Liczyłem na ekscytujące przeżycia muzyczne w Neapolu, mieście podobno bardzo rozśpiewanym, ale coś się nie poskładało w ciągu kilkudniowej wizyty.
W ofercie była znana we Włoszech wokalistka postpunkowa, ale postpunkowa była 40 lat temu, dziś jest raczej popowa. Może jest drapieżna nadal w treści, ale z włoskiego to ja znam raptem ze sto słów. No i na YT widziałem, że w tej swojej postpunkowości odsłaniała przed laty całkiem zgrabny wówczas biust. Ten argument przeważył – wolałem pozostać z tamtym widokiem z epoki.
Było kilka możliwości wybrania się na wysokiej klasy rzemieślniczej jazzmanów i bluesmanów, przygrywających w klubach z wyszynkiem, ale ten model rozrywki zaliczyłem już w Bolonii i nie miałem ochoty na kolejne ragù, bo tego tam się należy spodziewać. W dodatku te kluby były na jakichś odległych peryferiach rozległego Napolu.
A gdy poszliśmy do jednego bliskiego klubu, gdzie zapowiadany był jam session lokalnych miłośników samby (to cykliczna impreza, istne szaleństwo), to najpierw powiedzieli, że to będzie za godzinę, a po godzinie nabrali wody w usta. Ja rozumiem, że w krajach Południa czas płynie inaczej, ale ile można pić bacardi…
Nawet na stricie mało się działo. Ten pan przy via Benedetto Croce postawił na instrumentalne kawałki, popularności na głośnym trotuarze raczej nie zdobył.
Młody, rozentuzjazmowany chłopak, który stał na Piazza Gesu Nuovo pod Guglia dell'Immacolata (Kolumna Niepokalanego Poczęcia) był zapewne z Nigerii, bo śpiewał religijną pieśń „Earlier the Better”, którą wykonywał kilkadziesiąt lat temu Echo Toikumoh. Po całym placu niosło się jego pełne optymizmu przesłanie „Oh, my son, you should be ready!”
Umówmy się, że facet śpiewający na via Nazario Sauro, czyli bulwarze z widokiem na Wezuwiusza, miał ułatwione zadanie. Tysiące ludzi dziennie przychodzą tam przespacerować się i popatrzeć na Zatokę Neapolitańską. Przy okazji można posłuchać pieśni „Buonanotte Fiorellino” z 1975 roku, której autorem jest włoski Dylan, czyli Francesco De Gregori.
I ostatni artysta uliczny, na jakiego trafiliśmy (mało, jak na 5 dni szwendania się po Neapolu), umiejscowił się na Piazza San Gaetano, u wejścia do popularnych zabytków. To chyba jakaś pieśń neapolitańska, ale nie zidentyfikowałem.
Czyli szału nie było. W zastępstwie musiała mi wystarczyć ekscytacja z powodu wizyty w słynnym amfiteatrze w Pompejach, gdzie ponad 50 lat temu Pink Floyd zagrali kilka utworów, m.in. „Set the Controls for the Heart of the Sun”. Przyjechałem z własną ścieżką dźwiękową:
W tymże amfiteatrze przyszedł mi do głowy oczywiście wiadomy utwór Jacka Kaczmarskiego:
Skoro już mowa o Kaczmarskim, to objawił mi się w Museo di Capodimonte w postaci znajdującego się tam obrazu „Ślepcy” Pietera Bruegla (starszego).
I skojarzenie z Jackiem Kaczmarskim zupełnie od czapy. Neapolitańska wersja czerwonego autobusu przy vico San Maria Vertecoeli…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz