Na Olsztyńskie Noce Bluesowe z różnych przyczyn nie chodzę zbyt regularnie, ale przecież chodzę. Na XXI Międzynarodowy Festiwal Olsztyńskie Noce Bluesowe wybrałem się mimo deszczu. Prowadzący koncerty Paweł Sztompke uprzejmie informuje, gdzie można nabyć pelerynki przeciwdeszczowe. Nie licząc się z kosztami kupiłem żonie zieloną.
Suwalski zespół Flesh Creep widziałem w zeszłym roku w Reszlu. Ale z innym wokalistą. Cóż, Piotr Karpienia poszedł inną drogą. Nowy też OK.
Carlos Johnson tak często bywa w Polsce, że zna najważniejsze pytanie w naszym kraju: "Gzie jest moje piwo?". Grać też potrafi. I śpiewać również. Wystąpił z polskim zespołem HooDoo Band. W jednym utworze zaśpiewała Alicja Janosz. Jedna piosenka ("Summertime") to zbyt mało, by oceniać.
I na koniec Cedric Burnside Project. Gdyby sympatyczny duet z północnego Missisipi wystąpił przed Johnsonem, zrobiłby większe wrażenie, a publiczność, w tym ja, nie opuszczałaby masowo widowni. Zbyt archetypiczne, zbyt monotonne. Chociaż ciekawe. Za cały show musiał wystarczyć szeroki uśmiech gitarzysty Trentona Ayersa. Główną postacią jest, zgodnie z nazwą, perkusista Cedric Burnside, wnuk słynnego bluesmana Roberta Lee Burnside'a (1926-2005).
Jutro znów blues. Odliczam do dwunastu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz