Teatr na drzewach, bandycki napad, wyprawa na Stachuriadę… W trzy tygodnie można dużo zrobić.
Zapowiedziałem to zresztą ogłoszeniem drobnym w którymś z czerwcowym wydań mojego ulubionego wówczas tygodnika „Na przełaj”:W czwartek zakończyliśmy obóz w Ulnowie, a już w piątek zameldowałem się na obozie szkoleniowym w Brzeźnie Mazurskim, też w ramach akcji „Harcerze Grunwaldowi”. Jak tam dotarłem, nie pamiętam (od biedy można na piechotę, bo to tylko 15 km, ale aż tak ambitny nie byłem).
To był, jak się potem okazało, ostatni obóz szkoleniowy starszoharcerskiego „Matecznika”. A że wszystko przed końcem lubi się reformować, to zerwaliśmy się z tej smyczy (młodszoharcercerski „Matecznik” miał za złe, że się podszywamy) i szkoliliśmy się jako „Wirydarz”. W tym kwietniowym zawiadomieniu nazwa „Matecznik” już nie pada:
Idę o zakład, że za tą nazwał stał Gałąz, przekonany o jej czysto staropolskim pochodzeniu.
Jak to było z teatrem na drzewach? Wyjaśniłem w artykule, jaki ukazał się jesienią w „Na Tropie”. Już w 1984 roku (jeszcze nie będąc Horacym, którym obwołałem się w 1985 roku na grunwaldzkim PZHS) chciałem wystawić „Hamleta” na obozie. Jeszcze nie na drzewach. Nic z tego nie wyszło (ale podciągnąłem się z maszynopisania przepisując wybrane sceny). Po dwóch latach pomysł wrócił w wersji rozszerzonej. Tak to relacjonowałem w grudniowym numerze „Na Tropie”:
Redakcja skomentowała nieco zgryźliwie, a pół roku później, w numerze z czerwca 1987 roku, doczekałem się polemiki artystyczno-organizacyjno-programowej:
Druhna Mariola z talerzykiem. Komendantka Krystyna bez talerzyka. Radas z toporkiem.
Bandycki napad? Już o tym pisałem. Nie róbcie tego w domu.
Za mało się działo na obozie? Wyruszyliśmy do Fromborka na „Stachuriadę bis”! Jak widać, nie dość nam było Fromborka. I Stachury. Na organizowany przez redakcję „Na przełaj” zlot fanów Steda przybyło kilka czy wręcz kilkanaście tysięcy uczestników. Posiadacze brudnych koszul, ale czystych serc rozbili swe namioty w całym mieście, głównie nad Zalewem Wiślanym. Równolegle trwał obóz zainicjowanego dwa lata wcześniej przez „Na przełaj” ruchu ekologiczno-pokojowego „Wolę Być”. Ekologia zawsze na czasie, także za komuny, ale przeniesiona żywcem z zachodniej kontrkultury kontestacja nadmiernej konsumpcji była nieco irracjonalna w czasach reglamentacji kartkowej (albo – profetyczna, bo już za kilka lat…). Nie wiem, jak to się stało, ale zostałem członkiem ruchu. Wciągali wszystkich, wydawali legitymacje. Jak rozumiem honorowe, anarchistyczne, symboliczne, promujące ideę.
Było dużo spotkań i dyskusji (m.in. odważyła się przyjechać dyrekcja powstającej elektrowni jądrowej w Żarnowcu). Największa frekwencja jednak oczywiście na koncertach w fosie zamkowej. Trzy zapamiętane występy:
- Jacek Bończyk, wówczas członek drużyny „Fokszekmek”, od razu było widać, że talent,
- Marek Gałązka, wspominający jakieś zamierzchłe (czyli chyba 10 lat wcześniejsze) czasy hipisowskie,
- Jacek Różański, który zmuszony być zaśpiewać do kilku tysięcy ludzi bez nagłośnienia (ewidentnie przerysowana legenda mówi, że nocą ktoś ukradł nagłośnienie, a może nawet całą scenę).
Występ niezapamiętany, bo niemający miejsca – Gałąz uciekł, gdy go chcieliśmy wepchnąć na scenę. Uciekł – to mało powiedziane. Dał dyla!
Wracając na obóz… Miał miejsce jeszcze jeden bandycki napad. W latrynie przy pomocy gaśnicy proszkowej.
Mieliśmy obozową gazetkę ścienną. W tym wydaniu m.in. sensacyjne artykuły „Ognisko Kangura” (co na to mieszkańcy Brzeźna?) oraz „Misiek kontra Borygo” (szok i niedowierzanie!).
Niezbędna refleksja końcowa – strasznie byliśmy zapracowani na tym obozie. Szkolenia, służby w kuchni i wartownicze, bandyckie napady, próby teatralne, wyjazdy… A obóz nieliczny, jakieś dwadzieścia kilka osób.
Było za co sobie dziękować.
Kącik okładkowy, czyli miałem taką kasetę (która wtedy miała rok, ale w moje ręce trafiła kilka lat później):
25.07-14.08.1986
Harcerze Grunwaldowi - obóz szkoleniowy „Wirydarza”
Brzeźno Mazurskie
1-4.08.1986
„Stachuriada bis”, zlot ruchu „Wolę Być”
Frombork
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz