wtorek, 19 lipca 1994

Przybyłem, przepłaciłem, zobaczyłem

Z pewnym niepokojem jechałem do stolicy na koncert Boba Dylana. Krakowska impreza okazała się częściowo niewypałem (Dylan przerwał swój występ), jakie niespodzianki czekają na mnie w Warszawie?

Mieszkanie poza Warszawą ma kilka plusów i wśród innych ten minus, że trudno się dostać na najważniejsze koncerty. W Polsce ciągle nie można kupić czy zamówić biletów telefonicznie, organizatorzy koncertów nie mają zorganizowanej sieci sprzedaży. Co pozostaje mieszkańcowi np. Olsztyna? Albo dwukrotna podróż (raz po bilet, raz na koncert), albo szukanie znajomych w stolicy, albo jechanie w ciemno. Wybrałem z konieczności tę trzecią możliwość.
Niespodzianek nie było. Zgodnie z przewidywaniami na kilka godzin przed koncertem pod Salą Kongresową stał tłumek osób oczekujący na bilety oraz równie licznie zgromadzone „koniki", które na początek rzucały od niechcenia „milion" za bilety kosztujące 300-600 tys. zł. Na to byłem przygotowany - każdy konik podaje taką samą maksymalną cenę. Zresztą – „to jedna firma”, jak mówili o sobie. Konie bluffują na potęgę - dwojgu Anglików usiłowali sprzedać bilety po 100 marek czyli 1,4 mln zł.
- Nie mam tyle - mówię jak najbardziej obojętnie proponującemu mi bilet. Kupowanie biletu u konika to wojna nerwów. Najbardziej odpornym nerwowo czasami udaje się kupić bilet nawet poniżej ceny nominalnej. Na kilka godzin przed koncertem, gdy pani siedząca w kasie powtarza tylko „Nie ma, nie ma”, koniki podbijają maksymalnie cenę i głównie wówczas zarabiają. Zdesperowany fan Dylana (jak na przykład ja) jest w panice zdolny zapłacić każdą cenę. Jechałem z mocnym postanowieniem, że przeczekam. Nie wytrzymałem jednak - zaproponowany za milion bilet kupuję za 700 tys. zł, nie do końca przekonany, że robię dobry interes, gdyż w kasie kosztowałby mnie tylko 300 tys.


Na godzinę przed koncertem widzę, że jednak przepłaciłem - ceny biletów spadają. Kwadrans przed 19.00 można już dostać bilet po cenie nominalnej. Cóż, przegrałem wojnę nerwów. Z dwojga złego lepiej jednak przepłacić, niż pojechać do Warszawy i nie zobaczyć artysty, który gdyby przestał śpiewać nawet przed moimi urodzinami, to i tak przeszedłby do historii nie tylko muzyki rockowej, ale i całej kultury XX wieku.
Evergreen bez kompleksów
Bez kompleksów zaśpiewała Katarzyna Kowalska z zespołem Evergreen, która pięcioma piosenkami rozpoczynała zarówno krakowski, jak i warszawski koncert Boba Dylana. Bo i o żadnych kompleksach nie może być mowy - Kowalska śpiewa lepiej od Dylana. Nie za śpiew jednak cenimy Dylana.
Gdy kilka minut po 20.00 artysta wszedł na scenę - Kongresowa zagrzmiała gromkimi brawami. Dylan nagrał już w swej ponadtrzydziestoletniej karierze prawie 40 płyt, więc miał w czym wybierać przygotowując repertuar na koncert w Polsce. Po zaprezentowanych piosenkach widać, że to twórca ciągle aktywny, nie odcinający jedynie kuponów od sławy zdobytej przed laty. Większość piosenek na wtorkowym koncercie pochodziła z ostatnich płyt Dylana, choć można sądzić, że większość publiczności przyszła wysłuchać „Blowin' In The Wind”, „The Times They're A-Changin'” czy też „Like A Rolling Stone". Nie wszystkie z tych piosenek Dylan w Warszawie zaśpiewał, ale części z nich publiczność się doczekała.
Pierwszym utworem, który publiczność rozpoznała było „Just Like A Woman", w całkiem innej, niż przed laty, aranżacji - w zespole akompaniującym Dylanowi brak było klawiszy. Zaraz potem „All Along The Watchtower", znów w całkiem innej niż na płycie „John Wesley Harding" aranżacji – przejętej od Jimiego Hendriksa.
W kolejnym utworze Dylan sięgnął w końcu po harmonijkę. Wprawdzie pokazał, że nie umie na niej grać, ale publiczności to nie przeszkadzało, nawet nagrodziła solo brawami.
Po kolejnych dwóch piosenkach nastąpiła część akustyczna koncertu - dwie gitary akustyczne, banjo, kontrabas, harmonijka Dylana (tym razem zabrzmiała bardziej przekonywująco). W tej części zabrzmiał wczesny protest song „Masters Of War" z drugiej płyty „The Freewheelin' Bob Dylan", utwór już 31-letni.
Po 80 minutach Dylan zakończył swój występ, ale był oczywiście bis, w którym artysta zaśpiewał m.in. „Blowin' In The Wind". Na nic dały się kolejne brawa - Dylan już nie wyszedł.
Kilku utworów zabrakło - z pewnością "The Times They're A-Changin'" i “Like A Rolling Stone", może również “Ballad Of Hollis Brown", “Highway 61 Revisited". Cóż, nie można mieć wszystkiego naraz. Po przerwanym krakowskim koncercie Bob Dylan obiecał, że jeszcze wróci do Polski. Może wówczas łatwiej będzie można kupić bilet, ja nie przepłacę ponaddwukrotnie, a Dylan zaśpiewa wszystkie wymarzone przeze mnie utwory...


Refleksja po latach:
Tyle zmian... Rzecz dzieje się w epoce przed denominacją (bilety po 300 tys. zł), internetu właściwie nikt nie znał (a już tylko fantaści mogli sądzić, że przez komputer będzie można kupić bilet). Dziś bilety kosztowały tylko 260 zł, czyli po staremu 2,6 mln zł. Jakby nie patrzeć - 9 razy drożej niż 14 lat temu. Więc może jednak wtedy nie przepłaciłem? :)


Utwory, jakie dane mi było usłyszeć na żywo 19 lipca 1994 roku:

1. Jokerman


2. Just Like a Woman


4. You're a Big Girl Now


5. Tangled Up in Blue


6. Under the Red Sky


7. Mama, You Been on My Mind (akustycznie)


8. Masters of War (akustycznie)


9. Love Minus Zero/No Limit (akustycznie)


10. God Knows


11. In the Garden


12. Maggie's Farm


14. It Ain't Me, Babe (akustycznie)


15. Blowin' in the Wind (akustycznie)


Wykonawcy:
- Bob Dylan – śpiewa, gitara, harmonijka (4-7, 14),
- Bucky Baxter (electric slide guitar oraz pedal steel guitar, czyli elektryczna gitara hawajska),
- John Jackson – gitara
- Tony Garnier – bas
- Winston Watson – perkusja i instrumenty perkusyjne.

Kącik okładkowy, czyli miałem wtedy taką kasetę:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz