niedziela, 26 grudnia 2010

Układanka z nieboszczykiem

Londyńskie metro dziś strajkuje. Nie wiem czy to świąteczna tradycja, ale gdy w 1999 roku spędzałem Boże Narodzenie w Londynie, też strajkowało 26 grudnia.



W efekcie nie dotarłem na Abbey Road, gdzie oczywiście koniecznie chciałem przejść po słynnej zebrze.


Co się odwlecze, to nie uciecze, na pewno tam kiedyś trafię i zebra będzie na mnie czekać. Zwłaszcza, że trafiła kilka dni temu na oficjalną listę angielskich zabytków. I bez tego zresztą byłbym o nią spokojny. To w końcu Anglia, tu rządzi trwałość i stabilizacja.

Dla niezorientowanych konieczne jest wyjaśnienie, a właściwie wiele wyjaśnień. Zebra, po której idą Beatlesi, znajduje się na londyńskiej ulicy Abbey Road, gdzie pod numerem 3 stoi od 1931 roku studio nagraniowe EMI. Beatlesi nagrali tu swoje wszystkie płyty (no, prawie wszystkie, bo przecież „Let It Be” powstało również w Twickenham Studios i Apple Studio), w tym oczywiście „Abbey Road”, zarejestrowaną jako ostatnią, a wydaną jako przedostatnią. W styczniu 1969 roku nagrali materiał na płytę, który uznali za tragicznie słaby i postanowili go nie wydawać. Od razu przystąpili do nagrywania kolejnej płyty. W efekcie we wrześniu 1969 roku ukazała się ich najlepsza płyta „Abbey Road”. A ta nieudana płyta ujrzała jednak światło dzienne wiosną 1970 roku, pod nazwą „Let It Be”, jednocześnie z ogłoszeniem rozpadu zespołu.

Okładka „Let It Be” jest symboliczna, każdy oddzielnie...


O ile symbolika okładki „Let It Be” jest chyba zamierzona (a może po prostu już nie dało się zebrać panów do wspólnego zdjęcia), to zdjęcie na kopercie „Abbey Road” raczej nie miało zawierać żadnego przesłania. 8 sierpnia 1969 roku, w czasie trwającej kwadrans sesji, Iain MacMillan (1938-2006) zrobił po prostu kilka fotografii korzystając z tego, że policjant zatrzymał na ten czas ruch na ulicy.


Ale po ukazaniu się płyty okazało się, że okładka doskonale wpisuje się w powstałe trzy lata wcześniej pogłoski o śmierci Paula McCartneya. Już sam ubiór i kolejność muzyków wszystko wyjaśnia:
- John Lennon idzie pierwszy, ubrany na biało – to kapłan,
- Ringo Starr za nim, w czarnym garniturze – to przedsiębiorca pogrzebowy,
- Paul McCartney idzie boso – a nieboszczyków w wielu krajach chowano bez butów,
- George Harrison zamyka stawkę ubrany w jeans – to grabarz.
Są i inne „dowody”, że McCartney nie żyje:
- ma zamknięte oczy,
- idzie nie w krok z pozostałymi muzykami,
- trzyma papierosa w prawej ręce, a przecież był mańkutem, więc niechybnie na zdjęciu jest sobowtór.
No i dowody niepodważalne, w zasadzie oczywista oczywistość:
- po prawej stronie ulicy, pomiędzy Lennonem i Starrem, widać czarny karawan,
- po lewej stronie stoi volkswagen z rejestracją LMW 281F (niektórzy widzą tam 28 IF), co się oczywiście tłumaczy „Linda McCartney Weeps” (Linda McCartney Szlocha) oraz „gdyby żył miałby 28 lat”.
Do układanki nie pasuje facet stojący przy „karawanie”. Był nim amerykański turysta, emerytowany sprzedawca Paul Cole (1911-2008), który przypadkowo zaplątał się na zdjęcie, bo nie chciało mu się iść z żoną do muzeum. Chociaż nie, oczywiście, że pasuje – przecież Cole był związany z hotelami Barefoot Bay. No, a co znaczy „barefoot”? Oczywiście „boso”! Spisek!

To wszystko niech nie odwraca naszej uwagi od tego, że „Abbey Road” to naprawdę genialna płyta. Dwa razy „Something”...

Po pierwsze moje swobodne tłumaczenie sprzed dwóch lat:


Po drugie moje wraz z Cypkiem półwykonanie (opanowaliśmy tylko zwrotkę i tylko instrumentalnie). Nagraliśmy to kilka dni przed śmiercią Harrisona, autora „Something”. Jedno z drugim nie ma żadnego związku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz