Cały ten kolonializm zawsze wydawał mi się podejrzany. Jak taki mały kraj jak Portugalia mógł trzymać swego czasu za twarz pół świata? I to w niektórych miejscach przez blisko pięćset lat.
Jednym z ostatnich akcentów w kolonialnej historii Portugalii była utrata Goa. 18 grudnia 1961 roku indyjska armia w ramach Operacji Vijay dokonała inwazji na tę portugalską kolonię. W dwa dni przeważające siły młodej indyjskiej republiki przejęły kontrolę nad Goa. Po obu stronach zginęło kilkadziesiąt osób, a kilka tysięcy portugalskich żołnierzy trafiło do niewoli.
Było o co się bić? Pewnie, choćby o jedną z najdłuższych plaży na świecie. Niedaleko miejscowości Margao jest licząca 24 km plaża Colva. Kilometry białego, drobniutkiego piasku tuż pod palmami zawsze mile widziane.
Portugalską pamiątką na Goa jest katolicyzm. W pierwszej połowie października na plaży łatwiej zobaczyć pielgrzymów, niż miłośników opalenizny. W pobliskim kościele Matki Bożej Miłosierdzia obywa się wówczas święto Dzieciątka Jezus (Menino). W drugi poniedziałek października cudowna rzeźba Dzieciątka Jezus jest obnoszona w ulicznej procesji.
Byliśmy w Colva na początku października, ale 4.10.1997, to ani poniedziałek (bo sobota), ani tym bardziej drugi poniedziałek. Ale pielgrzymki trafiają tu najwyraźniej cały rok.
Oprócz turystów i pielgrzymów są też tu przecież zwykli ludzie, którzy żyją na przykład z rybołówstwa.
Ryby można sprzedać potem na targu w Margao.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz