niedziela, 4 czerwca 2023

Polska na Rozdrożu

Co robiłem 4 czerwca 1989 roku? Wracałem do Olsztyna po nocy spędzonej w ramach survivalu w jednym z dwóch słynnych bunkrów w Tomarynach. Do swojego lokalu wyborczego miałem kilkadziesiąt kilometrów, więc komuna musiała walić się na ryj bez mojego udziału. Po 34. latach nadrabiam tę lekcję wychowania obywatelskiego dzisiejszym udziałem w Marszu 4 Czerwca. Poniekąd też niezły survival.


Wyruszyliśmy z Olsztyna w męskim gronie, o dość wczesnej porze, po drodze wypatrując sznurów autokarów. Sznurów nie dostrzegliśmy, ale każdy wyprzedzany autokar upewniał nas w przekonaniu, że daty zwołanego przez Donalda Tuska marszu nie pomyliliśmy.

Nie było jeszcze godziny 10:00, gdy zadekowaliśmy się na Woli u przedstawiciela młodego pokolenia, czyli Szymona. Po zjedzeniu kanapek i innych niezbędnych czynnościach, ruszyliśmy już w czwórkę na tramwaj linii 78, który, wypełniony po brzegi obywatelami świadomymi swoich praw i obowiązków, dowiózł nas na pl. Zbawiciela (widząc charakterystyczne kolumny z rozrzewnieniem wspomniałem wizyty w Planet Music). Stamtąd Aleją Wyzwolenia dotarliśmy, z trudem przeciskając się przez gęsty tłum, na pl. Na Rozdrożu. Tam zrozumieliśmy, że „gęsty tłum” może być jeszcze bardziej gęsty.

Gęsty i nieobjęty wzrokiem. Nawet nie mając doświadczenia z tak dużymi zgromadzeniami, szybko zrozumiałem, że tyle osób (100 tysięcy? 200 tysięcy? jeszcze nie wiedzieliśmy, że pół miliona…) nie ruszy jednocześnie z kopyta. Staliśmy więc poruszeni faktem, że nie możemy ruszyć. Tak z półtorej godziny. Gorąco, ale czego się nie robi dla ojczyzny, która nie może się zdecydować, w którą iść stronę…

Obok stał Organek, ale straciłem go z oczu, bo tyle się działo – przemawiał Donald Tusk, Lech Wałęsa, Rafał Trzaskowski i inni. Tłum na przemian bił brawo, skandował, by ruszać oraz wznosił słuszne hasła. Lecha nieco poniosło, co do długości przemówienia („To było po pierwsze” – powiedział po około 10 minutach wypowiedzi), ale nie za lakoniczność go kochamy.

Około 13:00 ruszyliśmy lewą stroną okrągłego placu i gdzieś o 13:30 udało się nam przebić na Aleje Ujazdowskie, czyli wejść na trasę marszu. Nasze morale, wysokie od samego rana, sięgnęło szczytów. Dopiero wtedy zobaczyliśmy, że jesteśmy na naprawdę wielkim marszu, czyli nie zobaczyliśmy ani jego początku, ani jego końca.

Na horyzoncie pojawił się wieżowiec mieszkalny z umieszczonym na balkonie napisem, którego najpierw widzieliśmy tylko pierwszą część, gdyż resztę zasłaniały drzewa. To nie pozwalało ocenić całego przekazu i poglądów politycznych mieszkańców machających z balkonu do maszerujących tłumów. Podejście bliżej rozwiało wszelkie wątpliwości. Entuzjazm!

Jeszcze większy entuzjazm i większa interakcja pojawiła się na wysokości SPATiF-u. Łatwiej integrować się z piętrem drugim niż dziesiątym… Niech żyją wolne balkony!

Gdy tuż po godzinie 15:00 zameldowaliśmy się na rondzie de Gaulle’a, gdzie zobaczyliśmy na telebimie Donalda Tuska, przemawiającego na wypełnionym po brzegi pl. Zamkowym, zrozumieliśmy, że w tym tempie dotrzemy pod kolumnę Zygmunta za dwie albo trzy godziny, gdy będzie już po wszystkim. O ile się tam w ogóle zmieścimy. Widzieliśmy na własne oczy i w mediach społecznościowych (internet zaczął jako tako działać gdzieś w okolicy pl. Trzech Krzyży), że ludzie są w-s-z-ę-d-z-i-e. Uznaliśmy zatem, że swój obowiązek patriotyczny na dziś wypełniliśmy i skręciliśmy w Aleje Jerozolimskie…

I niech to zejście z trasy marszu po pokonaniu jego 40 proc. nie będzie symbolem tego, że coś zaczynamy i nie kończymy. Raczej to dowód na roztropność, która każe zachować siły na kluczowe starcie. A to dopiero przed nami.

Kącik filmowy:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz