Franciszka Walickiego urzeka typowa dla najwybitniejszych przedstawicieli jego generacji renesansowa wręcz wszechstronność, otwartość na nowe wyzwania i ciekawość świata. Trochę z konieczności, a trochę z dzielności, w jaką wyposażyła młodych Polaków odrodzona Rzeczpospolita. Wielu rówieśników Franciszka Walickiego zaczynało przed wojną studia prawnicze, lekarskie czy wojskowe, z przyczyn oczywistych przerywane lub niekończone, by po zawierusze wojennej budować od nowa swoją karierę zawodową w zupełnie nowej profesji. Walicki też imał się kilku zajęć. Zaczął studia w Państwowej Szkole Morskiej i zdążył opłynąć na „Darze Pomorze” ładny kawałek świata. Po wojnie kontynuował przygodę z morzem, ale już jako dziennikarz. W latach 50. zainteresował się jazzem, współorganizując legendarne festiwale w Sopocie. Bardzo szybko zaintrygował go również rock and roll, muzyka z dzisiejszego punktu widzenia banalna, ale w tamtych czasach niosąca z sobą, podobnie zresztą jak jazz, ogromny ładunek wolności czy nienazwanej rebelii. Całe zresztą szczęście, że bunt był ukryty między wierszami, a raczej między nutami, bo by jeszcze Władysław Gomułka zabronił rock and rolla. Władza rocka nie zabroniła, może również dlatego, że Walicki wymyślił dla tej muzyki maskującą nazwę big bit, przekutą potem w muzykę mocnego uderzenia. Ale Rythm and Blues, pierwszy zespół z jego bogatej stajni, władza na wszelki wypadek zastopowała, gdy młodzież zachowywała się na koncertach zbyt entuzjastycznie. Reakcja Walickiego była najprostsza z możliwych, wywodząca się właśnie z tej przedwojennej szkoły dzielności – doprowadził do powstania kolejnego zespołu, potem kolejnego. Rock and roll w swej pierwotnej, bigbitowej postaci, okrzepł w Polsce również dzięki niemu. Trzymając rękę na pulsie pchnął polską muzykę rozrywkową jeszcze kilka razy do przodu – sugerując Breakoutom pójście w zdecydowanie rockowym kierunku, otwierając pierwszą polską dyskotekę z prawdziwego zdarzenia czy wspierając w pierwszych latach kariery zespół SBB. Nie ma ani grama przesady w nazywaniu go ojcem chrzestnym polskiego rocka.
(mój felieton z dzisiejszej prasy)
(mój felieton z dzisiejszej prasy)
Kącik okładkowy, czyli miałem taką kasetę:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz